Wydawca: Wydawnictwo
Wyszukane
Data wydania: 13 maja 2020
Liczba stron: 272
Przekład: Ewa T. Szyler
Oprawa: twarda
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Status emigranta
Kiedy czytam, że jakaś powieść
obrazuje losy rodziny w kilku pokoleniach, jakoś instynktownie odrzucam te panoramiczne
narracje, które wyjaśniają wszystko. Dlatego tak bardzo spodobała mi się
powieść greckiej pisarki Kallii Papadaki. Podejmowany przez nią temat, czyli
losy emigrantów z Grecji, którzy muszą odnaleźć się i funkcjonować w trudnej
amerykańskiej rzeczywistości, domagałby się może epickiego rozmachu, ale
pisarka świadomie z niego rezygnuje. Na szczęście. Widać, że umie intensywnie i
sugestywnie skondensować wydarzenia. Pokazywać nam rzeczywistość trzech pokoleń
jednego rodu w sposób punktowy. Dobiera i prezentuje zdarzenia, które mają
kluczowe znaczenie dla dalszego życia bohaterów. Obrazuje także to, w jaki
sposób Stany Zjednoczone proponują kilka marnych opcji dalszego życia. Andonis
u progu XX stulecia musi walczyć o przetrwanie i ta bezkompromisowa walka czyni
z niego potem szorstkiego ojca i męża. Basil wyrasta w patologicznej rodzinie,
szybko – w przeciwieństwie do ojca – otrzymuje amerykańskie obywatelstwo, ale
Ameryka nie daje mu niczego poza wegetacją w zrujnowanym mieście opanowanym
przez przemoc i frustrację. Leto, córka Basila, jak przeczytamy, ma „kiepskie
geny”. Czy zdeterminują one jej życie na tyle, by można było je nazwać
kiepskim? Papadaki ma wiele czułości dla swoich trudnych w zasadzie bohaterów.
Ani Andonisa, ani Basila, ani chyba też Leto nie jest łatwo polubić. Możemy im
najwyżej współczuć. „Dendryty” nie będą jednak powieścią do lubienia. To
naprawdę kawał przejmującej i bezkompromisowej prozy, w której przed bohaterami
co rusz otwierają się drzwi, pojawiają możliwości. A potem los gwałtownie te
drzwi przed nimi zatrzaskuje.
Ponieważ jest to debiutancka
powieść, w trakcie czytania nasunęło mi się skojarzenie z „Topielą” Junota Díaza. To również skondensowana w
treści opowieść o losach emigrantów w USA. Podobieństwo w prezentowaniu losów
ojca i syna – w „Topieli” Dominikańczyków, w „Dendrytach” Greków – polega na
jakimś smutnym przeświadczeniu, że ten emigrancki fatalizm zabiera się w życie
na zawsze, przekazuje swoim potomkom, boleśnie uniemożliwia się im odkrycie
czegoś nowego, doświadczenia innej formy życia niż to opresyjne. Papadaki
obrazuje ten dramat chyba lepiej niż Díaz, bo to też formalnie inny rodzaj
narracji. Na pewno jednak można zauważyć, że skomplikowane relacje ojca i syna
coś uzupełniają, a jednocześnie coś sobie wzajemnie odbierają. „Dendryty” w
całym swym portretowaniu sugerowanym przez tytuł skupiają się na dwóch
mężczyznach osiągających jakiś stabilny status życiowy i zmuszonych do tego, by
pożegnać tę choćby chwilową stabilizację. Andonis traci chyba dużo więcej niż
Basil. Obaj są też na pozycji przegranej w swoich relacjach od samego początku.
Będzie tu mocna, emocjonalna opozycja, będzie wyraźnie nakreślony bunt i
będzie jednocześnie jakaś mroczna powtarzalność, kiedy Basil doświadczy czegoś
podobnie jak ojciec. Ale w innej sferze, którą można nazwać symboliczną
tęsknotą za ojczyzną, wydarzy się coś innego. Grecja stanie się dla
Andonisa przestrzenią zamkniętą. Inaczej będzie z jego synem, ale czy Basilowi
wystarczy determinacji, aby przywitać się z krajem swoich przodków?
Papadaki opowiada o tym, jak
radzimy lub nie radzimy sobie z okolicznościami zmuszającymi nas do emigracji i
uniemożliwiającymi powrót. Wszyscy bohaterowie tej książki tkwią w
skomplikowanych niemożliwościach. Osiągają niewiele, aby potem to stracić.
Tęsknią za czymś, czego nigdy mieć nie będą. Ojciec sentymentalnie wspomina
Grecję, pod wpływem wydarzeń bardziej zbliża się z rodakami. Syn wypiera się
greckości już od małego, ale jego droga do zrozumienia, czym naprawdę jest
tożsamość, wtedy dopiero się rozpoczyna. W buncie i niezgodzie na życie obok
upiornej matki i kostycznego ojca. Takim buntem i niezgodą jest Leto. Córka
Basila czuje się stygmatyzowana już tym, jakie rodzice nadali jej imię. Dorasta
w mieście, w którym co rusz ktoś traci pracę, oszczędności, zdrowie, nadzieję i
wiarę w lepszą przyszłość. Leto ku tej lepszej przyszłości chciałaby uciec.
Póki co może być tylko gniewem i niedostosowaniem. A obok niej rówieśniczka,
tak samo skrzywdzona przez los, choć starająca się bardziej dopasować, za
wszelką cenę być tą ułożoną, dobrze się uczącą i taką, która nikomu nie wadzi.
Wizerunki najmłodszych
bohaterek wydają się najciekawsze, bo są mocno niedokończone. A właściwie
trudno cokolwiek przewidzieć, patrząc na nastolatki tak bardzo skrzywdzone
przez złe okoliczności swojego życia. Dzięki tym postaciom „Dendryty” przestają
jednak być tak duszne i bezkompromisowe. Papadaki nie chce, by sugerowany
przez nią fatalizm rozlał się na całą powieść. Tym bardziej że pisze ją długimi,
gęstymi od emocji zdaniami. Takimi frazami, które zawłaszczają całą istotną
scenę lub przeżywanie jakiegoś zdarzenia przez bohaterów. Trochę jest tak,
jakby te zdania same w sobie tworzyły mikrohistorie. Czyta się to świetnie, tak
trochę na wdechu. Wiemy, że każda kolejna kropka pozwoli na moment wyłączyć
się ze zdarzeń, ale już za kolejną wielką literą czekają następne intensywne
emocje. Dodatkowo autorka bardzo dba nawet o epizodyczne postacie – niby
mimochodem, ale wyraźnie i sugestywnie portretuje także tych bohaterów, którzy
pozornie dla rozwoju akcji nie są znaczący.
„Dendryty” to też piękny hołd
dla Walta Whitmana i miasta jego pochodzenia. Camden staje się pułapką,
przestrzenią opresji odbierającą nadzieję. A jednak jest miejscem pewnej
przynależności. Być może Basil mógł tę przynależność poczuć w przeciwieństwie
do swojego ojca. A może jest tak, że nie miejsce, lecz nasze predyspozycje do
pewnych działań i myślenia stwarzają świat wokół wedle określonego scenariusza?
Kallia Papadaki opowiada o tym, jak często niewiele zależy od nas samych,
gdy wiele rujnują okoliczności. Ale jednocześnie portretuje silnych ludzi w
opresyjnych sytuacjach. Pokazuje, jak trudno żyć tożsamością emigranta i czym
ona tak naprawdę jest. „Dendryty” to także przejmująca powieść o
odrzuceniu, trudności budowania bliskich relacji. O szorstkiej Ameryce, która w
kolejnych dekadach XX wieku przestaje być snem, staje się mrocznym upiorem. A
mimo to w powieści tak wiele poetyckiej subtelności Whitmana.
Papadaki pisze również o
wiecznie groźnym obliczu amerykańskiego rasizmu. Stara się zobrazować, w jaki
sposób USA portretowanych dekad tkwi w przemocy i uprzedzeniach. Zabiera nas w
historyczną podróż po kontynencie, który piętrzy trudności, nie daje
emigrantowi prawa do wzięcia głębszego oddechu. Ostatecznie „Dendryty” to też
książka o ludzkiej goryczy i o tym, jak wiele odcieni może mieć rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz