Wydawca: Lira
Data wydania: 28 września 2022
Liczba stron: 304
Oprawa: twarda
Cena det.: 46,99 zł
Tytuł recenzji: W zamknięciu
Główna bohaterka tej niepokojącej książki zadaje mężowi pytanie, które stawiać sobie możemy, analizując poszczególne elementy stworzonej tu narracyjnej zagadki: „Nie można bać się samego siebie, prawda?”. Marta Knopik w prozie mocno kameralnej, stosującej bardzo wiele udanych środków wyrazu, by zamknąć nas w klaustrofobicznym labiryncie ludzkiej jaźni, stara się udowodnić, że sami dla siebie możemy być najbardziej mroczną i najmocniej traumatyzującą klatką. W tej książce klatka będzie mieć oficjalnie dwadzieścia osiem metrów kwadratowych, jednakże „Pani K.” jest historią przede wszystkim uwięzienia w pamięci, specyficznej artystycznej wrażliwości, ale głównie w poczuciu przemijania, za którym stoi coraz bardziej obezwładniające – i bohaterkę, i czytających – poczucie absolutnej bezradności wobec wszystkiego, co dzieje się wokół, jak również wszystkiego, co stale i niezmiennie atakuje udręczoną psychikę.
Z takim obrazowaniem świadomości głównej postaci spotkaliśmy się już w „Kroku trzecim” Bartosza Szczygielskiego, gdzie między mirażem a bolesną rzeczywistością znajdowaliśmy się w historii dużo bardziej dosadnej, w której punkty ciężkości rozłożone zostały nieco inaczej. Szczygielski stworzył na bazie fantazji o kobiecej depersonalizacji bardzo mglisty thriller, Marta Knopik działa w nieco innym rejestrze: również wywołuje czytelnicze lęki i całą masę wątpliwości, ale wymowa jej powieści jest inna, o co innego będzie chodzić w dramatycznych i kompulsywnych pytaniach o samą siebie. Co łączy te dwie powieści, to na pewno fakt, że ich bohaterki muszą walczyć o siebie, ale nie są pewne, czy w tej walce mają prawdziwy kontakt z tym, co je ukształtowało i obecnie kształtuje. Obie te książki fascynują i na różne sposoby przerażają. Knopik chyba trochę lepiej tworzy studium wyobcowania, bo jej kobieta przeżywa dużo więcej, więcej sobie wyobraża. Tymczasem wkraczamy w świat, z którego chciałoby się natychmiast wydostać. Między innymi dlatego, że „Pani K.” to znakomicie poprowadzona postapokaliptyczna opowieść, w której doskonale odnajdziemy wszystkie swoje współczesne lęki o przyszłość świata.
Świat Kaliny zamknął się na metrażu małego mieszkania w wieżowcu, w którym kobieta żyje wraz ze swoim mężem w rytm uporządkowanych przez rutynę tygodni, w ciągłej powtarzalności dającej złudne poczucie kontroli nad rzeczywistością. Poza ich mieszkaniem, poza ich blokiem, poza przestrzenią, w której małżonkowie usiłują stworzyć sobie nawzajem tak potrzebne im poczucie bezpieczeństwa, świat się wykrwawia. Albo dokonują się metamorfozy, po których życie już na zawsze będzie inne. Kalina zmaga się ze specyficznym rodzajem bezsenności. Budzi się w środku nocy o określonej godzinie, ale potem przez cały dzień ma wrażenie, jakby żyła we śnie, a wszystko, co ją otacza, niebezpiecznie balansuje między onirycznością a realnością. Jedno i drugie wywołuje lęk, a napięcie budowane w „Pani K.” jest jednocześnie coraz wyraźniej nakreślaną nam rzeczywistością trwogi. Kalina cała jest lękiem. Nawet wówczas, gdy przekonuje samą siebie, że w dającej komfort psychiczny obecności męża żadne mroczne demony jej nie dopadają. Tymczasem wciąż z nimi walczy. Walczy z udrękami określającymi jej tożsamość.
Retrospekcje są tutaj punktowe, bo Marta Knopik pozwala sobie przede wszystkim na jak najmocniej drobiazgowe sportretowanie codzienności bohaterki, w której dochodzi do swoistego przełomu; Kalina w pewnym momencie wyraża swój bunt, odmawiając połykania leków, które z taką pieczołowitością i drobiazgowością przygotowuje dla niej mąż. Kiedy autorce uda się naszkicować sugestywne ramy świata, w którym każdy właściwie element stanowi kolejną zagadkę interpretacyjną, zbliżamy się do wnętrza głównej bohaterki. Przyglądamy się temu, jak destrukcyjne znaczenie ma tu jej wyobraźnia kreująca nowe obiekty lęku. Niebezpiecznie połączą się tu ze sobą podświadomość i świadomość Kaliny. W pewnym momencie jawa zacznie mieszać się z wizjami sennymi, a granica między jednym a drugim zatrze się. Staniemy w obliczu trudnego wyzwania: określenia, co tu tak naprawdę się dzieje. Tymczasem Knopik w mistrzowski sposób obrazuje, jak przeraźliwie samotnym można być w obliczu ukrytych uprzedzeń do samego siebie, na które nakłada się też kilka granicznych doświadczeń utraty najbliższych osób oraz stygmatyzowanie przez otoczenie – o tym opowiadają rozbudowane retrospekcje tej powieści.
Będzie to narracja enigmatyczna w kilku wymiarach, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, w jaki sposób pracują tutaj detale i jak silny związek z doświadczeniami rzeczywistymi mają te wyimaginowane, które stają się zawłaszczające. Aż przestaje być czytelne, czego bohaterka doświadcza, wiemy natomiast, jak kumuluje się w niej strach przed samą sobą. Bo Kalina przestanie sobie ufać, gdy zrozumie, że fasadowość jej codziennego funkcjonowania związana jest jedynie z tym, iż nie myśli o pewnych sprawach, nie nazywa określonych problemów. „Pani K.” przyciąga uwagę do postaci, która jest zdeterminowana, by walczyć ze wszystkim, co ją osłabia i co czyni ją niespokojną. Ale jest też w duchu Kafki i jego K. bezradna. Ten niepokój jest tu pokazywany w różny sposób – czasami dosadną realistyczną narracją, niekiedy zaś za pomocą poetyckich etiud ujawniających wyjątkową wrażliwość Kaliny. Można odnieść wrażenie, że Knopik sportretowała tutaj kobietę, która za wszelką cenę chce wyprostowana stawiać czoła wyzwaniom codzienności, ale w gruncie rzeczy jest cichutko łkającą dziewczynką wciąż opłakującą stratę najbliższych i wciąż na nowo mierzącą się z bolesnym odrzuceniem przez otoczenie. Czy obecnie Kalina również znajduje się na życiowym marginesie, a jeśli tak, to co ją tam sprowadziło?
Istotne staną się tu rozważania nad upływem czasu. Marta Knopik każe swojej postaci zwerbalizować wątpliwość, która potem nabierze nowych znaczeń: „Coś jest nie tak z czasem”. Coś rozsadza linearność, wspomnianą powtarzalność pełną rutyny, coś kwestionuje pewność kolejnych mijających dni i nocy. W świadomości Kaliny pojawią się sygnały świadczące o tym, że depersonalizacja będzie szła w parze z określeniem ram czasowych, brakiem możliwości odnalezienia się w wytyczonym przez kogoś z zewnątrz czasie. Coś tu jest nie tak nie tylko z nim. „Pani K.” to pełna coraz bardziej ponurych niejasności opowieść o tym, w jaki sposób doświadczamy utraty, przede wszystkim utraty samego siebie, braku kontroli nad własnymi emocjami. Czego Kalina boi się najbardziej? I co tak naprawdę potęguje jej strach przed tym, by ujrzeć siebie naprawdę?
Dawniej czarodziejką
rzeczywistości była dla Kaliny jej babcia. Dziś pozostają smutne wspomnienia,
jak również poczucie, że pewnego dnia odeszło coś, co było fundamentalne: świat
przestał istnieć w określonym wymiarze i określonych ramach. Bohaterka Knopik
jest tu egzystencjalną wędrowniczką, zagubioną przede wszystkim w relacji czasu
przeszłego do tego, czego doświadcza obecnie. Jest przeraźliwie samotna, ale
jednocześnie gotowa, by samodzielnie podejmować walkę z największymi demonami.
Tymczasem może być bezradna wobec czegoś, co osacza tutaj już od pierwszych
stron. Bezradna wobec braku wpływu na pewne wydarzenia i okoliczności. „Pani
K.” to pozostawiająca mocny ślad w pamięci opowieść o tym, jak wiele krzywdy
może wyrządzić obsesyjna pamięć, lecz i przerażające niepamiętanie samego
siebie. Pozostaje się z tym niepokojem na długo, bo nietrudno sobie wyobrazić,
że skomplikowana tożsamość Kaliny może być uniwersalnym obrazem ludzkiego
zagubienia w świecie, w którym dzieje się bardzo dużo, ale łatwo w nim znaleźć
się na marginesie i w cieniu, z którego wydostanie się jest już niemożliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz