Wydawca: La Compañia
Data wydania: 14 października 2022
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 43,90 zł
Tytuł recenzji: Miasto wspólnoty
Adam Kwaśny – znawca i wielbiciel Kuby – to chyba najlepszy dla polskiego czytelnika przewodnik po tym kraju. Realizuje zorganizowane wyjazdy turystyczne na wyspę, umie też o niej opowiadać z niezwykłą literacką wrażliwością na detale, bo to już druga książka Kwaśnego opisująca nam jego ukochany kraj jako krainę różnorodności, w której można się zagubić, ale którą jednocześnie można pokochać wielką miłością. „Piękny mamy dzień w Hawanie” jest kontynuacją i uzupełnieniem barwnego świata, który autor zawsze pokazuje, posługując się panoramiczną perspektywą. I we „Wszystkich zajęciach Yoirysa Manuela”, i w najnowszej książce czytelnik spotyka się ze społecznością. Polifoniczność narracji Kwaśnego to nie tylko oddawanie głosu rozmaitym bohaterom. To także kreowanie opowieści, w których zazębiają się kolejne biografie, a wszystko kipi witalizmem, choć często jest tam dużo goryczy, rozczarowań i niespełnionych oczekiwań, które zalewa się rumem albo kompensuje intensywnym seksem, a czasami ucieka w świat wierzeń, bo na Kubie jest tak różnorodnie, że trzeba sobie wybrać swojego boga spośród wielu. Albo ducha zmarłego, który będzie wspierał działania kogoś, kto wciąż jest żywy.
„Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela” były o metafizycznym współistnieniu świata żywych i zmarłych. To w dużym uproszczeniu, bo żadna książka Adama Kwaśnego nie daje się opisać ani wyjaśnić w oczywisty sposób. Tamta narracja sytuowała nas na kubańskiej prowincji. W nowej opowieści autor chce opowiedzieć o Hawanie. O miejscu sportretowanym literacko już wielokrotnie, o miejscu legendzie, o którym właściwie wie się wszystko, jeśli tylko dokładnie przejrzy się zasoby internetowe. Jednakże chyba nikt nie opisuje kubańskiej stolicy z tak ciekawej, zaburzającej naszą percepcję perspektywy: rzeczy oczywiste i nierzadko naturalistycznie dosadne stają się elementami swoistego realizmu magicznego. Tu nie chodzi tylko o proste formalne zagrania jak wplecenie w opowiadanie motywu nóg staruszki, które same wychodzą za nią z domu. Kwaśny chce pokazać, że jego bohaterowie – zwyczajni hawańczycy – uwikłani są w co najmniej niezwyczajne sieci zależności. Ich codzienność w mieście, którego znamienny sznyt kreuje wspominany tu wielokrotnie Malecón, najbardziej reprezentatywna część Hawany, będzie miejscem przenikania się tego, w co się wierzy, w co można uwierzyć, tego, co niemożliwe, i najbardziej nawet przerażających wizualizacji strachów oraz uprzedzeń wobec skomplikowanego życia.
Tak, Hawana to przede wszystkim życie. Adam Kwaśny będzie tu portretował jego przejawy – w przeciwieństwie do „Wszystkich zajęć Yoirysa Manuela”. By zobrazować różnorodność po raz kolejny, sięga po technikę sprawozdania, a opowiadających te historie ubiera w różne kostiumy. Ponownie trudno gatunkowo sklasyfikować książkę tego autora. Zbiór opowiadań? Usłyszanych historii? Literackich zmyśleń inspirowanych tym, co się podejrzało i podsłuchało w Hawanie naprawdę? Jedno jest pewne: Kwaśny dobiera interesującą perspektywę. Znajdziemy się w solarze – miejscu, w którym każdy sąsiad wie praktycznie wszystko o tych, z którymi mieszka. Dlaczego? Dlatego że dzielona i reglamentowana jest tu przestrzeń do życia. Pokój nagle może stać się współdzielony. Prywatność będzie możliwa tylko wówczas, gdy wszyscy wokół zwrócą swoją uwagę w inną stronę. Motyw dzielenia pomieszczeń mieszkalnych ciekawie uwidacznia, w jak rozmaity sposób łączy się tu ze sobą życie ludzi skrajnie od siebie różnych. Profesor i miejscowa prostytutka? Aktor i dziewczyna z prowincji szukająca w Hawanie sensu życia? Na marginesie: ta prowincja to Trinidad, z którego jedna z bohaterek uciekła ku lepszej rzeczywistości, a została porzucona z rojeniami o tej jeszcze lepszej i dalszej, europejskiej, holenderskiej – dającej prawdziwe możliwości. Miejsce akcji poprzedniej książki autora. W tej wspomina nawet tamtejszego czarownika.
Żyją sobie zatem bohaterowie tej książki razem w specyficznej mikrospołeczności. Tu nie można wyznaczać granic przestrzeni prywatnej, trzeba umiejętnie znaleźć płaszczyzny porozumienia. Nawet wówczas, gdy wydaje się to niemożliwe. Ale u Adama Kwaśnego nie ma czegoś, co jest niemożliwe. Nie tylko przekraczamy granice światów, bo znajdziemy się także w sferze metafizyki, obrzędów i enigmatycznych przemian pokazujących wędrówkę dusz oraz wspomnień o tych duszach. Uczymy się słuchać rytmu Hawany wyznaczonego przez szybko bijące serca – w nich kumulują się bardzo silne emocje i dlatego „Piękny mamy dzień w Hawanie” to świetna opowieść o tym, jak zróżnicowane mogą być gniew, miłość, rozpacz i tęsknota. Wszystko w budynku, którego poszczególne piętra mogą też mieć znaczenie symboliczne. Bo z jednej strony odczytuje się tę historię w bardzo oczywisty sposób, widząc wyraźnie, że Adam Kwaśny stara się pokazać, iż w Hawanie intensywność życia można znakomicie niuansować i pokazywać zróżnicowaną dynamikę istnienia. Z drugiej jednak – coś tych wszystkich ludzi w jakiś sposób boleśnie piętnuje. Blokuje, zamyka w wąskiej przestrzeni. Niby żyją pełną piersią, ale czasem tkwią w bezdechu, który w gorącym klimacie wydaje się wyjątkowo groźny. Kwaśny jest kronikarzem fragmentów różnych życiorysów, które w jakiś sposób opowiadają losy miasta. Jaka jest Hawana? Tu pada sporo słów, które usiłują oddać jej charakter. „W Hawanie potrafimy docenić piękno dawno przebrzmiałe”. A obok tej konstatacji inna: „Hawana to miejsce przejściowe”.
Jest więc to portret miasta cudownie archaicznego i fascynująco zatrzymanego w przeszłości (kilka opowieści wyraźnie wskazuje moment rewolucyjnego przełomu i to, w jaki sposób Kuba przeszła bolesną transformację oraz równie bolesną dyktatorską stagnację). Jednocześnie miejsca, w którym każdy w jakiś sposób jest tymczasowy. Mimo konkretnego adresu zamieszkania, silnego związku z miastem. Adam Kwaśny wydaje się sugerować, że wieloznaczne i wielobarwne życie kubańskiej stolicy zawsze jest wspólnotowe. Nie każdy rozumie wspólne życie w taki sposób, w jaki postrzegają je bohaterowie tej książki. Hawana każe łączyć nie tylko mieszkania i pewne życiowe doświadczenia. To miasto, którego nie można sportretować jednoznacznie. Dlatego warto się zastanowić, co do nas najmocniej przemówi. Czy „Piękny mamy dzień w Hawanie” to książka najciekawsza dzięki opisom, wizyjności, sprawozdawczości, czy w retrospekcjach? Jedno wiadomo: autor po raz drugi literacko sugeruje, że Kuba jest inspiracją do niezwykłych opowieści. Stworzonych z myślą o ludziach tak bliskich szarości i zwykłości. Bliskich biedy, rozczarowania, wiecznie niespełnionych marzeń. Ludzi, których ścieżki życia splotły się nieoczekiwanie, za każdym razem wymuszając nawiązywanie specyficznych relacji.
Warto wejść w świat, w którym
starzejący się aktor jest kolekcjonerem kobiecych majtek, pewien profesor uczy
się kroków żywiołowego tańca, a umierająca staruszka wciąż tęskni za czymś, co
staje się jej obsesją, zawłaszcza wyobraźnię i rujnuje życie. Kwaśny opisuje
miejsce, w którym reglamentowane są woda, prywatność, a przede wszystkim
marzenia. Po raz drugi zaskakuje wrażliwością na detale – opowiada o człowieku poprzez
to, czym są jego emocje; umie tak wyrazić smutek i melancholię, żeby nie były
obezwładniające. Bo w gruncie rzeczy wiele tu przygnębiających opowieści.
Ale odnieść można wrażenie, że Adam Kwaśny to nie tylko spec od kubańskiej
melancholii. On w tym kraju i w żyjących w nim ludziach widzi punkt odniesienia
do życia w ogóle. Dlatego Hawana jest poniekąd symbolicznie zaczarowana w tej
książce. Kwaśny lubi mistyfikacje, ale nie jest literackim prowokatorem.
Uczciwie i lojalnie wciąż opowiada o miejscu, które na stałe zagościło w jego
sercu. Intrygująco również potrafi oddać perspektywę obcego w wielkim kubańskim
mieście. Jak zawsze też przypomina swoim czytelnikom, że ma duże poczucie
humoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz