Tadek, główny bohater książki, jest poszukiwaczem, obserwatorem i niejednokrotnie komentatorem doświadczanych zdarzeń. Zaczytany w opowieściach o Indianach i Dzikim Zachodzie, żyje wspomnieniami i nieśmiało próbuje dopasować się do kalekiego świata pomieszanych wartości i priorytetów, jaki go otacza. Historie, które opowiada są rwane i pozornie nieuporządkowane, niemniej jednak wzajemnie się zazębiają i wraz z dodanymi doń relacjami ze spotkań polskich działaczy piłkarskich, usiłujących z gwiazd światowego futbolu stworzyć rodzimą reprezentację piłkarską, tworzą spójną całość zamkniętą w finale w taki sposób, że otwarte zakończenie książki jest jednocześnie momentem, w którym wydaje nam się jasny cel zwierzeń Tadka, jak i tajemnicza misja działaczy.
„Mistrzostwo Świata” jest przede wszystkim książką zabawną. Doświadczamy śmiechu przez łzy, ale śmiechu jest znacznie więcej. Jest sentymentalną podróżą w głąb samego siebie, podróżą otwarcia na nowe i zderzenia tego, co minęło z tym, co jest. Dowiemy się między innymi, dlaczego Tadek nie został poetą, co na ulicach Olsztyna robi sam Goethe oraz co ma z bohaterem wspólnego obraz Beckmanna. Przeczytamy o tym, dlaczego Tadek nie wyłącza irytującej stacji radiowej i jak można wykorzystać magnetowid, którego nie da się podłączyć do telewizora. Poznamy wzloty i upadki studenta bibliotekoznawstwa, historię udaremnienia męczeńskiej śmierci Babci Majowej i katastrofy remontowej w domu polonistki Tadka. Przyjrzymy się także dwóm Polskom – tej, której już nie ma i tej, która tak męczy nas obecnie.
Najpierw ta, co minęła. Rewelacyjnie przedstawiona scena rozmowy ojca z synem na temat buntu z okresu komunizmu i konsekwencji, jakie ten bunt przyniósł w swych oparach absurdu pokazuje charakter ówczesnej państwowości. Do tego dochodzi jeszcze dokładny opis zimowego kuligu, jaki zorganizowano ku chwale ludowej ojczyzny, a którego finałem dla Tadka była wędrówka po szpitalach bez rentgena i z pijanymi lekarzami dyżurnymi. Białkowski dokopuje wczorajszej Polsce, ale równie celnego gola strzela w bramkę Polski współczesnej, tej nieudanej, przetransformowanej w nicość i nie dającej żadnych perspektyw. Kiedy Tadek podejmie decyzję o emigracji zarobkowej, tak wyrazi się o swym kraju do kolegi : „Gruby, to kraj nie dla nas. No niczego tu nie dojdziemy. Zresztą Polak ma w genach tułaczkę. To niejako nasz patriotyczny obowiązek. Pamiętasz, Wielka Emigracja, tysiące co zostały na Zachodzie po wojnie, w stanie wojennym? No to teraz pora na nas. To będzie nasz wkład w dziejową kolej.” Wymowny jest fakt, iż emigracja Tadka nie dochodzi do skutku, że będzie musiał odnaleźć się w tym, co ma i co go otacza. Ale zawsze pomocne będzie piwo, towarzystwo pięknej dziewczyny i mecz piłkarski oglądany w telewizji.
Gdy już przekonani jesteśmy o tym, iż wszystko, co opisuje autor znane jest mu z bezpośredniego doświadczenia, postać głównego bohatera wydaje się być co najmniej zagadkowa. Tadek wyznaje, iż „Wymyślamy sobie ludzi i miejsca, których podświadomie pragniemy. Czy wszystko, co mnie dotychczas spotkało, wymyśliłem sobie?”. To także kolejny trop interpretacyjny powieści, której wieloznaczność i wielopłaszczyznowość (wynikająca choćby z kontekstu tytułu) pozwalają na przeżycie lektury ważnej i potrzebnej każdemu Polakowi.
Tadek gra swój własny, życiowy mecz, ale jego losy to także mecz rozgrywany na stadionie polskości, z rodzimą polską publiką na trybunach. Mecz tak ważny, jak eliminacyjne spotkanie piłkarzy na murawie, dające nadzieję na to, że biało – czerwoni wygrają i będą walczyć dalej. Białkowski zagrał z polskim czytelnikiem fair play. Nie będzie w tej książce rzutów karnych, nie będzie żółtych i czerwonych kartek. Jest dobrze rozegrane spotkanie, w którym arbitrem między czytającym a autorem będzie wykreowany przez niego bohater.
Wydawnictwo Portret, 2008