Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 26 lutego 2020
Liczba stron: 304
Przekład: Jerzy Kozłowski
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Koleje życia
Powieść Sally Rooney jest
bardzo konsekwentnie stworzona, jeśli chodzi o język i sposób budowania nim
świata przedstawionego, a przede wszystkim niejednoznacznych młodzieńczych
relacji. Bardzo natomiast nierówna, jeśli chodzi o intensyfikację przesłań i
liczne sugestie. Powieść panoramiczna o irlandzkich młodych ludziach z różnych
środowisk i z różnymi życiowymi ambicjami bardzo zgrabnie portretuje ich
tymczasowość, idealizm, czas życia będącego snuciem planów, życia w teorii,
życia… pozbawionego jeszcze swojej esencji, do którego dopiero wdziera się
gorycz różnych rozczarowań. Rooney chwilami operuje potwornymi stereotypami,
zwłaszcza dotyczącymi możliwości związanych z płcią. Cała ta książka opowiada
się oczywiście przez płeć nie tylko dlatego, że jej najważniejszym i świetnie w
swej niejednoznaczności portretowanym wątkiem są perypetie miłosne znajomych ze
szkoły średniej, których poznajemy w momencie pierwszych znaczących wyborów
życiowych i żegnamy również pośród dylematów. „Normalni ludzie” to opowieść,
która pozornie nie przedstawia jakiejś odkrywczej strony czasu młodych
Irlandczyków będących u progu tak zwanej dorosłości, a jednocześnie
kompulsywnie chwytających ostatnie chwile prawdziwej wolności, gdy myśl o tym,
co będzie niebawem, zaczyna coraz bardziej szarzeć, a wraz z tym pojawiają się
lęki. Z drugiej strony jednak – Rooney bardzo dba o detale, nie tylko
portretując swoją parę. Próbuje pokazać, jak różnorodnie widzimy się w
różnych kontekstach, czego do wiedzy o nas samych dodają intymne zbliżenia, a
także to, że zazdrościmy sobie zwykle tego, co nie jest dla nas zrozumiałe, i w
gruncie rzeczy wciąż jesteśmy w swoich niespełnieniach odbiciami kogoś innego.
Marianne pochodzi z bogatej
rodziny. Bardzo toksycznej, ale o istocie tych relacji będziemy się dowiadywać
stopniowo. Marianne jest outsiderką. Nie akceptuje jej szkolne otoczenie, a ona
sama ma ciągłe wrażenie, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, że ona
sama nie jest prawdziwa, że to odrzucenie także może takie być. Zamknięta w
oswojonej przestrzeni, izolowana od świata (nie zna nawet topografii rodzinnego
miasteczka) tworzy sobie bezpieczną strefę pozornego komfortu, celowo odsuwając
się od jakichkolwiek zachowań stadnych, w których nie chce się odnaleźć.
Connell pochodzi z rodziny robotniczej, a jego matka jest sprzątaczką w domu
Marianne. On to typowy ekstrawertyk, bardzo lubiany w lokalnej społeczności.
Taki swojski chłopak, który nie stwarza dziwnych problemów i po prostu jest
częścią grupy rówieśniczej. Tyle tylko że Connella nie fascynuje to, co
oczywiste w relacjach z kumplami, lecz poczucie bezpieczeństwa, które daje mu
Marianne. Oboje zbliżają się do siebie, ale na określonych warunkach. Ona
będzie musiała się dostosować, on da z siebie dużo mniej. Czy to, co robi
Connell, to przykład zachowawczości, czy hipokryzji? Sally Rooney zbliża nas
do bohaterów, którzy będą się wzajemnie uzupełniać. Stworzy ich w relacji, dla
której nie będzie definicji. Pokaże na przykładzie tych dwojga, co czyni nas
wyjątkowymi w oczach drugiej osoby.
Zdecydowanie dużo ciekawszą
postacią jest Marianne, bo wszystko, co robi czy myśli Connell, jest po prostu
odsłonięte i nad wyraz czytelne. Podoba mi się mroczna niejednoznaczność tej
bohaterki. Jest bardziej rozwojowa, staje się czytelniczym wyzwaniem, ale jest
również wyzwaniem dla swojego adoratora. Marianne chciałaby – jak tytułowi
ludzie – zyskać jedynie odrobinę miłości, poszanowania i poczucia
bezpieczeństwa w męskich ramionach. Ale jej potrzeby i oczekiwania nie są takie
proste. Broni się sama przed sobą, a jednocześnie została nauczona podległości.
Za tym idzie egzystencjalny ból odrzucenia, jeśli nie spełni się określonych
warunków, dzięki którym można zdobyć trochę zainteresowania. I tu pojawia się
bardzo ciekawa wykładnia tego, kim jest ta bohaterka, jaka się staje i ku czemu
dąży.
Myślę, że warto zestawić
„Normalnych ludzi” z „Podpalaczami” R.O. Kwon. Pisarki irlandzka i amerykańska
proponują powieści o specyfice przemocy warunkowanej przez płeć. O ile Kwon
jest bardziej dosadna i można uznać, że zdecydowanie bardziej bezkompromisowa,
o tyle Rooney, łagodząc nieco wymowę tego problemu, wykorzystuje sceny i
sytuacje nadmiernie oczywiste. To zatem nie jest dosadność, bardziej dydaktyzm.
Niemniej obie te książki poruszają temat absolutnie uniwersalny – życie z
piętnem przemocy, doświadczanie jej na nowo i niemożność uwolnienia się od
niej. Jednak „Normalni ludzie” to bardziej powieść o przemianie, w związku z
tym istotniejsze jest w niej portretowanie zmiennej relacji balansującej na
granicy stabilnego związku i niewłaściwie lokowanych pokładach emocji, których
druga strona nie jest w stanie odczytać właściwie. Dramaty nakreślone w
powieści opierają się głównie na rozdarciu, rozczarowaniu i niemożności
zdobycia się na taki rodzaj empatii, dzięki któremu można zachować drugiego
człowieka przy sobie.
Ponieważ wspomniałem, że tę
historię opowiada płeć, nie sposób nie zauważyć, jak rozkłada się prezentacja
oczekiwań i możliwości zdeterminowanych w młodym życiu tym, czy jest się
kobietą czy mężczyzną. Robi wrażenie zestawienie odsłaniania intymności. Kiedy
koledzy dowcipnie komentują oglądane nagie zdjęcia jednej z dziewczyn, jest to
niewątpliwa pewien rodzaj opresji i zainteresowana może utonąć w morzu wstydu i
zażenowania. Kiedy jednak Marianne fantazjuje o tym, że mogłaby upublicznić
zdjęcie penisa Connella, nie robi to na nim żadnego wrażenia. Dojrzewające
kobiety u Rooney tkwią w licznych formach opresji, z których dojrzewający
mężczyźni błyskawicznie się wydobywają albo też bezkompromisowo ramy tej
opresyjności narzucają. Tu autorka nie odkrywa niczego nowego, jednak ważny
jest sposób, w jaki obrazuje wieczną pozycję życiowego komfortu mężczyzny w
porównaniu z sytuacją kobiety zawsze postawionej przed ścianą i dylematami. Tylko
kogo ostatecznie spotyka śmierć z własnej ręki? Kto radzi sobie lepiej, kiedy
życie przestaje być pasmem planów oraz teoretyzowania, a staje się dosadnym i
bolesnym doświadczeniem z wszelkimi konsekwencjami tak zwanego bycia dorosłym?
Podobają mi się tu świetnie
wykreowane postacie drugiego planu, które dodają dynamiki i niejednoznaczności
najważniejszej relacji w tej powieści. Świetne jest również to, jaki emocjonalny
dystans do swoich bohaterów trzyma sama autorka, a dodatkowo – jak bardzo
wrażliwa jest na niuanse w scenach lub dialogach, które pozornie mogą wydać się
sztampowe i wywołać ziewanie. Jednak szczególna uwaga pojawia się właśnie tam,
gdzie się jej zupełnie nie spodziewamy. Dlatego „Normalni ludzie” to powieść
o bardzo niebanalnej konstrukcji, choć w przesłaniu – zwłaszcza panoramicznym
ujęciu tego, jak funkcjonują irlandzcy studenci drugiej dekady XXI wieku –
pozostawia jednak sporo do życzenia. Także opowiadając o miłości, nie unosi
chyba stworzonego przez siebie ciężaru zagadkowości tego uczucia. Mimo
kilku rozczarowań uważam, że jest to całkiem nieźle napisana powieść, której z
niezrozumiałych dla mnie powodów przypisano litanię światowych peanów.