2021-10-25

„Narzeczone Chopina” Magda Knedler

 

Wydawca: Mando

Data wydania: 29 września 2021

Liczba stron: 464

Oprawa: twarda

Cena det.: 45,90 zł

Tytuł recenzji: Niekochane?

Mam wrażenie, że Magda Knedler częściowo poszła za ciosem po swojej wcześniejszej powieści, którą mogliśmy przeczytać na początku tego roku. Chodzi o oddanie głosu niewidzialnym i niesłyszalnym – kobietom z tła dramatycznych wydarzeń, które w narracji autorki właśnie przestają zlewać się z tym tłem. Tym razem nie chodzi o tak nieznane postacie jak bohaterki „Nikt ci nie uwierzy”, ale wciąż są to kobiety w sytuacji granicznej. Te, o których opowiada nowa powieść Knedler, może nie przeżyły swojego krótkiego życia tak dramatycznie jak Dörte i Ursel, jednak nie możemy uznać, że siła ich doświadczeń była mniejsza czy mniej przejmująca. Magda Knedler jawi się w tym roku jako kronikarka zapomnianych, być może uznanych za zbędne, a na pewno niewystarczająco dostrzeganych. Poza tym „Narzeczone Chopina” to tym razem bardzo wyraźny obraz tego, jak trudno – co mówi jedna z bohaterek – być kobietą. Zwłaszcza XIX-wieczną kobietą zakochaną w człowieku, którego określano mianem geniusza muzycznego.

Czy to jest książka o Chopinie? Zupełnie jej tak nie odczytałem, choć niewątpliwie umieszczenie wielkiego kompozytora jako symbolicznego tła rozważań czterech kobiet ma tu swoje znaczenie; nie można wprost powiedzieć, że Knedler nie interesuje się samym Chopinem, jest tu nakreślony bardzo sprawnie i bardzo konsekwentnie obraz człowieka zagubionego w swoich wyborach emocjonalnych i niepewnego tego, komu ofiarować czułość, podczas gdy tej czułości sam wciąż potrzebuje. „Narzeczone Chopina” to przede wszystkim wizerunek tych, które musiały znosić dyskomfort swojej czułości wobec geniusza. To książka o miłości jako sile bardzo destrukcyjnej, a także o tym, jak kompulsywnie staramy się zapełnić w swoim życiu braki, kiedy obdarzamy uczuciem bez wzajemności albo takim, które odbierane jest inaczej, niż chcemy, by było odbierane. Knedler w śmiały i bezkompromisowy sposób opowiada o tym, co zakochanej kobiecie wypadało, a czego nie powinna była robić. Wskazuje, jak opresyjne było otoczenie dla bohaterki w sidłach trudnych uczuć i jak oczywista była niemożność zrealizowania własnych pragnień, kiedy miłość zdawała się mieć wiele definicji, ale za każdym razem dotkliwie raniła samą kochającą. Konstancja Gładkowska w tej powieści wypowiada do swego męskiego słuchacza znamienne słowa: „Wam wybacza się wszystko, nam nie wybacza się prawie niczego”. I w tym znaczeniu jest to historia, która rzeczywiście ma odmitologizować postać Fryderyka Chopina i być może uczynić go bardziej odpowiedzialnym za uczucia, jakie wywołał, czyli pokazać go jako sprawcę dramatycznych emocji, który być może nigdy nie był świadomy tego, jak oddziałuje na kobiety.

O ile na pierwszym planie są oczywiście cztery z nich, które w swoim stylu opowiedzą o znajomości z polskim kompozytorem, o tyle mnie chwilami najciekawsza wydawała się inna postać. Zanim zacząłem czytać, zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób Magda Knedler zrealizuje literacko zapis zasygnalizowany tytułem książki. Obawiałem się, że mogą to być po prostu cztery narracje pozostawione do skomentowania czytelnikowi. I teoretycznie tak jest, ale to nie wszystko. „Narzeczone Chopina” zawierają bardzo ciekawy pomysł na połączenie ze sobą narracji kobiet, które być może nawet za życia artysty, a na pewno już po jego śmierci niewiele się liczyły. Tu pojawia się jeszcze jedna kameralna historia. Naszkicowana jakby mimochodem i skonstruowana dość przewrotnie. Wszystko po to, by zaproponować nam melancholijną opowieść o obsesji pamiętania ukochanej osoby. O tym, w jaki sposób i na jakich zasadach szuka się w życiu odbicia swojej pierwszej, pewnie jedynej miłości, kiedy jest to miłość bezpowrotnie utracona. Dlatego paradoksalnie męska postać staje się tu bardzo istotna i wcale nie jest to Fryderyk Chopin. On pozostaje mi w pamięci przede wszystkim jako rachityczny mężczyzna z zaschniętą na wargach krwią, którego wizerunek opisuje Jane Stirling jako obraz miłości absolutnej i niezachwianej. A poza tym zapada w pamięć także wzmianka o jego zepsutych zębach. Reszta jest mimo wszystko opowieścią o kobiecym niespełnieniu emocjonalnym. O bolesnych doświadczeniach, które kształtują na zawsze. O tym, że geniusz być może nie umie kochać, ale także o tym, że prawdziwej miłości daleko do genialnych kształtów kompozycji Chopina.

Konstancja Gładkowska kochała go w młodości i wierzyła w to, że ta miłość będzie spełniona. Dziś pozostawiona w mroku (nie tylko symbolicznie) opowiada o tym, jak zbliżyła się w smutku i melancholii do tego, który… zostawił ją dla Paryża. Maria Wodzińska wspomina czas, w którym czuła się bliska kompozytorowi, lecz zwraca również uwagę na to, jak bardzo z różnych powodów było to tymczasowe, niepełne, niemożliwe do przeżycia. Chopin mógł być emanacją jej pragnień i oczekiwań, ale czy kiedykolwiek by je spełnił? George Sand poświęciła mu pewnie najwięcej uwagi i emocji. Jej dynamiczna narracja jest z jednej strony teatralizowana, z drugiej jednak – ujawnia fantazję Knedler o tym, kim tak naprawdę jest niezależna kobieta przywiązana do mężczyzny, z którym tworzy toksyczną zależność. Silniejszą niż cokolwiek, czego doświadcza w swojej emancypacji i trwaniu na przekór temu, czego oczekuje od niej świat. Na końcu Jane Stirling, której autorka nie oddaje bezpośrednio głosu, ale która jak żadna z bohaterek opowie o sile niespełnionego uczucia. Ta czwarta historia przejmuje najbardziej, kiedy odczytuje się ją jak studium pewnej obsesji przywiązania. Każda z tych kobiet uwięziła część siebie we Fryderyku Chopinie. Żadna tej części nie odzyskała po jego śmierci. Każda z nich wykazuje się odwagą i brawurą, wracając do trudnych wspomnień, w których miłość naznaczała wszystko – i również prawie wszystko rujnowała, bo zbliżała w trudnych chwilach, a proponowała w zamian jeszcze trudniejsze.

Ciekawe jest śledzenie tego, jak w świadomości opowiadających funkcjonują te trzy pozostałe. Nie zawsze każda rozmówczyni wspomina poprzednie. Z oczywistych powodów Gładkowska nie może tego robić. Knedler zachowała spójność i chronologię, ale w oryginalny sposób ukazała też zazdrość oraz zawiść. Te wspomnienia o tamtych, które były blisko, rezonują mocno jako wyraz przekonania o swoim niewystarczaniu w życiu Chopina. Ale te miłości były niewystarczające przede wszystkim dla kobiet, które kochały. Ta powieść obnaża je w ich bezbronności i zagubieniu. Nawet dumną i pewną siebie George Sand. Zresztą jej narracja jest tu najbardziej przejmująca niekoniecznie wtedy, kiedy Sand wypowiada się jako kochanka. Bardziej wówczas, gdy gorzko odzywa się odrzucona w dzieciństwie przez matkę kobieta, która powiela macierzyński schemat odrzucenia. Trudno było kobietom obok Chopina stać się tymi, którymi chciały być naprawdę. Sand staje się pewnym przejmującym wzorcem postępowania. Okazuje się, że słowa Wodzińskiej o tym, że trudno być kobietą, wybrzmią w tej książce jeszcze bardziej dramatycznie.

Wydaje się, że jest to powieść bardzo kameralna, ale nie jest tak do końca. Magda Knedler chce dość wyraźnie zaznaczać to, jakie możliwości miały kobiety w portretowanym stuleciu, ale i wskazać dyskretnie, co z ówczesnych niemożliwości pozostaje. Kiedy Konstancja Gładkowska wychodzi za mąż, gdy Chopin opuszcza Polskę, wkracza w wyznaczony tor postępowania społecznego po tym, jak zdobyła się na odwagę i być może stworzyła dla siebie życiową alternatywę, która wydawała się niemożliwa. Tak, o emocjonalnych niemożliwościach „Narzeczone Chopina” opowiadają nad wyraz gorzko. Czyta się to znakomicie także dlatego, że Knedler jest po prostu świetną pisarką i dobrze to widać nawet w tym fragmencie, który – nadal tworzony znakomitą polszczyzną – ma odzwierciedlać zupełnie nieliteracki pisany punkt widzenia. Nie wychodzi autorce wykreowanie części książki w po prostu gorszym stylu – nawet jeśli ma to być związane ze strukturą i zamysłem powieści. Można zatem polecić bardzo dobrą literacką jakość. Myślę, że dużo lepszą niż ta charakteryzująca literaturę środka, a to z nią poprzez tematyczne zakresy może być kojarzona twórczość Knedler. Warto przyjrzeć się rozpisanej na cztery głosy opowieści o tym, jak trudno było kochać geniusza, który być może nie umiał kochać samego siebie.

Brak komentarzy: