2021-02-19

„Zabierz mnie do domu” Marie Aubert

 

Wydawca: Pauza

Data wydania: 10 lutego 2021

Liczba stron: 128

Przekład: Karolina Drozdowska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Szczeliny codzienności

Kiedy pisałem o rozczarowaniu po lekturze powieści „Dorośli” Marie Aubert, nie wiedziałem tak do końca, co mnie tam uwierało. Teraz już wiem: norweska autorka zdecydowanie lepiej wypada w opowiadaniach, bo udaje jej się utrzymać uwagę czytelnika, daje mu bardzo duży margines niepewności i wątpliwości, a w tym wszystkim – w przeciwieństwie do powieści – potrafi zamknąć tekst bez dydaktyzmu czy czytelnej tezy. „Zabierz mnie do domu” to tematycznie nie jest ani nic nowego, ani też twórczego. Nie jest to również zbiór tekstów wyjątkowy literacko. Można go pochwalić przede wszystkim za dużą sugestywność. Jest się prawie namacalnie w każdym z opisywanych pomieszczeń i razem z bohaterami przeżywa ich emocje. Są zniuansowane, Aubert rzadko cokolwiek bezpośrednio nazywa, więc te teksty dodatkowo nabierają niejednoznaczności, kiedy stawiają nas wobec dylematu interpretacji – trzymać z główną postacią danego opowiadania czy jednak dać wiarę osobie lub osobom z jej otoczenia. Dzięki temu tworzy się specyficzna więź między słowami Marie Aubert a sferą czytelniczych przeżyć. Szkoda, że poza kilkoma wzmiankami o fiordach i domku letniskowym nad jeziorem mało tam samej norweskości. Być może przez to, że autorka uznała – i całkiem słusznie – iż opowiada o dylematach oraz emocjonalnych klinczach, które mają bardzo uniwersalny wymiar.

W „Dorosłych” norweska pisarka rozważała, jak trudno jest wziąć pełną odpowiedzialność za siebie, własne stany emocjonalne. Wydane wcześniej opowiadania są dowodem na to, że jest to tematyka bliska Aubert i wciąż domagająca się kolejnych wiwisekcji dusz, kolejnych nieoczywistych pytań. Tutaj bohaterkom i bohaterom z bardzo różnych powodów jest trudno ze sobą i mają również problem z tym, by wziąć za siebie odpowiedzialność – najczęściej w obliczu jakiejś straty. Mamy więc sfrustrowaną i rozczarowaną przyjaciółkę, która nie może pogodzić się z tym, że najbliższa jej osoba wybrała związek. Mamy rozedrganą emocjonalnie nastolatkę, która chciałaby wymusić na kimś odpowiedzialność za jej prawie już dorosłe życie. Dziewczynę w obliczu rozwodu rodziców starającą się pokazać matce, czym jest nieobecność. Mamy również historię napiętnowanej społecznie i odrzuconej kobiety, która po wyjściu z więzienia usiłuje odnaleźć się w tak zwanym normalnym świecie i zacząć żyć ze sobą dobrze. Aubert pisze o trudnych próbach. Konfrontacje z emocjami wywołanymi przez trudne sytuacje określają tutaj poziom napięcia każdego tekstu. Wzmacniają go otwarte zakończenia, czasem dużo bardziej niepokojące niż całość opowiadania. Widać, że pisarka doskonale czuje się w miniaturze literackiej – dobrze wie, iż dramat świetnie pokazują półcienie, bez centralnej ekspozycji.

Nie wiem, jak podejdą do tego zbioru opowiadań inni recenzenci, ale ja przez cały czas myślałem o dzieciach sportretowanych przez Aubert. To one wydają się cierpieć najbardziej, choć są zwykle tłem, tylko w opowiadaniu „Przepraszam, przepraszam, przepraszam” dziewczynka zostanie wyeksponowana i stanie się najważniejszym ogniwem tekstu. Wspomniane opowiadanie może być dla Norwegów bardzo kontrowersyjne, biorąc pod uwagę ich stosunek do wychowania dzieci oraz owianą złą sławą – raczej wśród obcokrajowców – instytucję Barnevernet. Dziecko jest elementem składowym opisywanego dramatu, uczestnicząc w nim jak najbardziej świadomie, ale także z ogromną dozą niezrozumienia trudności dorosłych, co Aubert zaznacza, sytuując dzieci konsekwentnie w tle. W opowiadaniu „Starszy brat” całość mocnego przesłania tekstu opiera się nie na obecności, a właśnie nieobecności dziecka. W „Carli” dziecko staje się kimś, dzięki komu albo przez kogo bohater uświadomi sobie, jakie wyrwy pojawiły się w jego związku.

Właśnie wyrwy, nagłe utraty gruntu pod nogami, sytuacje nieoczekiwane i rozbijające rutynę – to wszystko Marie Aubert portretuje z dużą przenikliwością i dzięki temu wszystkie opowiadania są bardzo sugestywne. „Zabierz mnie do domu” to opowieści o tym, że wraz z przewidywalnością rozpada się sens związku, a następnie jednostkowego istnienia. Dołącza do tego niemożność pogodzenia się albo z tym, że relacja się rozpada, albo też – i to ciekawsze – z funkcjonowaniem w niej jako trzecia, zbędna osoba. To poczucie bycia niepotrzebnym i gorszym buduje świetne tło niedopowiedzeń kilku tekstów. W opowiadaniu „Taka fajna dziewczyna” bohaterka usiłuje za wszelką cenę dopasować się do partnera. Jest gotowa usuwać siwe włosy z głowy i owłosienie łonowe, być kobietą idealną i funkcjonalną – do użycia i do zakochania się. Kiedy gra okazuje się przegrana, kobieta Aubert decyduje się na szantaż. I tu pojawia się jeszcze jeden ciekawy motyw łączący kilka tekstów, czyli nietuzinkowy opis smutnych podłości, jakie serwujemy sobie na co dzień, by pokazać, że coś nas boli albo czegoś nam brakuje. Krzywda ma wiele wymiarów w tej książce, ale ta najbardziej oczywista wyzwala się ze złości. Za nią kryją się kolejne emocje. Świetne jest to, jak można sobie w wyobraźni je odsłaniać. Marie Aubert proponuje nam czasami tylko chwilową obecność w życiu bohaterów z problemami. Czasami nie do końca rozumiemy, co się dzieje. Ale dramatyzm podkreślają te wszystkie skrywane podłości, które najmocniej pokazują, że autorka pisze o ludziach z krwi i kości.

Warto również zwrócić uwagę, co pisarka sugeruje na temat emocjonalnego inwestowania w drugą osobę. Ile możemy z siebie dać partnerce lub partnerowi, ile oczekujemy w zamian i gdzie jest granica przyzwoitości oczekiwań. Portretowane związki na co dzień pozostają senne i dość przewidywalne. Dopiero kiedy zmienia się ich status, pojawiają się podsumowania zysków i strat. Jesteśmy tą częścią drugiej osoby, w której kryją się nasze marzenia i pragnienia. Co dzieje się wówczas, gdy druga osoba po prostu odchodzi? Motyw zagubienia po rozstaniu mocno spaja sporo tekstów i jest świadectwem tego, że Marie Aubert chce pisać o życiu na początku jego drogi. Bez względu na to, kiedy ten początek się ujawni i jak często będzie mieć miejsce.

Ponad wszystko jest to książka ze świetnie dobranym tytułem, jeśli już wyłuskamy kontekst z wypowiedzi bohaterki jednego z opowiadań. Aubert pisze o naszych tęsknotach. O tym, że ich zaspokojenie czasem może być prozaiczne, ale wielokrotnie ta prozaiczność przeraża lub uwiera. Bo czy rzeczywiście chcemy tak mało, czy też zawsze stanowczo za dużo? Świetny zbiór miniatur literackich o konfrontacji ze sobą, w której trzeba określić, z czego zrezygnować, a co wziąć na siebie w trudnym związku. Także gdy ten związek daleki jest od ideału. Jest to również opowieść o tym, do kogo i czego przynależymy. Że zawsze nasze szczęście określi jakiś kontekst, ale to nie znaczy, że ten kontekst zdefiniował je właściwie.

Brak komentarzy: