2022-10-12

„Reguły na czas chaosu” Tomasz Stawiszyński

 

Wydawca: Znak

Data wydania: 12 października 2022

Liczba stron: 240

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Na trudny czas

Ponad rok minął od publikacji poprzedniej książki Tomasza Stawiszyńskiego. W tamtym roku mieliśmy okazję i z pewnością przyjemność przeczytać dwa tytuły jego autorstwa, które będą uzupełnieniami do „Reguł na czas chaosu”. A czas mamy taki, że przydałoby się, aby Stawiszyński proponował nam kolejny książkowy zbiór swoich refleksji o nim przynajmniej raz na pół roku. Bo aktualnie naprawdę jest się czego bać. Nigdy czas nie mijał nam tak intensywnie i nigdy z tak nagłymi woltami licznych zdarzeń, obok których nie można przejść obojętnie. W swojej najnowszej publikacji Stawiszyński po raz kolejny będzie podkreślał i przypominał, że naprawdę nie mamy wpływu na kształt rzeczywistości, jednak mamy go na to, w jaki sposób o niej myśleć. Możemy co prawda zakwestionować pewien pokrzepiający ton pisania tego autora, wspominając, że świat, jaki znaliśmy, naprawdę się skończył – dla tysięcy ofiar śmiertelnych pandemii koronawirusa czy dla wszystkich Ukraińców, którzy stracili życie po tym, jak Rosja wdarła się na terytorium ich państwa. Możemy, ale będzie to radykalizm, od którego w wielu wymiarach Tomasz Stawiszyński stara się nas odwodzić. Zwłaszcza w tej książce napisanej i wydanej w czasie, w którym boimy się bardziej niż wtedy, gdy na Kubie celowano w Stany Zjednoczone z rakiet z głowicami nuklearnymi, bo to obok nas, a nie za oceanem, za chwilę ktoś szalony może użyć broni atomowej i po tym świat naprawdę będzie trzeba pisać, opowiadać, porządkować i racjonalizować na nowo.

Na szczęście mamy „Reguły na czas chaosu”, które w moim odczuciu należy przeczytać uważnie i rozważnie. Odnoszę wrażenie, jakby autor przestraszył się trochę tego prywatnego odsłonięcia się, jakie miało miejsce w „Ucieczce od bezradności”, i w formie swojej opowieści chętnie wracającej do czasowników w pierwszej osobie liczby mnogiej woli chyba dystans frazy filozofa, która charakteryzowała większość tekstów z „Co robić przed końcem świata”. Zwłaszcza że ze wspomnianej publikacji Stawiszyński bierze rozmyślania o tym, w jaki sposób apokalipsa wdziera się w naszą kulturę i świadomość oraz jak sprawnie radzi sobie w Europie z omijaniem chrześcijańskiej opowieści o linearności dziejów. Autor ponownie przyjrzy się też niebezpieczeństwom mediów społecznościowych. W jednym z rozdziałów jest odrobinę wtórny, analizując niebezpieczeństwa bezrefleksyjnego poddawania się totalitaryzmom XXI wieku, czyli żelaznym zasadom przykuwania naszej uwagi przez sztuczną inteligencję, logarytmy decydujące o tym, co mamy widzieć, czytać, kupić i w co się emocjonalnie zaangażować. Być może o niektórych kwestiach trzeba dziś jednak pisać kolejny i kolejny raz. Bardzo się za to cieszę, że w rozważaniach o tym, jak często dzisiaj rozpalamy wirtualne stosy dla ludzi, o których naprawdę nie mamy pojęcia, Stawiszyński jest bardzo zdecydowany w potępianiu samosądów, którym oddajemy się z taką przeraźliwą niefrasobliwością. Bo między innymi z tego powodu, co i jak pisano o nauczycielach w mediach społecznościowych, zdecydowałem się na zakończenie pracy w polskiej publicznej szkole. A jednak wciąż na nowo chcemy komuś zgotować jego koniec świata, bo przecież tak łatwo i intuicyjnie można dołączyć do przemocowego bestialstwa nazywanego „wyrażaniem własnego zdania o czyimś życiu”, co odbywa się szczególnie radośnie w bańkach informacyjnych, gdzie znajdziemy swoje miejsce i możemy niezauważenie rzucać kamieniami w innych.

Tomasz Stawiszyński sugeruje, że współczesna kultura bardzo polubiła katastrofizm, a karmiąc nas lękami, skutecznie wyrugowała umiejętność trafnego rozpoznawania, co się naprawdę dzieje ze światem, który uznajemy za równię pochyłą z już oczywistą apokalipsą, bo została zapowiedziana i nazwana na wiele różnych sposobów. Ta książka próbuje przyjrzeć się temu, na ilu polach oddaliśmy się emocjom, pozbyliśmy umiejętności dystansowania się od głównych nurtów ideologii antycypujących koniec świata, ale przede wszystkim bardzo ciekawie portretuje to, w jak łatwy sposób w ciągu dosłownie dwóch dekad odpuściliśmy to, by być zwyczajnie czujni i krytyczni wobec ogromu bodźców atakujących nas oraz oczekujących na to, że zmienimy zdanie, aby czuć się silniej skonsolidowani z konkretną grupą. Nie ma chyba bardziej sugestywnej i bardziej dosadnej wiwisekcji tego, jak bardzo podatny na wpływy jest człowiek współczesny, bez jednoczesnej kategoryzacji i bez utraty wiary w to, że potrafimy być jednostkami autonomicznymi. Między innymi po to, by nie przygotowywać sobie fundamentów pod swoją prywatną apokalipsę.

Reguł jest jedenaście, ale mnie najbardziej zatrzymało przy sobie rozwinięcie reguły czwartej, kiedy Stawiszyński uświadamia, czym naprawdę jest polaryzacja i że niekoniecznie zdajemy sobie sprawę z ogromu zła, które wyrządzamy także samym sobie, gdy udaje się ludziom, okolicznościom i technologiom osadzić nas po jednej stronie sporu w taki sposób, że staje się on już groźną batalią. Ta książka opowiada o tym, w jaki sposób daliśmy się podzielić, lecz również o tym, jak bardzo jesteśmy zatomizowani, coraz dotkliwiej osamotnieni w poczuciu, że apokalipsa tak jak śmierć będzie doświadczeniem właśnie samotności, dotkliwym ujrzeniem rozpaczy swojej egzystencji u jej kresu. „Reguły na czas chaosu” próbują jednakże przeciwstawić się każdemu rodzajowi deprecjonowania siebie. Co więcej, Stawiszyński za Jungiem podkreśla niezwykle twórczą rolę wewnętrznego skonfliktowania, kiedy nie oddajemy siebie, swej wrażliwości, światopoglądu i wierzeń do bańki tych, którzy się już nami zaopiekują. Pojawia się konkluzja zaskakująca, dyskusyjna i trochę również autoironiczna w odniesieniu do człowieka jako istoty poszukującej przynależności. Otóż możemy zmienić nasz toczący się ku upadkowi świat właśnie wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę ze swoich słabości i ograniczeń oraz nazwiemy wady. Wcale nie będziemy słabsi. A coraz słabiej radzimy sobie z chaosem rzeczywistości przez to, że pozwoliliśmy na wdarcie się tego chaosu w naszą mentalność. Tomasz Stawiszyński opowiada tutaj o kilku uwarunkowaniach, z powodu których się to stało.

Ale najbardziej dramatycznie – choć tylko pozornie – brzmi tutaj jedno z pytań: „A może pewność to dobro nieodwracalnie utracone?”. Może tak naprawdę już w niczym i nikim nie możemy znaleźć pewności, bo nigdy jej nie było, a jej iluzje stawały się jedynie frustrujące? Ta książka faktycznie pokazuje, dlaczego tak naprawdę nie mamy już nic pewnego i być może też nigdy nie mieliśmy. Może poczucie doświadczania chaosu i zagrożenia końcem wynika z tego, że znany nam demokratyczny świat – co szczególnie zwraca uwagę, gdy czyta się rozmyślania Stawiszyńskiego ze skupieniem – nie jest wcale zgodnym z naturą stanem i tylko iluzorycznie stworzyliśmy sobie pewność, że mamy oto najlepszą z rzeczywistości? „Reguły na czas chaosu” w zasadzie niczego nie kwestionują. Nawet chyba tego, jak bardzo w wymiarze ontologicznym jesteśmy samotni i żaden element doświadczanego przez nas świata nie da nam komfortu bycia częścią czegoś. Ale może jest tak, że dryfujemy samotnie po coraz bardziej wzburzonym oceanie, bo kierujemy się na nim nie tam, gdzie być może powinniśmy? Gdzie zatem jest to, co odpowiada za kształt dzisiejszego niespokojnego świata? I czy musimy zadać aż tak wiele pytań, by znaleźć coś znajdujące się bardzo blisko nas, a właściwie w nas samych?

Stawiszyński stara się głosem trochę czujnego psychoterapeuty, trochę wyczulonego na niuanse i nowe interpretacje mitów oraz archetypów filozofa nie tyle uspokajać, ile pokazywać, że uspokoić (i zatrzymać) możemy się sami, bez niczyjej pomocy. To mądra opowieść o tym, że nie powinniśmy się bać różnorodności świata, ale raczej wychodzić jej naprzeciw wszystkimi zmysłami. To również książka o tym, że emocje wbrew współczesnym coachingom wcale nie są dobrymi doradcami i nie musimy ich eksponować. Czy trochę mniej boję się dzisiejszego chaosu po lekturze? Niekoniecznie. Bardziej boję się samego siebie w tym chaosie, który prawdopodobnie wcale nim nie jest, lecz z różnych powodów tak go muszę widzieć. Czekam więc na kolejną książkę Tomasza Stawiszyńskiego, która mi odczaruje to przekonanie. Naprawdę następna potrzebna w trybie natychmiastowym.

Brak komentarzy: