2023-11-17

„Bezwładność” Jacek Łukawski

 

Wydawca: Wydawnictwo Sine Qua Non

Data wydania: 25 października 2023

Liczba stron: 320

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Klatka związku

Jacek Łukawski swoją tożsamość pisarską zbudował na fantasy i kryminałach. O ile w pierwszym przypadku jest to zupełnie mi obcy segment literacki, o tyle w drugim miałem okazję przyjrzeć się powieściom tego autora. Spodobało mi się to, w jak niespieszny, lecz konsekwentny sposób buduje on intrygę, ale jeszcze cenniejsze wydawało mi się, że w powieściach kryminalnych Łukawski sporo od razu odsłania, wcale nie psując tym przyjemności lektury. „Bezwładność” to kolejny już dowód na to, że pisarz – tak jak ja – świadomie stawia na oddziaływanie na czytelnika tytułem powieści złożonym z zaledwie jednego wyrazu. Tytułowy rzeczownik znakomicie oddaje atmosferę tego, co najcenniejsze w tej książce – anatomię toksycznego związku, w którym dryfują w nieokreślonym kierunku ludzie będący egocentrykami, a jednocześnie zagubionymi w niespełnionej potrzebie bliskości introwertykami. „Bezwładność” jest thrillerem psychologicznym. Utkanym ze znakomicie dobranych nici, z których powstaje okrutna pajęczyna. Dwoje pozornie bliskich sobie ludzi czeka na jakiś koniec, nie mogąc ruszyć w żadną stronę, przekonani o zbliżającym się do nich niebezpieczeństwie. Ale Łukawski decyduje się na to, by jego nowa powieść była również wymowną historią okrucieństwa. Tego dosłownego, bo przecież fundamentem opisywanego związku małżeńskiego jest okrucieństwo obojętności, zaniechania i bezradności.

„Bezwładność” przypomina mi trochę „Odmęt”, choć tu intryga kryminalna jest wątła, a sami policjanci stanowią pozornie nieprzekonujące tło. Dlaczego? Bo Jacek Łukawski chyba pisze w pewnym sensie tę samą powieść: to ponownie inteligentnie skonstruowana narracja o tym, że całe życie możemy samych siebie poszukiwać, ale i od siebie uciekać. Powielanie wzorca tematycznego nie jest tu bynajmniej wadą. Zwłaszcza że wielu czytelników tej powieści nie będzie znać „Odmętu”. Obie książki intrygująco opowiadają o wyobcowaniu. Tu będzie to wyobcowanie w parze. Najbardziej bolesny rodzaj osamotnienia, bo zrodzony z relacji, która przed samotnością powinna chronić jak żadna inna. Ale wspólnym mianownikiem jest tu też coś innego. Ktoś obcy. Nie stąd. Nie we właściwym miejscu. Niedopasowany do otoczenia, w którym wywołuje niepokój. Marcin z „Bezwładności” jest nazwany dwukrotnie „przybłędą”, kiedy próbuje odnaleźć się w środowisku, w którym dorastała jego żona, a które w żaden sposób nie chce zaakceptować mężczyzny u jej boku. Powody tego są bardzo złożone. Łukawski skieruje nas na podkielecką prowincję o wiele mówiącej nazwie Sennowo, by rozegrać tam kilka dramatów. Ten małżeński jest kameralny, a jednocześnie najbardziej sugestywny. Jednak tuż obok dzieje się coś jeszcze. Dodatkowe zło. A może zło z twarzą, którą Marcin mógłby ujrzeć w swoim małżeństwie, gdyby tylko zdecydował się przyglądać uważniej.

Jego żona, Renata, to postać nakreślona w taki sposób, że wielbiciele pogłębionej analizy psychologicznej bohaterów literackich mogą poczuć się zawiedzeni. W moim odczuciu chodzi tutaj o to, by enigmatyczną i przejmującą postać Renaty celowo punktować i nie pozwalać zbliżyć się do tego, kim jest naprawdę, co i w jaki sposób ją ukształtowało. Kreując jedną z ciekawszych femme fatale polskiego thrillera psychologicznego, Łukawski stawia na nieszablonowe i nieprzypadkowo skomplikowane odsłony z życia kobiety, która męczy się u boku męża, ale jej zmęczenie – kierujące się wręcz w stronę upadku – ma tu zupełnie inny wymiar, niż można byłoby się tego spodziewać.

Zatem oni dwoje, niczym duchy względem siebie, a być może zwalczające się w kameralnej wojnie demony. Kim są w tym związku? Co tak naprawdę o sobie wiedzą? Dlaczego Marcin coraz bardziej się frustruje życiową decyzją o zamieszkaniu z żoną w domu, którego nie da się nawet porządnie wyremontować? Jacek Łukawski w bardzo zniuansowany sposób pokazuje, jak zbliżają się i oddalają od siebie mąż i żona – toczący skomplikowaną walkę, psychologiczny bój o przetrwanie, z niewyjaśnionymi do końca przyczynami, dlaczego pozwalają na flautę związku i dlaczego żadne z nich nie może zdecydować się na stanowczy krok: odejście, rozwód, zamknięcie tej toksycznej relacji.

Wszystko rozgrywa się tu w tak skonstruowanym świecie przedstawionym, że można odnieść wrażenie, iż znajdujemy się w jakimś koszmarnym śnie na jawie. Że każda próba zbliżenia się bohaterów oraz każdy krok zmierzający do oddalania sprawiają wrażenie niewartych opisywania, bo przecież pozornie wszystko wydaje się banalne, gdy dwoje skupionych tylko na swoich potrzebach ludzi usiłuje przekonać samych siebie, że małżeństwo da się ocalić, a oni sami gotowi są na bycie dla siebie kim innym. Nie są gotowi przede wszystkim na zmiany. Ale to, co cenne, ukryte jest też w retardacjach. Przeszłość tej pary wydaje się coraz bardziej zawikłana, a Łukawski bardzo powoli, lecz sugestywnie odsłania kolejne karty w tym pełnym niedomówień związku. Do czego to wszystko prowadzi? Na pewno do intensyfikacji strachu bohaterów przed samym sobą. Ale z każdą kolejną stroną rośnie również ciekawość czytających, czy tytułowa bezwładność tego związku doprowadzi do czegoś dramatycznego. Bo napięcie rośnie, autor stopniuje je bardzo dobrze. W tym wszystkim dodatkowo rozwija się kryminalna intryga, bo mamy denatkę silnie związaną z jedną z głównych postaci. „Bezwładność” nie idzie jednak w kierunku rozwiązań proponowanych przez klasyczny kryminał. Najciekawsze jest to, w jaki sposób autor rozprawia się ze swoimi bohaterami w zakończeniu. A w zasadzie: co im oferuje jako kreator ich losu w zamian za to, jacy są dla siebie i dla tej drugiej osoby.

Poza tym, że Jacek Łukawski umiejętnie odsłania tajemnice małżeńskie, ale nie czyni przez to powieści przewidywalną, mamy również mocno zaakcentowany wątek historyczno-społeczny połączony z klasycznym motywem małomiasteczkowej zmowy milczenia. Co wyniknie z takiej mieszanki? Lektura, która początkowo nie obiecuje wiele, właściwie sama studzi jakiekolwiek emocje bohaterów. A jednak jest to tak napisane, że „Bezwładność” atakuje nas boleśnie za pomocą detali. Opowiada też historię rodzinnych traum, które nie są ani przeżywane w klasyczny sposób, ani też nie wywołują przewidywalnych odruchów bądź oczywistych emocji. Jest bardzo ponuro i kameralnie. Wszystko rozgrywa się w dosłownym (zbrodnia) i symbolicznym mroku. Jest tu też czytelna fantazja o tym, jak bardzo zachłannie próbujemy przekonać w związku drugą osobę, że sami stworzyliśmy definicję małżeńskiego szczęścia.

Łukawski zdecydowanie stawia na interesujące wizerunki kobiet. Denatka, najbliższa przyjaciółka zmarłej, która wcale za życia nią nie jest, młoda policjantka silnie zaangażowana w rozwikłanie zagadki kryminalnej, na czym chyba nikomu nie zależy. Tak jak Marcinowi i Renacie na tym, by dać sobie kolejną szansę, zacząć od początku. W relacji małżeńskiej portretowanej przez Łukawskiego nie ma zasadniczego początku, ale dzięki temu jest coraz więcej wątpliwości, gdy przyglądamy się temu, co tak w zasadzie zbliża tych ludzi. Przecież to oczywiste, że się nie kochają. To oczywiste, że chcieliby ułożyć sobie życie inaczej. W oczywisty sposób zaglądamy do wnętrza ich rodzinnego domu, który wcale nim nie jest, bo dla Marcina staje się bolesną banicją. Tylko że pośród tych pozornych oczywistości jest tu opowiedziana wyjątkowo mroczna historia o tym, do czego przynależymy z racji tego, skąd się wywodzimy. I jakimi potworami mogą nas uczynić inne ludzkie potwory. „Bezwładność” jest powieścią kondensacji. Krótką i intensywną, choć wolną od jakichś spektakularnych zwrotów akcji. Osadzoną w życiu pośród pozorów. Jacek Łukawski znakomicie rozpisze takie życie na kilka literackich ról.

Brak komentarzy: