Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 5 czerwca 2013
Liczba stron: 286
Oprawa: miękka
Cena det: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Mogło iskrzyć naprawdę…
Dzisiaj, kiedy książki piszą
i wydają z powodzeniem wszyscy znani z tego, że są znani, nic nie stoi na
przeszkodzie, aby psycholożka z wdzięcznym środowiskowo nazwiskiem Jung
napisała swoją debiutancką powieść. O ile od piszących celebrytów nie wymaga
się generalnie niczego, bo każdy akapit bzdur pochłaniać będą wpatrzone weń
masy, o tyle etykietowanie się na okładce i wskazywanie zacnej profesji wymaga,
by ten debiut był w jakiś sposób pogłębiony psychologicznie. A „Chuliganka”
taka nie jest. Izabela Jung – mimo ciekawej fabuły i dość oryginalnego ujęcia
romansu przeciwieństw oraz jego konsekwencji dla obu stron – marnuje potencjał
ciekawej opowieści, wiele kwestii trywializując, wiele ledwie sygnalizując,
zbyt wiele po prostu pomijając i czyniąc z tej książki dobry produkt
marketingowy. Taki, który nieźle się sprzeda, uszczuplając portfele czytelniczek
żądnych mocnych wrażeń i dowodu na to, że są dzikimi kotkami nieprzewidywalnymi
w swych zachowaniach, bo wystarczy im się utożsamić z dzielnie walczącą o
uczucia bohaterką, która nie liczy się z zasadami, konwenansami i jedynie
czuje. Czuje wiele, a informuje w kółko o tym samym.
„Chuliganka” to książka z
prozaicznym początkiem i końcem, który nie wie, kiedy wreszcie dać wytchnienie
ostatnią kropką. To mogłaby być świetna opowieść o zderzeniu płciowości,
kultur, o rolach kobiecości i męskości oraz o tożsamości seksualnej i
odszukiwaniu porozumienia między granicami oraz językami. Otrzymujemy jedynie
nieco psychologizowany romans z nutką egzystencjalnych przemyśleń o roli
przypadku oraz utraty kontroli nad zdrowym rozsądkiem.
Ewa – prawie że w biblijnym
znaczeniu, bo żona Adama – to taka prakobieta w nowoczesności. Dotychczas żyła
wedle zasad, jakie wytycza codzienność. Mąż jest dobrą partią, praca przynosi
profity, rodzą się dzieci, dwójka dokładnie, do tego dom, samochód,
zobowiązania i … przedłużający się remont poddasza, dzięki któremu, a może
przez który nasza feministyczna wojowniczka Ewa wpadnie po uszy i zakocha się
miłością, jakiej jeszcze nie zaznała. Naprawdę bez ironii określam tę postać
mianem pierwotnej siły kobiecości, jaką zmodyfikował czas, gdy kobiecość
wyzwolona szuka swoich nowych definicji. Ewa zajmowała się pracą, która była
dochodowa, ale nie dawała jej spełnienia, poczucia sensu wykonywanego zajęcia.
Podobnie jest z wieloletnim związkiem. Adam jest męskim filarem, który zapewnia
poczucie bezpieczeństwa, ale jednocześnie jego męskość jest kwestionowana.
Stygmatem ma być artystyczna dusza, zamiłowanie do markowej bielizny i fakt, że
Adam jest wciąż nieobecny, znajduje się stale obok; nie rozumie i nie chce
zrozumieć potrzeb – także seksualnych – swojej partnerki, która jako kobieta
nowoczesna poszła na duży kompromis, rodząc mu dwóch potomków i
podporządkowując się przewidywalnemu rytmowi małżeńskiego żywota w dostatku i
bezpieczeństwie.
Ale Ewa pragnie nie tyle
miłości, co męskości pod prawdziwą postacią. Takiej dzikiej, spoconej, brudnej
i nie baczącej na konwenanse. Szalonej i dominującej. Adamowa męskość jest w
stanie uwiądu i to stanowi dla Ewy, wciąż czującej się młodą i atrakcyjną,
źródło wyraźnej opresji. Nagromadzone napięcie nienasyconej kobiety z emocjami
ledwie skrywanymi przed mężem pomoże rozładować dziesięć lat od niej młodszy
czeczeński robotnik, który najpierw z wielkim zapałem dba o gładkość ścian i
glazury, by potem poddać zabiegom pielęgnacyjnym rozkochaną w nim kobietę,
która kocha… tak naprawdę swoje wyobrażenia o Zeliamie Ismanowie, niczego o nim
naprawdę nie wiedząc. Czy można wierzyć, że będzie chciała wiedzieć, skoro myli
Czeczenię z Macedonią, a dramat dwóch wojen i okrucieństwa życia w kaukaskiej
republice niszczonej przez Rosjan zna jedynie dzięki kilku chwytliwym i krwawym
fotografiom wyszukanym w Internecie? Czy naprawdę słucha jego dramatycznych
opowieści, skupiona na sobie, swoich emocjach, pragnieniach dzikich rozkoszy
seksualnych i egoistycznej chęci spełnienia w uczuciu, które – tego jest pewna
– przyszło nagle, lecz jest najgorętsze i najżarliwsze?
Autorka być może przez
napisaniem tej powieści przeczytała (albo nie) lamentacyjną książkę Germana
Sadułajewa "Jestem Czeczenem". Jej Zeliem daleki jest w swych wyznaniach od
bohatera tejże powieści, ale łączy ich zapewne jedno. Trudno Czeczenowi wyrazić
siebie, skoro nie jest pewien, kim naprawdę jest. Zeliem kusi zagadkowością.
Opowiada Ewie o silnej więzi z rodziną, głównie z matką. Czeczeńska kobieta ma
urodzić wiele dzieci i w miłości do ojczyzny udowadniać siłę swej reprodukcji,
by kolejnych potomków posyłać na nieustającą wojnę. Zeliem wspomina przeszłość,
w której rytualnie wręcz zmuszono go do małżeństwa. Ten czas, kiedy musiał
pokazać wszem wobec, że jest dzielny, dziki i zdeterminowany, by bronić honoru
– swojego i będącej w ciągłej opresji ojczyzny. Bohater Jung jest mocno
zgaszony kobietą u swego boku, która łamie obyczajowe tabu i nie wydaje się być
kimś, kogo Czeczenia, liczna rodzina i Koran wydają się wskazywać jako życiową
partnerkę. To on nazywa Ewę tak, jak nie nazwał jej nikt jeszcze i on deklaruje
siłę, która potem będzie w nim gasnąć. „Ty jesteś chuliganka, ale ja sobie z
tobą dobrze dam radę, nawet nie będziesz wiedziała jak”. Rozwoju wydarzeń
zapatrzona w swą miłość do egzotycznego samca Ewa nie będzie w stanie
przewidzieć, a przystojny Czeczen stanie się boleśnie oddalającym się obiektem
fantazji i pragnień, których nie da się zrealizować nie tylko dlatego, że
geograficznie i mentalnie dzieli kochanków duża odległość.
Zeliem nie daje się wyrwać
ze swojego kontekstu, choć Ewa usilnie nad tym pracuje. Jung przedstawia
historię dwóch różnych miłosnych żarów. Zeliem stara się swe uczucia
racjonalizować. Ewa zdrowy rozsądek porzuca, bo ważne jest emocjonalne spalanie
się; nieistotne, że jego dowodem są schadzki w krzakach i dziki seks w
samochodzie – wyznaczniki bynajmniej nie dojrzałej miłości. Widać wyraźnie, że
to mogłaby być ciekawa historia zdobywania męskości będącej wyzwaniem. Opowieść
o konfrontacji różnych modelowo ról, jakie przyjmuje kobieta i mężczyzna w
związku. To mogłaby być oryginalna historia płomiennego romansu, w jakim spalą
się kochankowie tylko po to, by potem naprawdę przejrzeć na oczy i zobaczyć
siebie w innym świetle. Niestety, wyszła nam w „Chuligance” ocierająca się o
banał i pretensjonalność narracja. Bez psychologicznego pogłębienia, którego
można byłoby się spodziewać po Izabeli Jung. Cóż, być może lepiej wychodzi jej
nurkowanie i taniec, bo o tym dowiadujemy się na okładce. Szkoda że nie
zanurkowała głębiej w dość specyficzną historię zderzeń płci i kultur. Szkoda
że nie zatańczyła tego tańca miłości i rozczarowania naprawdę, dając nam popis
płytkiego dosyć potraktowania naprawdę złożonej problematyki, czyli dawkę tego,
co obserwujemy w telewizyjnym programie, w którym tańczą znani z tego, że są
znani.
Myślę, że wystarczyłoby
poobserwować, popytać mieszane małżeństwa o początki ich związków. Uważniej
prześledzić informacje o samej Czeczenii i narodowych dramatach, jakie rzutują
na pojęcie męskości i kobiecości w tym kraju. Można było dać tej książce nieco
oryginalnej świeżości. Jung pogrzebała świetny pomysł miałką i mocno
przewidywalną fabułą. Wtłoczyła książkę mogącą być psychologicznym dramatem w
nurt lekkiego i przyjemnego chick-litu.
Szkoda.