Przyznam, że z mieszanymi uczuciami zabierałem się za lekturę najnowszej powieści Daniela Koziarskiego. Informacja z okładki mówiąca o trzech zazębiających się historiach natychmiast nasunęła mi skojarzenia z „Klubem samobójców”, którą to książkę przed rokiem skrytykowałem. Bałem się, że schemat fabularny „Mojego prywatnego Sądu Ostatecznego” może rozczarować. I jestem miło zaskoczony, bo choć to książka chwilami pełna truizmów na temat ludzkiego losu, sprawiedliwości, rozmaitych interpretacji takich pojęć jak prawda czy fikcja, czyta się ją naprawdę szybko i zmusza do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób musimy mierzyć się z odpowiedzialnością za własne czyny, jak te czyny wpływają na otaczających nas ludzi, jak gorzko można rozczarować się życiem i samym sobą oraz przede wszystkim nad tym, kiedy i w jaki sposób nadejdzie nasz prywatny Sąd Ostateczny, w którym nie staniemy bynajmniej przed obliczem boskiego sędziego, a zmierzymy się przede wszystkim z pokutą, jaką zadajemy sobie sami w obliczu niekoniecznie dosłownie rozumianego końca życia.
Koziarski prezentuje trzy prywatne apokalipsy; trzy sytuacje, w jakich bohaterowie zmuszeni są do zrewidowania tego, w jaki sposób dotychczas żyli i wysnucia kilku egzystencjalnych przemyśleń dotyczących życia w ogóle. Opowieści Koziarskiego przedstawione będą w trzech zupełnie różnych i pozornie niezwiązanych ze sobą konwencjach. Poznajemy bowiem prawniczkę u kresu życia zniszczonego nieuleczalną chorobą (przede wszystkim jednak nienawiścią, którą bohaterka sama w sobie latami pielęgnowała, by potem odczuć ją w bardzo bezpośredni sposób), której opowieść przypomina sentymentalną historię obyczajową z wyraźnie nakreślonym tłem społecznym i rozważaniami na temat „powracającej fali” zła, jaka uderza w tego, który tak wiele zła w życiu uczynił. Opowieść o homoseksualiście, który odgrywa epizodyczne rólki w filmach, marząc jednocześnie o tym, by własne życie układać jak scenariusz filmowy, jest historią, w jakiej liczą się obrazy, sceny, dramatyczne partie dialogowe i w której Koziarski stawia przede wszystkim na bardzo filmowe przecież „dzianie się”, rozgrywanie zdarzeń niczym kadrów z nieprzewidywalnego filmu na granicy dramatu i czarnej komedii. Ostatnia historia to przeniesiona w polskie realia bardzo hollywoodzka opowieść o mścicielu, który mordując kolejne osoby w tempie doprawdy błyskawicznym, zapomina z czasem, czemu tak naprawdę służą te okrucieństwa, a największy dramat przeżywa wówczas, gdy uświadamia sobie, że kolejnymi zbrodniami nie zatrze przykrych prawd dotyczących jego relacji z córką, którą – w mniemaniu warszawskiego taksówkarza – zły świat i źli ludzie doprowadzili do śmierci, do jakiej pośrednio przecież doprowadza dziewczynę sam ojciec.
Kompozycja książki odkrywa coraz to nowe znaczenia i buduje w wyobraźni coraz bardziej wyraźny obraz pustki. W niej giną główni bohaterowie. Grażyna Szelska osiągnęła w życiu wszystko co, czego można by oczekiwać od kobiety interesu. Jest tak bardzo samodzielna i niezależna, że… nie ma przy niej nikogo, kto w obliczu zbliżającego się końca zdołałby wesprzeć ją na duchu. Kiedy kobieta uświadamia sobie, że jedyne ludzkie uczucia wzbudza w swym zakompleksionym i życiowo niezaradnym asystencie, postanawia zaplanować i zakończyć ostatnią prowadzoną sprawę – sprawę jej życia, z jakim musi się przed samą sobą rozliczyć. Szelska poddaje się surowym osądom między innymi własnego syna, dla którego nie istnieje jako matka i który daje jej do zrozumienia, że postępowania bohaterki wobec jego niedoszłej żony nic nie jest w stanie ani wytłumaczyć, ani też wybaczyć. Pani adwokat snuje także rozważania na temat sprawiedliwości losu i sprawiedliwych ocen postępowania innych. Dochodzi do następującego wniosku: „Sama sprawiedliwość jest pojęciem abstrakcyjnym, dlatego że jest tak bardzo nieżyciowa”. Wypierając się istnienia na tym świecie sprawiedliwości, próbuje być za wszelką cenę sprawiedliwie osądzona za wszystkie złe uczynki, jakich w życiu się dopuściła. Czego tak naprawdę chce Szelska i czy jej potrzeba pojednania z tymi, których krzywdziła jest autentyczną potrzebą kobiety, będącej u kresu zbyt wcześnie odbieranego przez Boga życia?
Życie Krzysztofa dopiero się rozpoczyna, a już skażone jest swego rodzaju okrucieństwem i nieczułością. Młody chłopak, który ukrywa przed zamożnym ojcem swą orientację seksualną (jakiej do końca nie jest pewien) to cyniczny outsider, któremu imponuje blask sławy różnego rodzaju celebrytów, z których tak ostentacyjnie kpi. Konfrontacja podszytego egoizmem eskapizmu Krzysztofa z bezpretensjonalną prostytutką, która pewnego dnia zamieszkuje w jego lokum będzie początkiem kryminalnej i obyczajowej intrygi, a życie bohatera bardzo szybko zacznie przypominać scenariusz zaskakującego filmu sensacyjnego. Ta opowieść to historia o przemianach, które inicjują trzeci ważny wątek książki, a jednocześnie wiążą opowieść Krzysztofa z poprzedzającą go historią Grażyny, w życiu której zmiany będą wiązać się z nowym sposobem nazywania samej siebie.
Specyficznej metamorfozie ulegnie także trzeci bohater, kierowca taksówki, Papierski. On jest postacią najbardziej wyrazistą, postacią przerażającą, ale i intrygującą. To jego żądza odwetu na wszystkich, których wini za niepowodzenia tragicznie zmarłej przed laty córki, spowoduje wewnętrzną transformację, której skutków Papierski się tak bardzo boi. Mężczyzna całe swoje życie podporządkowuje obsesyjnej potrzebie wyrównania ze światem żywych rachunków za zmarłą. Jak bowiem sam wyznaje: „Umarłymi chcemy załatwiać nasze ziemskie sprawy. Budować preteksty, motywacje. Posługujemy się w tym celu wybiórczą pamięcią. W oparciu o tę pamięć wydajemy sądy ostateczne i robimy rzeczy straszne”. Rzeczywistość traktowana przez Papieskiego wybiórczo i wszystkie zbrodnie, które popełnia, stworzą kilka tropów interpretacyjnych dla czytelnika, próbującego trzy różne historie połączyć w pewną całość.
Całość ta powstaje u Koziarskiego stopniowo, ale zaletą tej książki jest to, że podejmuje bardzo wiele problemów natury egzystencjalnej, osadzając je w realiach stosunkowo przyziemnych, by nie rzec – prozaicznych. Nagromadzona w tej powieści symbolika (bynajmniej nie chodzi tutaj tylko o motyw Sądu Ostatecznego, który jest wieloaspektowo przedstawiany) działa na odbiorcę niczym dynamit. Bo jest nowa powieść Daniela Koziarskiego książką wybuchową i taką, w której różne Sądy Ostateczne dają jedną, czytelną wizję wyrzutów sumienia, które nigdy nie pozwolą na duchowe katharsis, do jakiego za wszelką cenę dążą bohaterowie.
Wydawnictwo Grasshopper, 2009
Koziarski prezentuje trzy prywatne apokalipsy; trzy sytuacje, w jakich bohaterowie zmuszeni są do zrewidowania tego, w jaki sposób dotychczas żyli i wysnucia kilku egzystencjalnych przemyśleń dotyczących życia w ogóle. Opowieści Koziarskiego przedstawione będą w trzech zupełnie różnych i pozornie niezwiązanych ze sobą konwencjach. Poznajemy bowiem prawniczkę u kresu życia zniszczonego nieuleczalną chorobą (przede wszystkim jednak nienawiścią, którą bohaterka sama w sobie latami pielęgnowała, by potem odczuć ją w bardzo bezpośredni sposób), której opowieść przypomina sentymentalną historię obyczajową z wyraźnie nakreślonym tłem społecznym i rozważaniami na temat „powracającej fali” zła, jaka uderza w tego, który tak wiele zła w życiu uczynił. Opowieść o homoseksualiście, który odgrywa epizodyczne rólki w filmach, marząc jednocześnie o tym, by własne życie układać jak scenariusz filmowy, jest historią, w jakiej liczą się obrazy, sceny, dramatyczne partie dialogowe i w której Koziarski stawia przede wszystkim na bardzo filmowe przecież „dzianie się”, rozgrywanie zdarzeń niczym kadrów z nieprzewidywalnego filmu na granicy dramatu i czarnej komedii. Ostatnia historia to przeniesiona w polskie realia bardzo hollywoodzka opowieść o mścicielu, który mordując kolejne osoby w tempie doprawdy błyskawicznym, zapomina z czasem, czemu tak naprawdę służą te okrucieństwa, a największy dramat przeżywa wówczas, gdy uświadamia sobie, że kolejnymi zbrodniami nie zatrze przykrych prawd dotyczących jego relacji z córką, którą – w mniemaniu warszawskiego taksówkarza – zły świat i źli ludzie doprowadzili do śmierci, do jakiej pośrednio przecież doprowadza dziewczynę sam ojciec.
Kompozycja książki odkrywa coraz to nowe znaczenia i buduje w wyobraźni coraz bardziej wyraźny obraz pustki. W niej giną główni bohaterowie. Grażyna Szelska osiągnęła w życiu wszystko co, czego można by oczekiwać od kobiety interesu. Jest tak bardzo samodzielna i niezależna, że… nie ma przy niej nikogo, kto w obliczu zbliżającego się końca zdołałby wesprzeć ją na duchu. Kiedy kobieta uświadamia sobie, że jedyne ludzkie uczucia wzbudza w swym zakompleksionym i życiowo niezaradnym asystencie, postanawia zaplanować i zakończyć ostatnią prowadzoną sprawę – sprawę jej życia, z jakim musi się przed samą sobą rozliczyć. Szelska poddaje się surowym osądom między innymi własnego syna, dla którego nie istnieje jako matka i który daje jej do zrozumienia, że postępowania bohaterki wobec jego niedoszłej żony nic nie jest w stanie ani wytłumaczyć, ani też wybaczyć. Pani adwokat snuje także rozważania na temat sprawiedliwości losu i sprawiedliwych ocen postępowania innych. Dochodzi do następującego wniosku: „Sama sprawiedliwość jest pojęciem abstrakcyjnym, dlatego że jest tak bardzo nieżyciowa”. Wypierając się istnienia na tym świecie sprawiedliwości, próbuje być za wszelką cenę sprawiedliwie osądzona za wszystkie złe uczynki, jakich w życiu się dopuściła. Czego tak naprawdę chce Szelska i czy jej potrzeba pojednania z tymi, których krzywdziła jest autentyczną potrzebą kobiety, będącej u kresu zbyt wcześnie odbieranego przez Boga życia?
Życie Krzysztofa dopiero się rozpoczyna, a już skażone jest swego rodzaju okrucieństwem i nieczułością. Młody chłopak, który ukrywa przed zamożnym ojcem swą orientację seksualną (jakiej do końca nie jest pewien) to cyniczny outsider, któremu imponuje blask sławy różnego rodzaju celebrytów, z których tak ostentacyjnie kpi. Konfrontacja podszytego egoizmem eskapizmu Krzysztofa z bezpretensjonalną prostytutką, która pewnego dnia zamieszkuje w jego lokum będzie początkiem kryminalnej i obyczajowej intrygi, a życie bohatera bardzo szybko zacznie przypominać scenariusz zaskakującego filmu sensacyjnego. Ta opowieść to historia o przemianach, które inicjują trzeci ważny wątek książki, a jednocześnie wiążą opowieść Krzysztofa z poprzedzającą go historią Grażyny, w życiu której zmiany będą wiązać się z nowym sposobem nazywania samej siebie.
Specyficznej metamorfozie ulegnie także trzeci bohater, kierowca taksówki, Papierski. On jest postacią najbardziej wyrazistą, postacią przerażającą, ale i intrygującą. To jego żądza odwetu na wszystkich, których wini za niepowodzenia tragicznie zmarłej przed laty córki, spowoduje wewnętrzną transformację, której skutków Papierski się tak bardzo boi. Mężczyzna całe swoje życie podporządkowuje obsesyjnej potrzebie wyrównania ze światem żywych rachunków za zmarłą. Jak bowiem sam wyznaje: „Umarłymi chcemy załatwiać nasze ziemskie sprawy. Budować preteksty, motywacje. Posługujemy się w tym celu wybiórczą pamięcią. W oparciu o tę pamięć wydajemy sądy ostateczne i robimy rzeczy straszne”. Rzeczywistość traktowana przez Papieskiego wybiórczo i wszystkie zbrodnie, które popełnia, stworzą kilka tropów interpretacyjnych dla czytelnika, próbującego trzy różne historie połączyć w pewną całość.
Całość ta powstaje u Koziarskiego stopniowo, ale zaletą tej książki jest to, że podejmuje bardzo wiele problemów natury egzystencjalnej, osadzając je w realiach stosunkowo przyziemnych, by nie rzec – prozaicznych. Nagromadzona w tej powieści symbolika (bynajmniej nie chodzi tutaj tylko o motyw Sądu Ostatecznego, który jest wieloaspektowo przedstawiany) działa na odbiorcę niczym dynamit. Bo jest nowa powieść Daniela Koziarskiego książką wybuchową i taką, w której różne Sądy Ostateczne dają jedną, czytelną wizję wyrzutów sumienia, które nigdy nie pozwolą na duchowe katharsis, do jakiego za wszelką cenę dążą bohaterowie.
Wydawnictwo Grasshopper, 2009