2022-04-11

„Usta rzeźbiarki” Magda Knedler

 

Wydawca: Otwarte

Data wydania: 13 kwietnia 2022

Liczba stron: 400

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,99 zł

Tytuł recenzji: Wobec artystki

Magda Knedler jest dla mnie artystką. Jak Alina Szapocznikow, o której – chociaż nie tylko o niej – jest ta książka. Zatem Knedler – to nazwisko należy znać! – i jej droga twórcza, która inspiruje. Niszowy debiut, kolejne powieści usilnie wtłaczane w nurt tak zwanej literatury środka, a ostatnio dwie bardzo mocne narracje świadczące właśnie o wspomnianym artyzmie. Obie – „Nikt ci nie uwierzy” oraz „Narzeczone Szopena” – nominowane w tym roku do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. Dwa tytuły jednej pisarki! A teraz książka, która jest swobodną kombinacją rytmu i frazy. Mam wrażenie, że ta pisarka powoli osiąga – a może nawet już osiągnęła – doskonałość w tym, co robi. „Usta rzeźbiarki” to historia mająca bardzo zmienną dynamikę i intensywność. Poszczególne partie książki wyraźnie pokazują, jak wielki jest talent pisarski Magdy Knedler: z lekkością i bezpretensjonalnością potrafi snuć opowieść na przemian artystycznie i naturalistycznie. Nazwanie tej prozy powieścią to za mało. To coś więcej niż powieść i w tym „więcej” kryją się ujawniane dopiero teraz z taką mocą umiejętności Knedler. Zasadnicza narracja jest tu uzupełniona relacją bardziej dziennikarską, czymś na kształt reporterskiego prezentowania tych fragmentów biografii Szapocznikow, które doczekały się już wystarczającej liczby omówień, zatem Magda Knedler chce być w tym, co odtwórcze… bardzo twórcza. I wychodzi jej to świetnie. Historyczna dokładność, anegdotyczna niefrasobliwość, w końcu zaskakujący z punktu widzenia odbiorcy dialog dwóch artystek, które odeszły w tym samym wieku i które równie silnie chciały określić własną niezależność, dojrzewając, a potem broniąc prawa osobistej wolności. To wszystko na pewno robi wrażenie i czyni tę książkę nietuzinkową.

W tej ciekawej strukturze wyróżnia się również to, w jaki sposób autorka niejako oddziela imię rzeźbiarki od jej nazwiska. Alina sygnuje tę część książki, która ukazuje ją w drodze ku mrokowi, w ocieraniu się o nieistnienie albo bezpowrotne utraty – bohaterka w dramatycznych okolicznościach traci przecież ojca i brata, a Knedler dodatkowo prowadzi ją w kierunku, w którym można było ulec autodestrukcji, jeśli nie zniszczyła człowieczeństwa druga wojna światowa. Nazwisko Szapocznikow jest tu początkiem narracji stojącej w kontraście do wspomnianej wyżej drogi. Autorka opowiada o kimś, kto po traumatycznych wojennych doświadczeniach walczył nie tylko o wspomnianą przestrzeń wolności, ale także o to, by dać sobie narzędzia wyrażenia samego siebie. Bo Alina Szapocznikow to nie tylko rzeźbiarka, a cała ta książka opowiada o intensywnym i twórczym stawaniu się świadomą artystką. Kiedy łączymy imię z nazwiskiem, otrzymujemy budzącą wzruszenie i podziw historię kobiety, która – w przeciwieństwie do bohaterek dwóch poprzednich powieści Knedler – nie chce być w niczyim cieniu i w nim nie będzie. Można długo funkcjonować w specyficznej introwersji, ale przychodzi w końcu moment, by świat dowiedział się, jakie jest artystyczne życie – w ciągłym poszukiwaniu, pośród ciągłych zmian. Z niebywałą charyzmą i poczuciem, że nigdy nie jest się gotowym człowiekiem, gotowym artystą, skończonym twórcą skończonego dzieła sztuki.

Szapocznikow właściwie nigdy się nie bała. Zawsze, w najbardziej nawet przerażających i granicznych sytuacjach, nawet w obozie zagłady, starała się być zasadnicza, metodyczna i działać racjonalnie. Tego uczyła ją cały czas matka, z którą wędrowała przez piekło doświadczeń wojennych, kiedy najbliżsi im mężczyźni odchodzili. Słowa brata, tego odebranego, brzmią tu znamiennie: „Nie boisz się nawet tego, czego powinnaś się bać (…)”. Alina Szapocznikow nigdy nie miała w sobie pychy Rodina, ale zawsze wiedziała, że to, co tworzy, to twórczość całkowicie świadoma. Jak świadome panowanie nad strachem. Wyjście obronną ręką z doświadczeń, po których trudno było nadal być człowiekiem. O ile ta niepowieściowa narracja zajmuje się czasem, kiedy Szapocznikow uczyła się siebie i narzędzi do przekazywania swoich twórczych wizji światu, o tyle powieść koncentruje się na młodości kogoś, kogo nie zniszczyło to, co rujnowało praktycznie wszystkich wokół. Doświadczenie pisarskie Knedler podpowiada jej, że nie da się już napisać kolejnej wstrząsającej powieści o piekle żydowskich doświadczeń drugiej wojny światowej. Że w zasadzie wszystko na ten temat zostało napisane, a jednak opowiadając o kimś tak wyjątkowym, należy wykorzystać odpowiednie obrazy, sceny lub motywy, aby oddać dorastanie i witalizm, nie zderzając tego z jakimś oczywistym schematem narracyjnym, chociażby o piekle Auschwitz.

A więc brak strachu. Jednocześnie zaś ciągłe wahania dotyczące tego, jak definiować samą siebie. Szapocznikow już w łódzkim getcie zostaje zapytana o to, czy jest artystką. Powojenne lata dają wiele odpowiedzi twierdzących. Ale w okresie, w którym bohaterka Knedler zdobywała życiowe i artystyczne doświadczenia, muszą pojawiać się momenty pewnych niedopowiedzeń, zaskoczeń, nietypowych zdarzeń wynikających choćby z samego charakteru Szapocznikow. I „Usta rzeźbiarki” to wszystko punktują. Jest nieprzewidywalnie, a także zaskakująco lirycznie – są tu naprawdę obszerne fragmenty dalekie od zasadniczości prozy, usiłujące wydobyć z portretowanej postaci każdą jej niezwykłą cechę.

To było krótkie i intensywne życie. Rytm tej książki bardzo dobrze to oddaje. Mężczyźni, którzy tak fascynowali Alinę Szapocznikow, obserwowane trendy w sztuce będące dla niej wzorami albo antywzorami, ludzie z młodości pozostający w pamięci na zawsze dzięki wadze wspólnych doświadczeń. Potrafiąca zdobyć się na bezpośredniość Knedler stawia pytania, czasem retoryczne, wplatając w to wszystko jeszcze Fridę Kahlo. Dlatego „Usta rzeźbiarki” to dynamiczna powieść o tym, ile można mieć w sobie definicji witalizmu i jak dużo twórczego niepokoju wciąż wyraża pozornie oczywisty dramat – jak znaleźć siebie w sztuce.

Jest to także rzecz o tym, jak żyje się w niepokoju. Jak strach, nad którym dawało się zapanować, pojawia się w miejsce egzystencjalnego lęku o to, jakie się ma możliwości, co jeszcze można zrobić. Od pewnej chwili towarzyszy nam mroczne memento wyrażone w zdaniu: „To, czy przeżyjesz, nie zależy od twojego talentu”. Talent mógł się rozwijać, a śmierć przyszła o wyznaczonej przez siebie godzinie. Magda Knedler śledzi intensywne życie twórczyni, która poszukiwała do końca. Kobiety stale dającej mężczyznom do zrozumienia, że sfera sztuki nie jest zarezerwowana dla nich. A jednocześnie kogoś, kto musiał poddać się fizycznym ułomnościom i komu przyszło stoczyć najtrudniejszą walkę – tę ze śmiertelną chorobą. Jak zatem opowiedzieć tylko czterdzieści siedem lat niezwykłego życia, którego nie zdefiniują żadne utarte formuły i o którym – tak myślę – nie wszystko jeszcze napisano? „Usta rzeźbiarki” to bardzo ciekawa książka. Jesteśmy tu nie tylko odbiorcami opowieści, ale w niektórych też uczestniczymy. Knedler wie, że uwagę czytelnika można przykuć na kilka sposobów. Postrzega się tę narrację jako rzecz o tym, że świadoma artystka chce oddać hołd drugiej świadomej artystce, wykorzystując do tego tak wiele technik i sposobów opowiedzenia historii, jak wiele narzędzi stosowała Szapocznikow do wyrażenia związków ciała i emocji.

Brak komentarzy: