2021-07-09

„Wąski pas lądu” Christine Dwyer Hickey

 

Wydawca: Prószyński i S-ka

Data wydania: 24 czerwca 2021

Liczba stron: 496

Przekład: Magdalena Iwińska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 45 zł

Tytuł recenzji: Niepokój na Cape Cod

Nie wiem, na ile uważnie Christine Dwyer Hickey zbliżyła się do postaci Edwarda Hoppera przed napisaniem tej książki, ale cały czas miałem przekonanie, że pisze dokładnie tak, jak on malował. Wyraziste, czasem nawet zbyt wyraziste kontury melancholii i samotności. Napięcie między poszczególnymi scenami w powieści, w której tak naprawdę nic się nie dzieje, a zwolennicy wartkiego przebiegu akcji mogą odrzucić ją jako senną. Bardzo mi się podoba fantazjowanie Hickey przede wszystkim o tym, co tworzyło związek Hoppera z Josephine Nivison. Pewnie dlatego, że opowiadając o specyficznej relacji, o związku będącym ciągłą walką i naznaczonym dwoma rodzajami wyobcowania, autorka chce opowiedzieć historię smutku, braku możliwości, bezradności i goryczy. Wszystko w malowniczej scenerii Cape Cod, gdzie majętni Amerykanie o dobrych manierach i dystyngowanym sposobie bycia toną w hipokryzji i udowadniają, że Ameryka początku lat pięćdziesiątych minionego stulecia nie jest ziemią obiecaną – na pewno nie dla wrażliwego chłopca, wojennej sieroty, straumatyzowanego dziecka, które wbrew temu, co wciąż mu się powtarza, nie czuje się w Ameryce bezpieczne. Odnajdzie za to przestrzeń bezpieczeństwa w domu Hopperów iskrzącym od napięć, które dziecko zniweluje.

Christine Dwyer Hickey pięknie zatrzymuje pozornie nieistotne momenty. Dokłada do tego paletę środków stylistycznych, dzięki którym ludzki niepokój skonfrontuje z harmonią nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej. Czyta się „Wąski pas lądu” z niesłabnącym poczuciem, że doskonale kumuluje on to, co w człowieku warte opisania, czyli wszystkie gorące i negatywne emocje, a jednocześnie roztacza przed nami wizerunek pozornej sielanki. Tu nic nie dzieje się nagle i gwałtownie, choć przecież ta powieść jest brzemienna w gwałtowność rozczarowań i rozpaczy. Intrygujące jest również przyglądanie się relacjom bezdzietnego małżeństwa, w którym nieznane dotąd emocje i zachowania wyzwala bliskość dwóch chłopców równie zagubionych jak małżonkowie w swym związku.

Niesamowity jest już pierwszy opis Edwarda Hoppera. Potem Hickey zarysowuje jego sylwetkę wyraźnie, ale wciąż pozostawia szeroki margines interpretacji, bo większy dostęp mamy do emocji jego żony, i mam wrażenie, że to ona jest tu protagonistką, a Hopper jakby przypadkowym, lecz ważnym elementem tła – jak na którymś ze swoich obrazów. Poznajemy człowieka, który poszukuje inspiracji. Bezskutecznie, choć konsekwentnie. Jest już uznanym malarzem, jednak wciąż chce namalować emocje, których jeszcze nie udało mu się wyrazić. Jak wspomina jego żona – wciąż „szuka swojego nieba”. Przyjrzymy się, w jaki sposób osaczenie w najbliższej artyście relacji wpływa na jego sposób postrzegania tego świata, który żona chciałaby mu napisać, wykreować, wyreżyserować, stworzyć. Hopper nie tyle szuka czegoś nowego w swojej twórczości, ile przede wszystkim stara się znaleźć drogę wyjścia ze związku, który go osacza.

Żona stoi na przeszkodzie wszystkiemu. Codzienne rytuały sprawiają Hopperowi radość tylko wówczas, gdy ona śpi albo nie ma jej w pobliżu. Tymczasem dużo ciekawiej sportretowana postać kobiety u Hickey jest jednocześnie przejmującym osamotnieniem i wykluczeniem. To nie jest obraz zaborczej miłości, choć sporo w tej relacji zachowań przemocowych i wizerunek jest przez to bardzo sugestywny, kiedy na przemian doświadczamy przemocy oraz czułości. Myślę, że w dużej mierze Christine Dwyer Hickey portretuje relację pełną niezrozumienia istotnych potrzeb. Jednocześnie można dostrzec, że związek małżeński Hoppera jest równie silny jak mocne były linie, którymi kreślił swoje postacie. Istotne jest również używanie przez autorkę zaimków – bardzo częste i konsekwentne. One jakby oddalają nas od pełnych emocji postaci, „studzą” je i dają komfort nieuczestniczenia w tym, co pożera i niszczy bohaterów. A jednak jesteśmy bardzo blisko tego wszystkiego. Blisko związku, w którym toczą batalię dwie artystyczne osobowości. Związku uzupełniania i destrukcji. Wszystko w idyllicznym, jak można by sądzić, otoczeniu, które z pewnością takie nie jest.

Obok Hopperów mamy również dwie postacie chłopców, którzy z różnych powodów mierzą się z wyobcowaniem. Przybywający na Cape Cod Michael bardzo długo jest w narracji po prostu chłopcem. Później jego tożsamość egzemplifikowana przez imię zostanie narzucona przez otoczenie. Tymczasem już w pierwszej wyraźnej scenie widzimy stanowczy bunt dziecka, które powinno doceniać nowy świat, nową rodzinę i poczucie bezpieczeństwa. Wciąż przeżywający wojenne i powojenne traumy chłopiec odnajduje to ostatnie w domu, w którym pozornie nie można dostać niczego, czego to dziecko oczekuje. Drugi chłopiec, mały Amerykanin z krwi i kości, ma również niespełnione oczekiwania. Obaj mierzą się z poczuciem straty. Obaj są zmuszeni do tego, by stać się sobie bliscy, choć wiedzą, że to niemożliwe. A przecież Christine Dwyer Hickey opowiada właśnie o niemożliwym – potężnie silnej relacji malarza i jego żony, w której im bardziej eroduje to, co najcenniejsze w związku, tym mocniej zacieśniają się więzi. A w nich znajduje się miejsce na czułość dla osamotnionego dziecka.

Ta wojenna sierota, chłopiec na pierwszym planie, to pewna symboliczna nadzieja amerykańskiego humanizmu na zwycięstwo nad pożogą i okrucieństwem drugiej wojny światowej. Tymczasem dziecko bojące się tuneli i wciąż widzące w lustrze przerażającego bezzębnego człowieka odnajduje swoje miejsce tam, gdzie pozornie nie powinno go odnaleźć. Dom Hopperów paradoksalnie stanie się dla kogoś bezpieczną przystanią. Miejscem, w którym rozgrywa się znakomita wiwisekcja związku pełnego oczekiwania na coś lepszego, co może nigdy nie nadejdzie.

„Wąski pas lądu” to powieść statyczna, dla koneserów scen i dialogów, które na co dzień nie dynamizują fabuły. Jednocześnie to przepełniona dramatycznym dynamizmem książka. Te dramaty nakreślone przez Christine Dwyer Hickey mają wymiar prywatny, ale również społeczny, bo ta książka to panoramiczna i smutna diagnoza amerykańskiego mitu o lepszym powojennym życiu, który konfrontuje się z tym, jak ten powojenny ład widzi choćby dziecko mające się w nim odnaleźć. To także ciekawe studium uzależnienia się od drugiej osoby, studium zachłanności i bezradności jednocześnie. Rzecz o różnego rodzaju niedopasowaniach i specyficznej wrażliwości artystycznej. A także powieść o oryginalnym zainteresowaniu drugim człowiekiem, którego wyraz Edward Hopper dał w swoich obrazach.

3 komentarze:

Anna Teresa pisze...

Wspaniała recenzja. Czytałam z zainteresowaniem równym książce. Pomógł mi Pan uporządkować i nazwać własne odczucia. Dziękuję.

Jarosław Czechowicz pisze...

To ja dziękuję za lekturę i miłe słowa. :)

Anna Teresa pisze...

Pozwoliłam sobie ponownie zamieścić mój komentarz, gdyż wcześniej nie było takiej opcji. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.