Wydawca: Czarne
Data wydania: 17 października 2018
Liczba stron: 344
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Piekło bez rozrachunku
Małgorzata Rejmer jak nikt z
dzisiejszych reportażystów potrafi opisywać i niuansować oblicza ludzkiego
zniewolenia. Pięć długich lat czekałem na coś, co potwierdzi wielkość – lub jej
zaprzeczy – książki „Bukareszt. Kurz i krew”, którą uznałem za wydarzenie
literackie 2013 roku. Wiedziałem, że w opowieści o Albanii autorka skupi się na
podobnych procesach dziejowych i mechanizmach funkcjonowania społeczeństwa
niszczonego przez reżim. I bardzo się bałem pewnej wtórności, bo przecież jak
jeszcze w wyjątkowy sposób można opisać relacje tyrana i obywateli państwa
pozbawionego pragnień i marzeń? Moje obawy zniknęły już po lekturze kilku
rozdziałów „Błota słodszego niż miód”. Znajoma fraza, podobny sposób
obrazowania metaforycznego. Inny punkt wyjścia, bo tym razem opowieść o
komunistycznym piekle osadzona jest w rozprawie głównie o prowincji – Tirana w
zasadzie nie funkcjonuje w tym reportażu obrazującym Albanię taką, jakiej nikt
przez lata nie mógł dostrzec.
To
kolejna wielka rzecz Małgorzaty Rejmer. Stworzony z szacunku, empatii i dużej
ciekawości reportaż o stanie umysłu Albańczyków na długo po tym, gdy upadł
reżim Envera Hoxhy i gdy można było
wreszcie zdefiniować, a także poczuć wolność. Jeden z bohaterów tej książki
mówi do autorki, że nie uda jej się sportretować albańskiego komunizmu. Czy tak
jest w istocie? Przecież Rejmer dysponuje tylko nieodległą
historią – nie sięga wstecz tak bardzo jak w przypadku portretowania Rumunii.
Wieloma niewiadomymi, które uzupełniają opowieści jej rozmówców. Specyficznym
murem milczenia, za którym skrywają się Albańczycy pamiętający wiele i zbyt
dokładnie. Nie będzie to przecież historia młodego pokolenia kraju, który chce
aspirować do bycia w nowoczesny sposób europejskim. Rejmer dyskretnie sygnalizuje
tylko, czym Albania jest dzisiaj. Zanurza się przede wszystkim w nurt opowieści
z czasów reżimu. Oddaje swym rozmówcom tę książkę w całości. Sugeruje, czym
naprawdę był albański dyktat Hoxhy, i daje do zrozumienia, że nigdy tak
naprawdę nie dokonano z nim rozrachunku.
Obecność dyktatora, który
odszedł w 1985 roku, jest świetnie opisana poprzez jedno wspomnienie, gdzie
pojawia się ramka ze zdjęciem najbliższych… a pod nim skryty jest wizerunek
Hoxhy, kiedyś obowiązkowo eksponowany w domach. Jego ślad to nie tylko
niepokojąca obecność fotografii, która skryła się pod inną. To także sposób
myślenia narzucony Albańczykom. Ludziom latami żyjącym w specyficznej formie
więzienia. Jego metafora funkcjonuje tu bardzo szeroko, bo zaglądamy do
zwyczajnych więzień i dowiadujemy się o formach opresji, które były w nich
stosowane, ale widzimy też silne oddziaływanie drutu kolczastego, który spinał
granice i nie pozwalał Albańczykowi skonfrontować niczego, co miało miejsce w
jego kraju, z tym, jak żyje i funkcjonuje reszta świata. Choćby ta najbliższa,
tuż za granicą. Nie było innej
rzeczywistości niż świat priorytetów Envera Hohxy. Odnieść można wrażenie, że
nie ma jej do tej pory dla tych, którzy starają się odważnie opowiadać o
przeszłości, ale i wspominają swych bliskich nadal szepczących, nadal
niepewnych tego, że można wyrazić siebie, swoje emocje, przemyślenia i
oczekiwania.
Komunistyczna Albania
funkcjonowała jak specyficzny skansen, w którym absolutnie wszystko
podporządkowane było tezom i zamierzeniom dyktatora. Małgorzata Rejmer
obrazuje, z jaką łatwością, okrutną nonszalancją można było zamienić życie
nawet najbliższej osoby w piekło. Wszystko miało oczy i uszy. Ale to ludzie donosili,
ludzie deprecjonowali innych ludzi, to także ludzie bili do utraty
przytomności, znajdowali przyjemność w poniżaniu rodaków, nakazywali im
właściwe myślenie i zachowanie. Był to mechanizm idealny. Opresja i tuszowanie
deficytów. Albania była krajem groźnych
absurdów, jak choćby ten, że nawet odchody mieszkańców mogły zapewniać wielkość
państwa. Ta wielkość okupiona była życiem w wiecznym strachu. Tak wiecznym, że
nawet dzisiaj rozmówcy Rejmer nie są w stanie się od niego uwolnić. Autorka
wydobywa ze swych rozmówców relacje, w których podkreśla się fatalizm i
jednoczesną siłę więzi rodzinnych. To przez pryzmat rodziny, a także
odsłaniania motywu zesłania na prowincję, dowiadujemy się najwięcej o
strukturze reżimu. O tym, czym Albania była przez dekady i czym staje się
dzisiaj, gdy wolność i demokracja to czasem tylko puste słowa. Zdezawuowane
wartości, dla których nadal, po tylu latach od upadku komunizmu, nie ma mocnych
i czytelnych definicji.
Rejmer z wyjątkową czułością
oddaje głos Albańczykom, którzy nie tyle krytycznie, ile przede wszystkim
sentymentalnie przyglądają się ruinie czasu minionego. Dzisiaj blisko połowa
obywateli Albanii nie uważa Envera Hoxhy za despotę i mordercę. „Błoto słodsze
niż miód” opowiada o tym, co Albańczycy pamiętają, ale także o tym, co
mitologizują. Za czym dzisiaj tęsknią i co gloryfikują. Niełatwo było prowadzić niektóre rozmowy. Zwłaszcza te, które
wydobywały się z łez i smutku. Ale to wielogłosowa opowieść o pewnej sile i
solidarności. O czymś, czego nigdy być nie powinno w doskonałym państwie Hohxy,
a co w pojedynczych przypadkach zaczęło rozsadzać od wewnątrz albańską klatkę
państwowości i narzuconego sposobu życia.
Autorka lubi metafory
rzeczownikowe. Portretując Bukareszt, pisała o powietrzu, strachu i gniewie.
Tym razem obrazuje kraj „w kolorze pyłu, prochu i kurzu”. Symbolika tytułowego
błota sięga także daleko i niekoniecznie jest tym, czym może się wydawać na
początku. Małgorzata Rejmer wie, w którym miejscu postawić na siłę przenośni, a
kiedy oddać głos faktom i zaznaczyć ich bezkompromisowość. Jej rozmówcy mają w
sobie wiele niespełnionych tęsknot za dobrym i sprawiedliwym państwem. Także
dużo sentymentu do Albanii, która przecież latami ich krzywdziła. Czy autorce
udaje się oddać specyfikę albańskiego komunizmu? Myślę, że udaje jej się dużo
więcej. Pokazuje, ile siły i bezradności jednocześnie może tkwić w człowieku.
Jak bardzo destrukcyjnie wpływa na niego izolacja. To też opowieść o tym, że – nie tylko w Albanii przecież – zawsze te
same pokłady dobra i zła tkwią w każdym człowieku, czekając na impuls, by się
wydobyć. W portretowanym przez Rejmer kraju zło wydobywało się z ludzi
nadzwyczaj często. Autorka chce
jednak przyjrzeć się temu, ile dobra wówczas się ujawniało i czy wystarczy go,
by pożegnać demony. Bo przecież zapominanie i przemilczenie nie są receptą
na tożsamość. A w sumie najciekawsze jest w tej książce to, co skryte w
niedopowiedzeniach, czyli albańska tożsamość dzisiaj. Nie można jej zrozumieć
bez pochylenia się nad przeszłością. Małgorzata Rejmer robi to z sercem i
otwartym umysłem. Płacząc czasem wraz ze swoimi rozmówcami. Świetny reportaż!