2019-08-20

„Budząc lwy” Ayelet Gundar-Goshen


Wydawca: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

Data wydania: 21 maja 2019

Liczba stron: 352

Przekład: Marta Dudzik-Rutkowska

Oprawa: miękka

Cena det.: 49,98 zł

Tytuł recenzji: Niewidzialne krzywdy

Temat lekarza skonfrontowanego z samym sobą poprzez śmierć innej osoby podjęła już w izraelskiej literaturze Jehudit Hendel. Jej „Szaleństwo psychiatry” miało jednak bardzo kameralne oblicze, a Ayelet Gundar-Goshen buduje narrację nieco w opozycji do Hendel, wskazując przede wszystkim na tło społeczne wspomnianej konfrontacji. „Budząc lwy” to fascynująca i przerażająca powieść o izraelskich antagonizmach oraz konfliktach. Rozbudowana szerzej niż tezy z narracji „Żywopłotu” Dorit Rabinyan, ale bliska tej powieści. Izraelskie autorki zwracają uwagę na te same bolesne kwestie, jednak ta książka robi to o tyle dosadniej, że buduje bardzo panoramiczną narrację, dbając o wiarygodność psychologiczną nawet bohaterów epizodycznych. Nie wiem, czy można ją sklasyfikować jako thriller. Tak na pewno lepiej się może sprzedawać. Dla mnie to powieść o wyobcowaniu – zarówno tym zataczającym coraz bardziej mroczne kręgi w przestrzeni życia prywatnego, jak i tym w życiu codziennym, w którym osobność i lęk każą czasami nie dostrzegać drugiego człowieka, odbierać mu człowieczeństwo, dystansować się, a potem okopywać we wrogości.

Czterdziestojednoletni Ejtan musiał zmienić pracę i miejsce zamieszkania, bo nie godził się na korupcję w szpitalu, który dawał mu pewnie większe możliwości niż placówka, gdzie pracuje obecnie. Prawy idealista wychowuje swoich dwóch synów w poszanowaniu ludzkiej godności, tworząc udane małżeństwo i starając się odegnać demony przeszłości, która jest problematyczna również dla jego żony, a także ludzi stających potem na drodze Ejtana. Dosłownie na jego drodze pojawia się czarnoskóry mężczyzna, którego Ejtan uderza swoją terenówką. Widzi, że potrącił człowieka, że jeszcze tli się w nim życie, ale za chwilę czyn ten stanie się czymś nieodwracalnym, doświadczeniem granicznym zmieniającym wszystko. Dlaczego? Dlatego że ceniący sobie uczciwość neurochirurg porzuca ofiarę – wciąż oddychającą, choć niezdolną już do tego, by wrócić do życia. Ejtan tymczasem wraca do swojego spokojnego i sytego domu, w którym pojawia się kobieta oddająca jego portfel zgubiony w miejscu popełnienia przestępstwa. Enigmatyczna Sirkit zmieni całkowicie uporządkowane życie człowieka, który zamiast wspomnieniem koszmaru na drodze będzie musiał zająć się analizą tego, w jak koszmarny układ wtłoczyła go cała ta sytuacja.

Sirkit znamionuje to, czego ludzie tacy jak Ejtan nie dostrzegają na co dzień. Niewidzialność uchodźcy. Bezkompromisowość w walce o przetrwanie, która nie ma znaczenia dla Izraelczyków postrzegających takie osoby jak intruzów wkraczających do ich uporządkowanego kraju. Kraju zbudowanego na podziałach, niechęci i tworzącego iluzję niewidzialności imigrantów, którym społeczeństwo nie chce przyznać miejsca do życia, a oni o to życie walczą wyjątkowo mocno. Sirkit zmusi Ejtana do codziennych konfrontacji z ludźmi, których wcześniej nie dostrzegał. Ale przede wszystkim każe mu spojrzeć na samego siebie w innym świetle. Ujrzeć naprawdę to, co posiada i co tak łatwo może stracić. Relacje tej dwójki stają się bardzo dynamiczne i świetnie budują powieść, w której do głosu dochodzą inne problemy, dlatego Ayelet Gundar-Goshen tak bardzo intryguje, kiedy pokazuje system przerażających naczyń połączonych prywatnego dramatu i dramatu egzystencji w sensie bardzo szerokim.

Izraelska autorka bardzo dogłębnie portretuje małżeństwo Ejtana. To, w jaki sposób stworzyły się silne więzi z jego żoną. To, czym są dla niego chłopcy niegotowi jeszcze do wzięcia za siebie odpowiedzialności. Liat jest policjantką, stoi po stronie izraelskiej prawości. To dodatkowo komplikuje fabułę, a dramat Ejtana jest tu dramatem uniwersalnym, sytuacją bez wyjścia. Cokolwiek wydarzy się później, nic nie zmieni faktu popełnienia przez niego przestępstwa. A potem pojawiać się będą kolejne rysy i pęknięcia na tym idealnym małżeństwie, w którym dochodzi do głosu świadomość, że bliscy sobie przez lata ludzie mogą stać się obcy. Niezrozumiali. Nawet niebezpieczni w tej relacji.

Bo „Budząc lwy” to przede wszystkim opowieść o tym, jak tragiczny zbieg okoliczności może nam pokazać destrukcyjną prawdę o nas samych. Ofiara pozostawiona na pustyni, by umrzeć, nie będzie jedyną, która przypomni Ejtanowi o bezmiarze zła jego czynów. Gundar-Goshen dodatkowo jednak komplikuje sytuację dającą początek tej narracji. Ewoluuje nie tylko udręczony wyrzutami sumienia Ejtan. Coraz bardziej dynamiczne stają się relacje między nim a żoną zabitego. Między szantażystką, którą Ejtan wreszcie widzi bardzo wyraźnie, a chcącym za wszelką cenę zatuszować własną winę mężczyzną wikłającym się w coraz trudniejsze do jednoznacznej oceny działania.

To mroczny traktat o istocie człowieczeństwa, w którym nie ma zarysowanej prostej zależności między winą a karą. Zło ujawnia się tutaj przypadkiem, a potem pokazuje, jak wiele może mieć oblicz. Jak niemożliwe czasem jest walczenie z nim. Podążamy w głąb psychiki bohaterów, dostrzegając tam coraz więcej cierpienia. Wynika ono z egzystencjalnej samotności, którą dramatyczne wydarzenie podkreśli na kilka sposobów. Samotni i pozostawieni sami ze swoimi emocjami są chyba wszyscy bohaterowie tej książki. Ale to nie wszystko. W przestrzeni, w której nikt nie może być pewien drugiego człowieka, tworzą się idiosynkrazje i uprzedzenia, które tylko pogłębiają wyobcowanie. Gundar-Goshen buduje narrację z takim oczywistym sensacyjnym sznytem tylko po to, by uwypuklić, że portretowani przez nią ludzie znajdują się w coraz większej matni. Zagęszczająca się atmosfera powieści – oddana plastycznym opisowym językiem – staje się swoistą klatką, z której nikt nie może się wydobyć, choć bardzo wyraźnie widzi te granice, poza którymi może znajdować się duchowa wolność.

To również odważna i istotna powieść o tym, w jaki sposób dzieli się dzisiaj Izrael, jak dzielą się ludzie w sensie symbolicznym i jak wiele strachu stoi za każdym podziałem. „Budząc lwy” jest również powieścią o strachu przed samym sobą. Otwierająca ją konfrontacja to bezkompromisowy dramat, który nie może przecież znaleźć dobrego rozwiązania. I nie umniejsza faktu zła to, że potrącony był złym człowiekiem. Asum – bo śmierć ma tu imię – za życia nie odgrywał żadnej roli, stał się istotny dopiero po śmierci. Za jego śmiercią stoi jednak coraz większa destrukcja życia. Tego, które zdawało się już uporządkowane, i tego, o które codziennie trzeba walczyć. Gundar-Goshen fantazjuje o tym, co potwornego w nas samych jest możliwe. Ukazuje wiele znaczących możliwości i zmusza do rachunku sumienia – czytelników oraz tych bohaterów, którzy są do niego zdolni.

2 komentarze:

ElaR pisze...

Postawy człowieka wobec zła mają różne oblicza... Bardzo zachęcająca recenzja, szczególnie, że to teraz nie Izraelczycy są oblegani przez cudzoziemców ale oni oblegają inne państwa.

Dawidek pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.