Wydawnictwo Czarne w swej serii „Linie krajowe” objawiło czytelnikom nową, ciekawą i frapującą linię życia i postępowania, wartości i przemyśleń, jaką prezentuje krakowski polonista Piotr Śliwiński. I jak najbardziej polska to linia, lokalna bardzo, bo przede wszystkim przecinająca Kraków wspomnień, miejsc i zdarzeń, które już dawno miały miejsce, a które w niezwykły sposób ożywają we wspomnieniach prowadzącego nas przez miasto i przez skomplikowaną strukturę własnej psychiki bohatera, będącego porte parole autora. Święty – bo taki przydomek nosi nasz opowiadacz to specyficzny wagabunda. Podróżnik i marzyciel, nie przywiązujący wagi do niczego ani nikogo, a jednocześnie bardzo lokalny, bardzo krakowski i tak mocno zakorzeniony w mieście swej młodości, że nie jest w stanie się od niego oderwać – ani w sensie fizycznym, ani też mentalnie.
Klamrowa kompozycja opowieści ukazuje, że Śliwiński opisuje świat, jaki już się skończył i nadaje mu wyraźne ramy samodzielności. Zaburzona linearność w obrębie poszczególnych opowiadań świadczy o tym, iż jest to literatura subiektywnego wspomnienia i książka próbująca nadać kształt temu, co do tej pory zostało nieopisane, niewyjaśnione.
Święty wiedzie życie niebieskiego ptaka wraz z przyjaciółmi: Niutkiem, Heblem, Nyfkiem i Ćmagą. Razem doświadczają chwilami metafizycznych uniesień przy całkiem prozaicznych sytuacjach. I ten dysonans poznawczy jest w książce Śliwińskiego bardzo wyraźnie podkreślony. Język wypowiedzi bohaterów sytuuje się w opozycji wobec lirycznej narracji odsłaniającej wnętrze Świętego, jego niepospolitą wrażliwość i umiejętność odnajdywania w szczegółach treści i znaczeń natury uniwersalnej. Czytamy rozmaite ”ćmoje – boje” snute przez bohatera i jego kolegów, by za chwilę przenieść się w zupełnie inny wymiar przedstawiania rzeczywistości. Bo książka, która mogłaby z powodzeniem służyć studentom polonistyki jako podręcznik do zajęć dialektologii, a nie - Krakusom uświadomić ogromny koloryt lokalnej gwary i wyjątkowych powiedzonek, jest jednocześnie lekko onirycznym i bardzo sugestywnym traktatem poetyckim dotyczącym przemian i ruchu – tego linearnego i tego, jaki ma miejsce w szczególnie wrażliwej świadomości Świętego.
Kontynuująca znakomitą tradycję literacką przedstawiającą mężczyzn, jako twardych, nieugiętych i silnie ze sobą związanych przyjaciół, książka Śliwińskiego niewątpliwie koresponduje z przesłaniem kilku dzieł Marka Hłaski. Do niego także odniesie się autor w swym motcie poprzedzającym opowieść o specyficznym miejscu, jakim jest tytułowy Dziki Kąt. Gdzie się znajduje i czym jest dla bohatera – to już zagadka dla czytelnika książki. Pisząc o niej, warto jeszcze dodać, iż stanowi dodatkowo nostalgiczne epitafium na cześć dwóch mężczyzn, z którymi Święty musiał się rozstać. Jeden zostaje zabity, drugi w tajemniczych okolicznościach popełnia samobójstwo. Pamięć obu przyjaciół boli, uwiera, ale i wzbogaca duchowo Świętego.
Każde słowo w tej powieści jest potrzebne i każde czemuś służy. Semantyczna rozpiętość między wulgaryzmami a lirycznymi elipsami buduje napięcie, które jest jedną z wielu zalet „Dzikiego Kąta”. Śliwiński ocalił od zapomnienia swoją przeszłość, a jednocześnie zbudował pomost, przez jaki bez problemu można się do niej dostać, aby ją zgłębić. I jeszcze jedno – autor próbuje stanąć gdzieś obok siebie, przyjrzeć się uważnie sobie i swoim myślom. Buduje własny wizerunek oparty na retrospekcji i wnikliwej obserwacji otoczenia.
Inteligent przy budowie? Literat „godojący” o upadku Cracovii do trzeciej ligi? Miłosierny współczesny franciszkanin władający językiem potocznym i wulgarnym? „Dziki Kąt” serwuje nam zaskakujący lingwistyczny i znaczeniowy koktajl. Warto go spróbować. Tym bardziej, że to debiutancka powieść i miejmy nadzieję, że nie jedyne dzieło życia krakowskiego bibliotekarza z Rajskiej.