2020-07-31

„Sfora” Przemysław Piotrowski


Wydawca: Czarna Owca

Data wydania: 12 sierpnia 2020

Liczba stron: 536

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Zło w lesie

Przemysław Piotrowski brawurowo kontynuuje historię snutą w „Piętnie”, ale w drugiej powieści cyklu bardzo dba także o tego odbiorcę, dla którego „Sfora” będzie pierwszym spotkaniem czytelniczym z jego twórczością. Dlatego można czytać tę książkę ze znajomością „Piętna” i trochę większym komfortem wiedzy o tym, co wydarzyło się wcześniej, albo też chłonąć bez przygotowania – bo „Sfora” to odrębna już historia, opowieść o gniewie i dzikim instynkcie, w której poznaje się zabójcę mrożącego krew w żyłach nawet głównego bohatera. A dla niego przecież nic już nie może być bardziej przerażające niż koszmarna przeszłość i wydarzenia sprzed kilku miesięcy będące fikcją literacką „Piętna”. Zawsze przy drugiej powieści autora, który świetnie rozpoczął i mocno zapisał się w pamięci czytelników, towarzyszy mi pewien niepokój, czy twórca uniesie ciężar wcześniejszego dokonania. „Sfora” napisana jest może mniej brawurowo niż „Piętno”, co wynika też z tego, że tym razem autor rezygnuje z techniki antycypacji, zastępując ją zgrabnymi sygnałami symultanicznie toczących się wydarzeń, które zajmują ostatnie akapity rozdziałów. Tym niemniej to powieść równie przerażająca i działająca na wyobraźnię jak ta, która ukazała się kilka miesięcy temu. Widać dbałość o szczegóły i umiejętność budowania napięcia bez umniejszania detali. Piotrowski wie, jak przestraszyć na tyle sugestywnie, że po lekturze „Sfory” nie będzie się chciało pozostać samemu w pustym pomieszczeniu.

Igor Brudny dochodzi do siebie po przejmujących wydarzeniach, kiedy poznał makabryczne szczegóły swojego dzieciństwa. Te, o których nie miał pojęcia, i te związane z wiedzą o swoich braciach. Wraz ze swą ukraińską towarzyszką, na której ciele pozostały rany po tamtej przeprawie, próbuje budować nowe życie. Nie odcinać się od tego, co było, lecz uczyć się żyć ze wszystkimi zabranymi z dzieciństwa traumami. A te koncentrowały się wokół sierocińca, gdzie Igor Brudny pod innym imieniem i nazwiskiem musiał się zmagać z przemocą, gwałtami i każdą formą ludzkiej obrzydliwości, która tutaj egzemplifikowana jest przez siostrę Gwidonę. Zamordowaną w „Piętnie”, ale będącą w „Sforze” jedną z najważniejszych postaci. Zło, które ponownie zagarnia okolice Zielonej Góry, ma ścisły związek z jej śmiercią. Coś się wydarzyło po tym, jak została uduszona. Coś się uwolniło. Na świat wyszedł gniew. A wraz z nim dziki instynkt. Zabijania i pożerania. Pośród wygłodniałych wilków snujących się po zasypanych śniegiem lasach wszystko robi piorunujące wrażenie.

Brudny wraca w rodzinne strony ze swoją przyjaciółką Julią Zawadzką. Ta dwójka policjantów portretowana jest w relacjach bardzo dynamicznie. Wiemy już z „Piętna”, że są przyjaciółmi, ale ta przyjaźń jest bardzo nietuzinkowa i stoją za nią jeszcze inne uczucia. Brudny tym razem powraca tam, gdzie czeka na niego rodzina – uwolniony z rąk oprawcy brat wraz z rodziną. To powinno niwelować napięcie towarzyszące stołecznemu policjantowi. Ale tak się nie dzieje. Igor Brudny będzie zmuszony ponownie skonfrontować się z miejscem, w którym dorastał i gdzie dowiadywał się, jak bardzo przerażający może być świat. Dodatkowo zabójca Gwidony, czyli były prokurator Lis, zacznie z więzienia rozdawać karty. Nie tylko wie o sekretach denatki dużo więcej niż wszyscy, ale jest w stanie wskazać, kim jest morderca i dlaczego brutalnie terroryzuje ludzi. Historia, która staje się udziałem Brudnego, sięga wiele lat wstecz. Jego przeciwnik ukrywał coś potwornego, sam stojąc po stronie prawa. Ponowna konfrontacja Lisa i Brudnego będzie jednym z najciekawszych wątków tej powieści, ale równie fascynujące jest śledzenie tego, w jaki sposób zło opuszcza stołecznego policjanta, a potem fragmentarycznie do niego wraca. By dopaść ze swoją bezkompromisowością. Bo „Sfora” będzie książką wyjątkowo bezkompromisową.

Okazuje się, że morderca to prawdziwy potwór. Okazuje się, że zabita zakonnica była pożerana żywcem. Zabójca nie przypomina istoty ludzkiej. A jednocześnie nią jest. Nie myśli o tym, jak zwieść tropiących go policjantów. Kieruje się po prostu instynktem. Zabija, pożera, planuje kolejną krwawą ucztę. Ludzie szepczą o wilkołaku z lasów. Tymczasem Brudny i inspektor Romuald Czernecki szybko zrozumieją, że nie mają do czynienia z jakąś mroczną postacią z legend. Rozpocznie się walka z czasem, ale także powrót do mrocznego czasu nakreślonego w „Piętnie”, który tutaj koncentrować się będzie na wyobcowaniu i krzywdzie tych, o których nie traktowała poprzednia powieść Piotrowskiego.

„Sfora” jest tak napisana, że bardziej wsiąkamy w szczegóły topograficzne i jesteśmy bliżej działań policyjnych. Fabuła początkowo snuje się w sennym rytmie, ale to rytm nocnego koszmaru, bo wszystko stanie się w nim piekielnie ważne, aby dzięki szczegółom można było poznać mrożącą krew w żyłach zagadkę kogoś, kto w bezlitosny sposób traktuje swoje ofiary. Brudny konfrontuje się z demonami przeszłości po raz kolejny, lecz będzie zmuszony wejść też w zależność z człowiekiem, którego nie chciałby już więcej widzieć na oczy. Dlatego „Sfora” to historia o tym, że ponownie trzeba zajrzeć w głąb traumatycznej przeszłości, bo okazuje się, że zło sprzed lat ma niejedno oblicze. Niespodziewanie ujawnia się coś, czego Brudny nie mógłby się spodziewać. Coś, co być może nawet przerośnie jego zdolność rozumienia – choć on uznaje, że doświadczył najokrutniejszych krzywd i wszystko znajduje się już w sferze jego wyobraźni. Bynajmniej.

Przemysław Piotrowski prowadzi nas do świata, w którym przemoc jest długofalowa, ogromna i skutkująca niezdolnością do normalnego życia. Gwidona jawi się jako piekielna postać pełna szaleństwa i przede wszystkim niezrozumiałych motywacji, by tak okrutnie krzywdzić. Nakreślona w „Sforze” historia krzywd to opowieść o tym, o czym świat mógłby się nigdy nie dowiedzieć. O mroku i cierpieniu, jakie miały pozostać – dosłownie i symbolicznie – pod powierzchnią ziemi. To również rzecz o tym, co się dzieje, kiedy gniew spotyka się z pamięcią. Diaboliczna kreacja głównego przestępcy idzie w parze z ujawnianiem, że stołeczni policjanci są zdeterminowani dużo bardziej niż ich zielonogórscy koledzy. Okazuje się, że zarówno za zabójcą, jak i za tym, który podejmuje się go odnaleźć, będzie stał ten sam gniew. Może silniejszy u jednego, bardziej oswojony u drugiego. Tym niemniej za nim staną kolejne uczucia. Albo ich brak. Konsekwencja w tropieniu i dopadaniu, ale także dopadanie żywej ofiary i pożeranie jej za życia.

„Sfora” to taka opowieść, w której nie ma nadziei. Historia krzywdy i idącego za nią krzywdzenia innych. Zmierzająca do mocnego finału konfrontacja stróża prawa z kimś, kto prawo musiał ustalić sam. I tym razem Przemysław Piotrowski przeraża tak bardzo, że boi się sam Igor Brudny. Historia łowcy i tropionego, którzy tak naprawdę wyrośli z tej samej niesprawiedliwości losu. Frapująca i zajmująca uwagę. Czekam niecierpliwie na kontynuację, bo to nie jest ostatnie słowo autora.

Brak komentarzy: