Wydawca: Wydawnictwo
Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wydania: 21 maja 2019
Liczba stron: 352
Przekład: Marta Dudzik-Rutkowska
Oprawa: miękka
Cena det.: 49,98 zł
Tytuł recenzji: Niewidzialne krzywdy
Temat lekarza skonfrontowanego
z samym sobą poprzez śmierć innej osoby podjęła już w izraelskiej literaturze
Jehudit Hendel. Jej „Szaleństwo psychiatry” miało jednak bardzo kameralne
oblicze, a Ayelet Gundar-Goshen buduje narrację nieco w opozycji do Hendel,
wskazując przede wszystkim na tło społeczne wspomnianej konfrontacji. „Budząc
lwy” to fascynująca i przerażająca powieść o izraelskich antagonizmach oraz
konfliktach. Rozbudowana szerzej niż tezy z narracji „Żywopłotu” Dorit
Rabinyan, ale bliska tej powieści. Izraelskie autorki zwracają uwagę na te same
bolesne kwestie, jednak ta książka robi to o tyle dosadniej, że buduje bardzo
panoramiczną narrację, dbając o wiarygodność psychologiczną nawet bohaterów
epizodycznych. Nie wiem, czy można ją sklasyfikować jako thriller. Tak na pewno
lepiej się może sprzedawać. Dla mnie to powieść o wyobcowaniu – zarówno tym
zataczającym coraz bardziej mroczne kręgi w przestrzeni życia prywatnego, jak i
tym w życiu codziennym, w którym osobność i lęk każą czasami nie dostrzegać
drugiego człowieka, odbierać mu człowieczeństwo, dystansować się, a potem
okopywać we wrogości.
Czterdziestojednoletni Ejtan
musiał zmienić pracę i miejsce zamieszkania, bo nie godził się na korupcję w
szpitalu, który dawał mu pewnie większe możliwości niż placówka, gdzie pracuje
obecnie. Prawy idealista wychowuje swoich dwóch synów w poszanowaniu ludzkiej
godności, tworząc udane małżeństwo i starając się odegnać demony przeszłości,
która jest problematyczna również dla jego żony, a także ludzi stających potem
na drodze Ejtana. Dosłownie na jego drodze pojawia się czarnoskóry mężczyzna,
którego Ejtan uderza swoją terenówką. Widzi, że potrącił człowieka, że jeszcze
tli się w nim życie, ale za chwilę czyn ten stanie się czymś nieodwracalnym,
doświadczeniem granicznym zmieniającym wszystko. Dlaczego? Dlatego że ceniący
sobie uczciwość neurochirurg porzuca ofiarę – wciąż oddychającą, choć niezdolną
już do tego, by wrócić do życia. Ejtan tymczasem wraca do swojego spokojnego i
sytego domu, w którym pojawia się kobieta oddająca jego portfel zgubiony w
miejscu popełnienia przestępstwa. Enigmatyczna Sirkit zmieni całkowicie
uporządkowane życie człowieka, który zamiast wspomnieniem koszmaru na drodze
będzie musiał zająć się analizą tego, w jak koszmarny układ wtłoczyła go cała
ta sytuacja.
Sirkit znamionuje to, czego
ludzie tacy jak Ejtan nie dostrzegają na co dzień. Niewidzialność uchodźcy.
Bezkompromisowość w walce o przetrwanie, która nie ma znaczenia dla
Izraelczyków postrzegających takie osoby jak intruzów wkraczających do ich
uporządkowanego kraju. Kraju zbudowanego na podziałach, niechęci
i tworzącego iluzję niewidzialności imigrantów, którym społeczeństwo nie chce
przyznać miejsca do życia, a oni o to życie walczą wyjątkowo mocno. Sirkit
zmusi Ejtana do codziennych konfrontacji z ludźmi, których wcześniej nie
dostrzegał. Ale przede wszystkim każe mu spojrzeć na samego siebie w innym
świetle. Ujrzeć naprawdę to, co posiada i co tak łatwo może stracić. Relacje
tej dwójki stają się bardzo dynamiczne i świetnie budują powieść, w której do
głosu dochodzą inne problemy, dlatego Ayelet Gundar-Goshen tak bardzo
intryguje, kiedy pokazuje system przerażających naczyń połączonych prywatnego
dramatu i dramatu egzystencji w sensie bardzo szerokim.
Izraelska autorka bardzo
dogłębnie portretuje małżeństwo Ejtana. To, w jaki sposób stworzyły się silne
więzi z jego żoną. To, czym są dla niego chłopcy niegotowi jeszcze do wzięcia
za siebie odpowiedzialności. Liat jest policjantką, stoi po stronie izraelskiej
prawości. To dodatkowo komplikuje fabułę, a dramat Ejtana jest tu dramatem
uniwersalnym, sytuacją bez wyjścia. Cokolwiek wydarzy się później, nic nie
zmieni faktu popełnienia przez niego przestępstwa. A potem pojawiać się będą
kolejne rysy i pęknięcia na tym idealnym małżeństwie, w którym dochodzi do głosu
świadomość, że bliscy sobie przez lata ludzie mogą stać się obcy.
Niezrozumiali. Nawet niebezpieczni w tej relacji.
Bo „Budząc lwy” to przede
wszystkim opowieść o tym, jak tragiczny zbieg okoliczności może nam pokazać
destrukcyjną prawdę o nas samych. Ofiara pozostawiona na
pustyni, by umrzeć, nie będzie jedyną, która przypomni Ejtanowi o bezmiarze zła
jego czynów. Gundar-Goshen dodatkowo jednak komplikuje sytuację dającą początek
tej narracji. Ewoluuje nie tylko udręczony wyrzutami sumienia Ejtan. Coraz
bardziej dynamiczne stają się relacje między nim a żoną zabitego. Między
szantażystką, którą Ejtan wreszcie widzi bardzo wyraźnie, a chcącym za wszelką
cenę zatuszować własną winę mężczyzną wikłającym się w coraz trudniejsze do
jednoznacznej oceny działania.
To mroczny traktat o istocie
człowieczeństwa, w którym nie ma zarysowanej prostej zależności między winą a
karą. Zło ujawnia się tutaj przypadkiem, a potem pokazuje, jak wiele może mieć
oblicz. Jak niemożliwe czasem jest walczenie z nim.
Podążamy w głąb psychiki bohaterów, dostrzegając tam coraz więcej cierpienia.
Wynika ono z egzystencjalnej samotności, którą dramatyczne wydarzenie podkreśli
na kilka sposobów. Samotni i pozostawieni sami ze swoimi emocjami są chyba wszyscy
bohaterowie tej książki. Ale to nie wszystko. W przestrzeni, w której nikt nie
może być pewien drugiego człowieka, tworzą się idiosynkrazje i uprzedzenia,
które tylko pogłębiają wyobcowanie. Gundar-Goshen buduje narrację z takim
oczywistym sensacyjnym sznytem tylko po to, by uwypuklić, że portretowani przez
nią ludzie znajdują się w coraz większej matni. Zagęszczająca się atmosfera
powieści – oddana plastycznym opisowym językiem – staje się swoistą klatką, z
której nikt nie może się wydobyć, choć bardzo wyraźnie widzi te granice, poza
którymi może znajdować się duchowa wolność.
To również odważna i istotna
powieść o tym, w jaki sposób dzieli się dzisiaj Izrael, jak dzielą się ludzie w
sensie symbolicznym i jak wiele strachu stoi za każdym podziałem. „Budząc lwy”
jest również powieścią o strachu przed samym sobą.
Otwierająca ją konfrontacja to bezkompromisowy dramat, który nie może przecież
znaleźć dobrego rozwiązania. I nie umniejsza faktu zła to, że potrącony był
złym człowiekiem. Asum – bo śmierć ma tu imię – za życia nie odgrywał żadnej
roli, stał się istotny dopiero po śmierci. Za jego śmiercią stoi jednak coraz
większa destrukcja życia. Tego, które zdawało się już uporządkowane, i tego, o
które codziennie trzeba walczyć. Gundar-Goshen fantazjuje o tym, co potwornego
w nas samych jest możliwe. Ukazuje wiele znaczących możliwości i zmusza do
rachunku sumienia – czytelników oraz tych bohaterów, którzy są do niego zdolni.
2 komentarze:
Postawy człowieka wobec zła mają różne oblicza... Bardzo zachęcająca recenzja, szczególnie, że to teraz nie Izraelczycy są oblegani przez cudzoziemców ale oni oblegają inne państwa.
Prześlij komentarz