2016-12-10

"Rok królika" Joanna Bator

Wydawca: Znak

Data wydania: 7 grudnia 2016

Liczba stron: 414

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,90 zł

Tytuł recenzji: Szarża narracyjna

Jeśli „Rok królika” określić eksperymentalną powieścią o mierzeniu się z różnego rodzaju utratami i zagubieniem, mogę śmiało wyznać, że mocno się pogubiłem i straciłem kontakt z tym, co Joanna Bator ma do powiedzenia. Nie chodzi o to, że w najnowszej książce powracają czytelne, choć symboliczne motywy z „Wyspy Łzy”, a główna bohaterka ma w sobie pewne cechy Alicji Tabor z „Ciemno, prawie noc”, bo w związku z tym zasadniczym zarzutem byłaby wtórność. Nie, wielu autorów ma prawo być wtórnymi i za każdym razem robią dobrą robotę, bo ma się estetyczną przyjemność obcowania z ich książkami. W przypadku „Roku królika” nie mam pojęcia, co jest ze mną, czyli z czytelnikiem, wyrabiane. Czy mam poznawać kolejną historię o pogoni za historiami przy jednoczesnym negowaniu historii własnej? Czy ma to być książka mówiąca coś, czego autorka nie powiedziała o związku fikcji literackiej z dystansowaniem się wobec tego, co zmyślone? Może należy śledzić skomplikowany rozwój osobowości kogoś, kogo apetyt na życie idzie w parze z przekonaniem o potędze samostanowienia? Bator nie oferuje łatwej opowieści. Powraca do motywów i przeanalizowanych już problemów, stwarzając duży dystans do nowej narracji. „Rok królika” niepokoi, ale też każe zastanawiać się nad tym, co w tym wszystkim jest serio, a co zrodziło się w wyobraźni autorki tylko po to, by mogła pokazać, jak świetnie włada czarnym komizmem – zarówno sytuacyjnym, jak i słownym. Po dwuznacznych wyznaniach z „Wyspy Łzy” trudno jest mi orzec, czy pisarka opowiada mi teraz coś serio. Czy mam się w tym wszystkim mocno zanurzyć, czy też może obserwować, do czego prowadzi niewątpliwy talent narracyjny Bator, i po prostu dać się uwieść stylistyce? Ryzyko jest spore, bo „Rok królika” rozpoczyna porównanie ziarenek kawy na billboardzie do cipek, a dalej jest jeszcze bardziej kontrowersyjnie, gdy poznajemy opowieści o ludziach czujących miętę do spróchniałych drzew czy dywaników łazienkowych.

Książkę czyta się całkiem nieźle. Podobnie jak nagłówki tabloidów, które ożywiają naszą wyobraźnię, a tutaj staną się punktami wyjścia do snucia opowieści równie irracjonalnych co ich zapowiedzi w krzykliwym haśle. Właściwie to można sobie ją otworzyć w dowolnym miejscu, potem pominąć kilkadziesiąt stron i bez problemu czytać dalej. Julia Mrok, bohaterka książki, zbiera krzykliwe tytuły podobnie jak zasłuchuje się w opowieściach mężczyzn. Ulega narracjom, ale rzadko tym, którzy te narracje tworzą. Zdystansowana do świata ucieka w rzeczywistość zmyślenia. Dobrze się bawi i nieźle zarabia, bo jej książki sprzedają się w nakładzie charakterystycznym dla Szwecji, nie dla Polski. Tym niemniej coś ją mocno uwiera, więc postanawia zniknąć. Wszystko odpowiednio wcześniej planuje i jest gotowa na śledzenie prasowych nagłówków po tym, gdy opinia publiczna dowie się o jej zniknięciu. Cała ta powieść będzie wieloznacznym traktatem o znikaniu i o odczuwaniu braku, o konfrontacji z utratą – także samego siebie. Motywacje Julii Mrok niekoniecznie są przekonujące, natomiast jej dalsze działania toną w oparach absurdu oraz specyficznej groteski. Zmieniając tożsamość i wygląd, kobieta przybywa – jak Alicja Tabor – do miasteczka w zachodniej Polsce, w którym zmierzy się nie tylko z lokalnymi demonami, ale przede wszystkim z własną zdolnością do tego, by wykorzystywać cudze życiorysy twórczo. Julia Mrok incognito dojrzeje do poszukiwania swej mrocznej bliźniaczki. Imię i jej historia to osobna sprawa, rozpisana już chyba dość dokładnie w poprzedniej książce. W tej mamy do czynienia z kobietą usiłującą stworzyć własną historię, bo tak naprawdę bez niej się urodziła i nigdy nie potrafiła jej spisać. Pomagać i przeszkadzać w tym będą ekscentryczni mieszkańcy Ząbkowic Śląskich. Sami z różnymi deficytami i sami wsłuchani w opowieści o innych, bo tę swoją osobistą wstydzą się snuć.

Każdy z bohaterów doświadcza własnych utrat, bo przecież całe życie – jak niezbyt odkrywczo stwierdza się na kartach tej powieści – jest jedną wielką utratą. Nad wyraz czytelnie pokazane jest to poprzez okaleczenia ludzi zmagających się z bolesnym stygmatem własnej przeszłości – przypominanym przez oszpeconą twarz czy brakujące oko. Bohaterka Bator usiłuje przywrócić innym sens i poczucie godności. Ukonstytuować ich na nowo, bo przeszłość stała się jedynie źródłem opresji. Wchodząc w nowe role i poddając się zwodniczej logice miasteczka, Julia Mrok zbliża się do własnych pragnień i nienazwanych dotąd emocji. Chciałoby się widzieć w tej narracji jakąś ekspiację, ale Joanna Bator utrudnia odczytania tak jednoznaczne. Tkwimy w świecie grozy i absurdu. Pomiędzy rozkoszami różnego rodzaju a deficytami warunkującymi niespełnienie. Niczego nie możemy być pewni. Wiemy, dokąd Julia dotarła, ale nie pojmujemy, kim może się tam stać. Julia Mrok jest pewnego rodzaju antybohaterką także dlatego, że jej potworny egocentryzm chwilami jest nie do zniesienia. O ile wcześniej Joanna Bator udowadniała, iż opowiadanie o egocentryzmie nie jest żadną narracyjną wadą, o tyle w tej powieści czyni Mrok po prostu nieznośną. W pogoni za opowieściami i w dynamice ukrywania się przed światem czai się symboliczny chaos. Wyłania się z konfrontacji z ekscentrycznymi bohaterami oraz z zakończenia, które sprawia wrażenie nieprzemyślanego.

A może „Rok królika” to przesycona autoironią i czarnym humorem historia, przy której warto się tylko uśmiechnąć? Nie wierzę. Nie wierzę też w to, że z takim talentem narracyjnym, jakim obdarzona jest Joanna Bator, można iść wciąż w te same rejony i odnosić się do tej samej stylistyki. Przesycenie symboliką i różnego rodzaju odniesieniami jest w tej książce wadą, bo niczego nie konstruuje, jedynie wzmaga dystans. Nowa książka laureatki Nagrody Nike jest opowieścią o wyrażaniu siebie oraz poszukiwaniu nowej przestrzeni do tego, by się osadzić. Jest jednocześnie książką, w której Bator zatraca się w wirze konstruowanych historii. Opowieści zazębiają się, ale to wszystko z czasem dość mocno zgrzyta. Barwnie i plastycznie opowiadane historie ocierają się o siebie i zmuszają nawzajem do koegzystencji. Wszystko sprawia dość ponure wrażenie. Nie chodzi o to, że Joanna Bator nie opowiada już niczego nowego. Chodzi o to, że skupia się na opowiadaniu dla samego opowiadania. Sugeruje, że warto zwrócić uwagę na to, co w życiu stymuluje naszą wyobraźnię twórczą i jak to robi. „Rok królika” jest w tym wszystkim po prostu powieścią przepełnienia. Należy przecież sięgnąć także do azjatyckich odczytań tytułowej figury i Japonia – a jakże! – jest tu wciąż obecna ze swą narodową traumą trzęsień ziemi i tsunami. Historią, wobec której trzyma się czujny dystans, inaczej nie można. Opowieścią wydobywającą się z innych, ale ostatecznie bez własnego kształtu. Szkoda.

9 komentarzy:

Kasia Fiołek pisze...

Jak się boję tej książki po tej pretensjonalnej "Wyspie Łzie". :-)

Zizou pisze...

Mnie ta książka męczy. Zabawa, eksperyment stylistyczny, nie wiem jak to nazwac

Grana pisze...

A we mnie wywołała bardzo silne emocje, napływające wspomnienie dzieciństwa, utraconego na zawsze domu.

Delfa Anywhere pisze...

Dla mnie to był chaos i zupełnie niezrozumiała plątanina wszystkiego ze wszystkim. Autorka chyba trochę przesadziła z różnymi wątkami, skojarzeniami, odniesieniami... Przeczytałam, bo jestem wielbicielką Joanny Bator, ale ta książka zupełnie nic nie wzniosła do mojego życia.

Unknown pisze...

Ze wszystkich przeczytanych recenzji, ta jest najbardziej zgodna z moimi odczuciami. Czytając wcześniejsze miałam poczucie, że świeże rozdrażnienie po lekturze mąci refleksję, przesłania inne odczucia i skłania np. do złośliwego i nieeleganckiego streszczania i obierania z suspensu. Cóż powiedzieć..wydaje mi się, że pisanie to leczenie własnego narcyzmu. A tu jest bezwstydna manifestacja narcyzmu narosłego do poziomu paranoi, pustki i dwaperackiej pogoni za iluzją własnej wyjątkowości. W Ciemno,prawie...mogliśmy posmakować wynaturzenia osobowości, zanurzać się i wynurzać. Tu jest tak, jakby ktoś nas siłą zanurzał we własne szaleństwo. Zresztą z siłą niezbyt skuteczną- powieść nie wciąga, jest sztuczna, w każdej chwili można bez żalu przeskoczyć kilka rozdziałów. Albo z irytacją zamknąć. A potem otworzyć, ale tylko w poszukiwaniu językowych smaczków. Takiej rozrywki bardziej.

Mrs. Z. pisze...

Jestem w trakcie "Roku...", i mam mieszane uczucia. Nie jest to powieść, którą mogę chapnąć na az, jak "Ciemno, prawie noc" czy "Chmurdalię". Ale proszę powiedzieć- czy "Wyspę Łzę" powinnam była przeczytać najpierw? Ona się z "Rokiem królika" wiąże?

Mrs. Z. pisze...

Jestem w trakcie "Roku...", i mam mieszane uczucia. Nie jest to powieść, którą mogę chapnąć na az, jak "Ciemno, prawie noc" czy "Chmurdalię". Ale proszę powiedzieć- czy "Wyspę Łzę" powinnam była przeczytać najpierw? Ona się z "Rokiem królika" wiąże?

Jarosław Czechowicz pisze...

Mrs. Z - można śmiało czytać "Rok" bez znajomości "Wyspy", aczkolwiek wątek zaginionej wiąże obie powieści.

K. pisze...

Nie czytałam Wyspy.. i nie zamierzam. Ciemno... było wtórnością po Piaskowej Górze. I jak dla mnie - Bator zostanie (?) autorką jednej książki. Chociaż Rok... zaczęłam czytać z prawdziwym zainteresowaniem dopiero gdzieś w połowie. Rok królika jest takim polskim Twin Peaks. Dam autorce szansę. Swoją drogą jest wielu pisarzy "jednej książki". Ale są to na ogół książki rewelacyjne: Miłość Winterson czy Pachnidło Suskinda. Dla mnie - jak na razie - Bator pozostanie autorką Piaskowej Góry. To jest powieść, którą "niosła całe życie". I opowiedziała ją rewelacyjnie.