2019-12-05

„Czernucha” Antonina Kardaś


Wydawca: Korporacja Ha!art

Data wydania: 27 listopada 2019

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka

Cena det.: 39 zł

Tytuł recenzji: Odcienie smutku

Kończy się niewątpliwie bardzo dobry rok dla Korporacji Ha!art. Wraz z deszczem zasłużonych nagród dla „Psów ras drobnych” Olgi Hund wiosną ukazał się w tej oficynie znakomity debiut powieściowy „Dziwka” Anny Mazurek. Kiedy wszystko wskazywać mogłoby na to, że ten wydawca niczym już nie zaskoczy, pojawia się „Czernucha”. Opowieść petarda. Rzadko pozwalam sobie na takie etykiety, ale czyta się to jednym tchem i po lekturze ma się wrażenie, jakby ktoś dość mocno zaingerował w to, jak funkcjonuje nasz umysł i zdrowy rozsądek. Niebywale frapująca językowo, szorstka i bezkompromisowa, ale przede wszystkim mocno zapadająca w pamięć, bo oddająca ludzkie lęki, frustracje, idiosynkrazje i wewnętrzne udręki w polifonicznej formie tak różnych od siebie tekstów, że jedyne, co winienem autorce, to wielki ukłon za to, jak swobodnie i z rozmysłem porusza się po rozmaitych ścieżkach językowych.

„Czernucha” jest zbiorem opowiadań, ale można dopatrywać się w niej cech powieści. Ważna jest klamrowa kompozycja książki – zaprezentowanie losów jednej z bohaterek w dwóch odmiennych konwencjach. Powstają dwie historie życia wydostające się z tej samej traumy. Kardaś udowadnia, że powiedzenie „każdy jest kowalem własnego losu” nie jest archaicznym i banalnym zwrotem, który stał się trochę wyświechtany, i że zbyt często nie stoi za nim świadomość tego, iż to właśnie my sami możemy stoczyć z życiem najcięższe boje. Innym bohaterom tej książki walka o własne szczęście i samostanowienie nie wychodzi. Pojawiają się motywy samobójstwa – jedno w realistycznej konwencji monotonnego opowiadania niezapowiadającego dramatu, drugie w dynamicznej i groteskowej fantazji o tym, jaki nieporządek pozostawia po sobie roztrzaskana na asfalcie głowa samobójczyni. Ale to, co przykuwa uwagę do tej książki, to zmienność perspektyw i sposobów opowiadania, w jakiej klatce emocji możemy sami siebie umieścić. Jak bolesne jest tkwienie w niej i jak doskonale programujemy mechanizmy emocjonalne, które każą nam czuć się źle w swoim życiu.

„Czernucha” to książka odważnie atakująca czytelnika. Trochę jest tak, że debiutantka bierze sobie czytających za jeńców – mają się światom przedstawionym z uwagą przyglądać, ale przede wszystkim przysłuchiwać. Bohaterami są ludzie w różnym wieku, różnego statusu, z różnymi życiowymi przeżyciami, wszyscy podkreśleni jedną czarną kreską melancholii i wewnętrznej rozpaczy. Ważniejsze jest jednak to, jak opowiadają swoje życie. Czasem bezpośrednio w pełnych egocentryzmu monologach. Czasem za pomocą dramatycznych dialogów, do których nie zostaje dodane ani słowo komentarza – jak w tekście „Rozmowy nad Wisłą”. To właśnie ten fragment „Czernuchy” jest najbardziej ekspresyjny, ale z równą siłą uwagę przykuwa także stonowana narracja o kobiecie w sidłach samokontroli. „Czemu wciąż jest czwartek” boleśnie uwiera tak samo jak rozkrzyczane „Rozmowy nad Wisłą”. Kardaś wie, że zbliżyć się do bohatera to wydobyć najbardziej dla niego wstydliwe emocje na wierzch. Tutaj mamy operacje na żywych tkankach, a nerwy są uwypuklone, nieosłonięte, narażone na bolesne uderzenia świata zewnętrznego. Nieważne, czy jest mowa tylko o zgorzknieniu, czy też o groźnych obliczach depresji, czy też po prostu o rozczarowaniu prozą życia; autorka tej książki wie, jak zintensyfikować ból istnienia swoich bohaterów, a jednocześnie – jak skutecznie uderzyć tym bólem w czytelnika.

Wydaje się, że bohaterowie „Październikowego mężczyzny” czy „Przeciętnego tygodnia nieprzeciętnego człowieka” nie mają żadnych szans na polepszenie życia. Też chyba nieprzypadkowo są to mężczyźni, dużo bardziej bierni w tej książce od kobiet. Cechujący się pewną, lecz jednocześnie złudną omnipotencją – wiedzą doskonale, jak zniszczone zostało ich życie, i nie pozostaje w nim nic, co można byłoby odbudować z gruzów. Rozpaczliwymi sposobami ratunku są albo pogarda dla świata, albo wycofanie się z niego w sferę powtarzalności, fizjologii czy mechanicznego odtwarzania tego, co rzekomo potrzebne organizmowi. Trudno złapać oddech po lekturze wspomnianych opowiadań. Ale Antonina Kardaś wie, że nie o odcienie smutku i beznadziei chodzi w tym zbiorze tekstów, bo choćby nie wiem jak mocno bohaterowie wypierali się prawa do szczęścia i radości, jest w tych zdaniach, dobranych świetnie stylistykach i różnorodnych formach opowiadania nieszczęścia pewien literacki wigor. „Czernucha” wbrew tematom i przedstawianym sytuacjom jest książką pełną witalności językowej.

Dynamizm i siła tego intrygującego debiutu rozpina się między skalą obserwacji rzeczywistości czytelnika a subiektywnym jej odbiorem przez udręczonego bohatera. To bardzo ciekawe zderzenie i interesujące doświadczenie czytelnicze. Górujemy gdzieś nad wszystkim, o czym czytamy, i chętnie przyłożylibyśmy temu i owemu, żeby wziął się w garść, ale widać u Kardaś jednocześnie portretowanie tych wszystkich emocjonalnych klinczów, w jakich znajdują się jej bohaterowie. „Czernucha” to także opowieść, w której warto zwracać uwagę na poszczególne tropy. Choćby na ten, kto i dlaczego maluje. Konstrukcja książki każe spojrzeć na nią jak na opowieść z głębi egzystencjalnego piekła, bo autorka podzieliła ją na części o przejmujących tytułach – takich jak „Zaraza”, „Śmierć”, „Głód” czy „Wojna”. Zapowiada zatem stany jakiegoś bardzo intensywnego przeżywania. Opowieści z tych rejonów emocji, w których dominuje często paniczny strach. Bohaterowie tej książki boją się świata, ale czytelnik może odnieść wrażenie, że bardziej przerażający są oni sami – niezdolni do elementarnej choćby formy autorefleksji, tonący w coraz większych neurozach, które sami w sobie hodują. Nie wszystko jest jednak tak oczywiste. „Czernucha” to też książka, która potrafi wydobyć świetny czarny humor z najbardziej nawet mrocznych tematów. Zapada w pamięć tym, że jest tak niesłychanie dynamiczna.

U Antoniny Kardaś każde słowo ma drażnić, prowokować, ale jednocześnie jakoś mocno wbijać się w świadomość. Są nawet całe zdania, które od razu się zapamiętuje, chociaż wcale się tego nie chce. Niezwykła wrażliwość autorki i jej zmysł obserwacji idą w parze z niepokorną buńczucznością. Wychodzi z tego książka naprawdę niezwykła. Można opowiedzieć o sfrustrowanych bohaterach literackich, nie męcząc jednocześnie czytelnika swoją jednowymiarowością. Tutaj jest ona fascynująca i niezwykła, choć nie ma w zasadzie żadnej opowieści, w której cokolwiek – poza ogromem bólu bohaterów – mogłoby nas zaskoczyć. Mam nadzieję, że Kardaś uporządkuje w przyszłości swoją swobodę językową i zdecyduje się na równie godną zapamiętania narrację jednego nurtu. Póki co można traktować „Czernuchę” trochę jak eksperyment literacki – tak jak jako eksperyment widzą swoje życie zdegradowani na własne życzenie bohaterowie książki. Można jeszcze opowiedzieć ludzki smutek i ludzką frustrację w taki sposób, że naprawdę chce się o nich czytać. To z pewnością jeden z ciekawszych debiutów literackich i – miejmy nadzieję – literacka nadzieja na przyszłość.

Brak komentarzy: