Wydawca: Wydawnictwo Agora
Data wydania: 12 marca 2025
Przekład: Dobromiła Jankowska
Liczba stron: 192
Oprawa: twarda
Cena det.: 54,99 zł
Tytuł recenzji: Porady nietrafione
Simon Boas. Mój prawie rówieśnik. Przeżył intensywne, pełne wrażeń, podróży i ekstremalnych doświadczeń życie. W ostatnich chwilach towarzyszyła mu miłość jego życia, a także ukochany pies. Brytyjski autor nie chciał dłużej walczyć z nowotworem, bowiem jest to często walka z góry przegrana i większość z nas o tym wie – zwłaszcza ci, którzy żyli w cieniu odchodzącej osoby. Zwykle nie sięgam po takie książki, ale w tym wypadku zaskoczył mnie tytuł. To, że można go sformułować z taką dozą arogancji, a zarazem z absolutnie nieprzystającą do tematu dezynwolturą (zupełnie do mnie nie przemawia czarny humor autora, ani ten widoczny w tytule tego „Poradnika”, ani ten, który przenika jego treść).
Teza, że „można podchodzić do śmierci ze spokojem”, nie przekonuje mnie w ogóle. Śmierć jako taka jest chyba jedyną, na co nigdy nie jesteśmy przygotowani, jednym z pewników naszego życia, a jednocześnie czymś, czego przeraźliwie się boimy. I raczej nikt w literaturze nie opisywał śmierci jako wręcz sielankowego procesu żegnania się z tym światem. A przynajmniej nie w takiej konwencji. Umieranie zawsze było i będzie naznaczone pewnego rodzaju dramatyzmem, bo żyć chcemy za wszelką cenę. Gdyby tak nie było, niejeden człowiek wspomniany przez Boasa popełniłby samobójstwo. Tymczasem jego bohaterowie mimo wszystko uparcie tkwią w piekle. Życie bywa piekłem. Śmierć niekoniecznie od niego uwalnia. Jednakże pisanie o umieraniu w taki sposób, w jaki robi to Simon Boas, uważam za niestosowne, nieprzemyślane i w pewien sposób niebezpieczne.
Przyjrzyjmy się strukturze książki. Stworzono ją na podstawie trzech artykułów z lokalnej prasy i uzupełniono truizmami, a właściwie dydaktycznymi wykładami spłaszczającymi problem. Pewność siebie autora jest tu co najmniej zaskakująca. Kiedy czytam słowa: „Przygotujcie się na kilka banałów”, nie mam jeszcze pojęcia, że cała ta historia będzie nimi przepełniona. Nie ma jednego podejścia do śmierci, nie ma nawet żadnego słusznego. Boas podkreśla na początku, że nie będzie dążył do jego określenia, a jednak w moim odczuciu to robi.
Przede wszystkim uznaje życie za cud, a umieranie za zwieńczenie tego cudu. Nie mam pojęcia, jak człowiek, żyjący w czasach, w których toczyło się wiele wojen i pracujący z ludźmi mającymi wiele problemów egzystencjalnych, śmie twierdzić, że możemy się nauczyć kochać życie przede wszystkim dzięki temu (przez to?) , że postawiło nas ono w sytuacji, w której musieliśmy pogodzić się z czyimś odejściem. Pisze, że widział śmierć, ludzkie zwłoki. Też widziałem. Zwłoki najbliższych: matki i ojca. Zwłoki człowieka w pełni sił, którego zabił covid, o którym jest tu zaledwie wzmianka. A czy pandemia nie była właśnie jednym z tych momentów w historii, kiedy śmierć zbiera potężne żniwo niesprawiedliwie, zbyt wcześnie, boleśnie i tragicznie? Autor o wszystkim wypowiada się z pozycji człowieka uprzywilejowanego. Wiadomo, że 46 lat to nie pora na umieranie. Nigdy nie ma dobrego czasu na śmierć. Tymczasem czytelnik „Poradnika” może odnieść wrażenie, że Simon Boas – który sam wiedzie dobre, wygodne i pozbawione jakiegokolwiek dyskomfortu życie (albo dobrze ten dyskomfort ukrywa) ‒ opowiada o tym, jak przygotować się do umierania, i robi to w taki sposób, jakby tworzył przepis na jakąś potrawę, której skosztuje się dopiero wówczas, gdy będzie gotowa.
Boas napisał książkę, „by uratować się przed własnym upadkiem”, a stworzył tekst pełen generalizacji, sprowadzając całą masę skomplikowanych problemów do kilku prostych zagadnień, z którymi można sobie łatwo poradzić przy pomocy konkretnego działania. „Poradnik umierania dla początkujących” to przede wszystkim konstrukcyjny i myślowy chaos. Odnosi się wrażenie, jakby ta książka była pisana na kolanie. Strzałem w to kolano jest apendyks, mowa pogrzebowa, powtarzająca dokładnie wszystko to, co zostało napisane wcześniej. Najbardziej bolesne jest to, że dzieło, które wyrosło na gruncie filozofii optymizmu, ignoruje fakt, że każdy człowiek ma prawo przeżywać proces odchodzenia po swojemu i niemal nikt nie ma wtedy sił na optymizm. A już część zawierająca instrukcję zachowania się w obecności umierającej osoby w stu procentach wyraża przekonanie autora, że pisze on rzecz o charakterze uniwersalnym. A przecież mamy tu do czynienia z tematem niezwykle złożonym, skomplikowanym i bolesnym. Można zachowywać się tak, jak jest to opisywane, ale nie trzeba. A czasem można w ten sposób zrobić komuś krzywdę.
Nie ma żadnego poradnika umierania. Nie ma czegoś takiego jak pełne przygotowanie się na odejście. Śmierć była, jest i będzie niesprawiedliwa, okrutna i przede wszystkim zawsze będzie przynosić bardzo wiele bólu. A razem z nim będzie przynosić zło. O tym też jest mowa w książce. Swoistym podsumowaniem wiedzy Boasa jest przekonanie, że w przeciwieństwie do tego, co dzieje się wokół, zmierzamy jednak ku lepszemu, nie doceniając przy tym tak wielu pozytywów. Otóż nie każdy może docenić swoje życie. Nie każdy jest gotowy na to, by w spokoju zamknąć oczy, wiedząc, że już nigdy ich nie otworzy. Nie każdy ma tak silną konstrukcję psychiczną, by dokonać jednego i drugiego. Nie wiem, co dokładnie radzi Boas, ale doceniam go za uczciwy rachunek sumienia, jaki robi przed śmiercią. Bo mimo wszystko umierać szczęśliwym to coś pięknego ‒ wiem, że coś takiego przydarzy się mnie samemu, tutaj, na wymarzonej wyspie, na którą się przeniosłem. Szalone, nieprzemyślane i niezgrabne jest jednak sugerowanie innym ludziom, że jest to rzecz dostępna każdemu.
Jest u Boasa mnóstwo rozdziałów po prostu męczących i nieprzystających do tematu. Miałka metafora życia jako płótna, na którym jest malowane nasze istnienie. Rozważania dotyczącego tego, czy bóg istnieje, jakby miało to jakikolwiek wpływ na to, czy umrzemy, czy nie. Redakcyjnie ta opowieść również domaga się wielu poprawek. Jest o wszystkim, o niczym, a głównie o nieprawdzie. Nie powinno być celem żadnej książki straszenie, konfundowanie czy obarczanie kogoś świadomością tego, że umrze. Każdy niesie tego wszystkiego wystarczająco wiele w sobie. Ale nie trafia do mnie pastelowe malowanie świata przed odejściem, gdy już się wie, czym jest piekło umierania. Wygląda na to, że albo ja czegoś nie zrozumiałem, albo „Poradnik” został napisany w sposób tak banalny, że nawet doczytanie go do końca (choć jest króciutki) męczy bardziej niż świadomość tego, że kiedyś umrzemy. Jest to też książka w pewien sposób niebezpieczna, albowiem chwilami usiłuje nie tyle zagmatwać, ile przede wszystkim rozmyć granice między dobrem a złem. Wszystko po to, by zbanalizować jedno z najbardziej skrajnych i bolesnych zjawisk, które może pojawić się jako rzecz oczekiwana, ale może też po prostu nadejść i odebrać życie nagle. Dydaktyczne opowieści o przejmujących sprawach przerażają jeszcze bardziej, gdy pomyśli się, że część ludzi może uwierzyć w kilka serwowanych w nich bzdur. Przykro mi, że autor nie żyje, ale przykro mi również, że zrobił krzywdę sobie i innym ludziom, publikując przed odejściem taką książkę.
1 komentarz:
No to wiem dlaczego odpadłam od czytania już na początku, daruję sobie dalszy ciąg, są inne książki , na które noc jest za krótka.
Prześlij komentarz