Wydawca: Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Data wydania: 25 lutego 2024
Liczba stron: 488
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Męczący tłum
Zmęczyła mnie ta książka. I postawiła przed nie lada problemem, bo w zasadzie nie wiem, jak o niej opowiedzieć. Maciek Bielawski umie pisać, to nie ulega wątpliwości. Widać to zarówno w języku, jak i w przemyślanej kompozycji powieści. Wątpliwości wzbudza jedynie to, że na blisko pięciuset stronach autor postanowił imitować codzienne życie Polaków w tak zwanym średnim wieku, zamiast literacko to życie ubarwić, zmetaforyzować, skomplikować, uczynić atrakcyjnym w jakichś niejednoznacznościach. Jest bardzo dobrze warsztatowo, a jednak ta narracja męczy. Może dlatego, że jest za poprawnie, zbyt oczywiście? „Ostatni” to opowieść o licznych bolączkach i problemach grupy kumpli, którzy są – jakże to częste we współczesnej literaturze polskiej pisanej przez mężczyzn – samcami z krwi i kości, a samo podejrzenie, że syn jednego z nich może być gejem, wzbudza poważny niepokój nawet w ojcu tolerancyjnym wobec różnorodności seksualnej. Wiem doskonale, że to, o czym wyżej wspomniałem, to ironiczna figura literacka autora, który kreuje swój świat przedstawiony niezwykle świadomie, ale ta powieść jest naprawdę momentami bardzo nużąca. Bohaterowie wikłający się w problemy i prezentowane przez Bielawskiego życiowe komplikacje mają być odzwierciedleniem tego, jak wyglądało życie w Polsce w ciągu minionych lat. Jest to tylko lustro. Mogłoby być krzywe zwierciadło. Albo cokolwiek innego, byle w jakiś sposób intrygującego. W zasadzie to nie wiem do końca, jakie miałbym oczekiwania, ale to, co przeczytałem, czytałem już w innych książkach dziesiątki razy.
Na przykład dialogi. Autor bardzo dobrze umie je pisać, a to paradoksalnie rzadka umiejętność u twórców współczesnych książek o Polsce. Zarówno te dynamizujące akcję, krótkie i rwane, jak i te obrazujące coś na kształt dysput światopoglądowych – są stworzone bez zarzutu, jednak traktują o sprawach tak oczywistych, że naprawdę nie potrzeba kolejnej powieści, by dowiedzieć się, że mężczyźni rozmawiają o motoryzacji, starzeniu się, związkach czy o tym, co ich denerwuje albo zachwyca, bo to wszystko słyszy się na co dzień i wszędzie, po co kolejna książka na ten temat? Oddać trzeba „Ostatniemu” sprawiedliwość: zawiera kilka naprawdę świetnych scen, jak chociażby opis łóżkowej kłótni czy obserwacje jednego z bohaterów czynione przy kasie w supermarkecie. Tam jest rzeczywiście literatura, tam są dynamika, nieoczywistość i tak formalnie skonstruowany przebieg zdarzeń, że te fragmenty czyta się z przyjemną świadomością, jak bardzo czujny i trafny w obserwacjach socjologicznych potrafi być Bielawski i jak dobrze przekształca to w prozę. Skoro pojawiają się takie miejsca, tym bardziej jestem rozczarowany resztą pełną truizmów.
Są to tylko krótkie przebłyski w narracji, która przede wszystkim niepotrzebnie się dłuży. Rozumiem koncepcję podzielenia tej książki aż na dziesięć części, ale nie rozumiem, skąd w autorze przekonanie, iż opowiadanie o losach tych akurat przyjaciół z dawnych lat będzie jakoś wyjątkowo zajmujące. Najpierw pojawiają się tak szczątkowe zarysy psychologiczne postaci, że przy trzeciej albo czwartej części nadal musiałem sprawdzać w notatkach, kim jest dany bohater i co na jego temat zostało już powiedziane. Maciek Bielawski konsekwentnie uzupełnia sylwetki swych postaci, dodając w mniej lub bardziej zasadny sposób postacie drugoplanowe. Na drugim planie są kobiety, choć przynajmniej jedna z nich, żona Marcina, jest dużo ciekawsza literacko niż cała reszta sympatycznych męskich bohaterów. Kobiety są tu również lustrami, w których przeglądają się mężczyźni Bielawskiego, widząc wtedy siebie w niekorzystnym świetle: takimi, o jakich chcieliby zapomnieć. Wszyscy chcą zapomnieć o wielu sprawach. W zasadzie nikomu się to nie udaje.
Motywem przewodnim „Ostatniego” jest zakład albo gra wychodząca naprzeciw rutynie i ponurości codziennego życia facetów, którzy decydują się na założenie funduszu bankowego, gdzie będą wpłacać pieniądze, a ten, który pozostanie przy życiu najdłużej, będzie mógł wziąć cały hajs. I teraz pojawia się zasadniczy problem, gdy czyta się dalej o tym, jak każdy z nich wiedzie codzienne życie. Mamy czekać, aż wszyscy poumierają? Czytać w przekonaniu, że za chwilę jeden wpadnie pod tramwaj, drugi dostanie zawału, a trzeci zginie w wypadku samochodowym? Tymczasem nie dzieje się zupełnie nic. Pozostają jedynie opowieści. Tak, Bielawski stworzył książkę, która na nich się opiera. W nich ma ukryć się pozorna oryginalność „Ostatniego”. Poza perypetiami jąkającego się i mało asertywnego Ryśka, który jest terroryzowany przez sąsiada, nie ma tutaj historii naprawdę przykuwających uwagę.
Można sobie wybrać ulubionych bohaterów i czytać o ich losach ze szczególnym zainteresowaniem. Tu – w znaczeniu literackim – dodatkowo najbardziej atrakcyjny jest Rysiek, jednak nie będę zdradzał dlaczego. Mnie blisko było również do alkoholika Olka, którego życie staje się równią pochyłą, natomiast pozostali bohaterowie w mniejszym lub większym stopniu zlewali się w jakąś ponurą całość. W męczący tłum. Bielawski zapewne wie, że na przykład anglojęzyczne powieści panoramiczne z licznymi bohaterami są zwykle bardzo atrakcyjne literacko (tu na myśl przychodzi mi w pierwszej chwili twórczość Bernardine Evaristo). Jednakże zaproponowane przez niego punkty wyjścia oraz kolejne odsłony problemów jego mężczyzn są po prostu kolejną słodko-gorzką opowieścią o tym, jak trudno żyć pośród polskich absurdów i nie możemy w nich zobaczyć niczego ciekawego nawet okiem Jacka, który przybywa do kraju po dłuższej nieobecności i którego perspektywa mogłaby być wartościowa, odkrywcza.
Jestem bardzo znużony książkami o Polsce i Polakach, zwłaszcza tymi, które posługują się antynomiami, ponieważ opowiadają perypetie bohaterów po czterdziestce, którzy są na wiele rzeczy za starzy, na równie wiele za młodzi, a ich sytuacja życiowa to powód do mało odkrywczych wniosków oraz obserwacji socjologicznych, które poczyniono już setki razy i setki razy o tym napisano. Wiadomo, że zawsze wiarygodniej uwypukla się pewne konkretne problemy, kiedy portretuje się zbiorowość, która w nich utknęła. Zazwyczaj to atrakcyjna literacko perspektywa opowieści. Tylko po co kolejny raz opowiadać Polskę, którą wszyscy znamy? Obowiązkowo z pandemią oraz rosyjsko-ukraińską wojną w tle. To jest też trochę taki literacki dydaktyzm, bo w jednej scenie fotograf Michał patrzy na zdjęcie i kategorycznie stwierdza: „To jest Polska”. Owszem, wszyscy ją widzimy codziennie, dlaczego Maciek Bielawski uznał, że to mógłby być nadal atrakcyjny literacko temat?