Wydawca: Marpress
Data wydania: 2 lutego 2021
Liczba stron: 292
Przekład: Agata Lubowicka
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39 zł
Tytuł recenzji: Tożsamość miejsca
Wydana w 1943 i zekranizowana w 1986 roku powieść Tove Ditlevsen jest przejmującą opowieścią inicjacyjną, w której bohaterka mierzy się z przywiązaniem i wyobcowaniem jednocześnie, a całość wybrzmiewa bardzo wyraźnie także jako powieść społeczna. Duńska pisarka portretuje Kopenhagę punktowo, skupiając się na dzielnicy Vesterbro. To, jak zmienił się przez lata jej charakter, można zobaczyć, przeglądając najnowsze obrazy Google Maps. U Dietlevsen jest to miejsce, w którym tkwi się w określonym porządku, określonej hierarchii i zawsze z czytelnie zaznaczonym statusem. W związku z nim otrzymuje się także bardzo ograniczony wachlarz życiowych perspektyw. Robotnicze rodziny żyją w ustalonym rytmie i porządku. Ich strukturę odzwierciedlają także zabawy podwórkowe, w których nikt nie chce być tym nieobecnym i niemym ojcem, jedynie pracującym i utrzymującym rodzinę. Reszta jest brakiem, rozczarowaniem, frustracją, a poczuciem, że na nikogo nie czeka w życiu nic innego niż to, co zapisane przez pochodzenie i historię rodzinną. Tove Ditlevsen opowie o dziewczęcym niepokoju oraz roli pamięci w życiu. Czy powieściowa Ester zapamiętuje to, co ją niepokoi – także w związku z tym, skąd się wywodzi – czy też niepokoi się swoim zapamiętywaniem? „Ulica dzieciństwa” to także przejmująca opowieść o dziecięcej i młodzieńczej melancholii. Niespieszny rytm narracji stopniowo odsłania jej pokłady i wyjaśnia, skąd aż tak duże natężenie egzystencjalnego smutku w młodej bohaterce, przed którą przecież całe życie.
Ester czuje, że jest klęską, porażką i samotnością. Zdaje sobie sprawę z tego, że niewiele może oczekiwać, a ze sferą swoich intymnych przeżyć musi skrywać się przed światem, któremu nie warto o nich opowiedzieć. Poznajemy ją w szarym i deszczowym świecie, u progu nowego roku szkolnego. Ester bardzo chciałaby być częścią grupy rówieśniczej, ale z kilku powodów nią nie jest. Stara się popisywać, by być zauważona. Jednocześnie wciąż chowa się przed światem ze swoimi tęsknotami oraz przekonaniem o tym, że nigdy nie będzie szczęśliwa. Co definiuje szczęście w jej środowisku? Powielenie schematu życia rodziców. Dla chłopca to zapewne ciężka praca w fabryce. Dla dziewczynki – rola służącej, słabo płatna praca fizyczna, szybkie zamążpójście, równie szybkie macierzyństwo. Ester zastanawia się nad tym, czy świat może zaoferować jej coś więcej, tak jak oferuje poza obrębem znanej jej ulicy czy dzielnicy. I nawet jeśli uda się gdzieś dalej i przyjrzy się innemu obliczu Kopenhagi, wróci do miejsca, z którego się wywodzi. Czy zatem rzeczywiście czeka ją jedynie to, co można antycypować w miejscu, gdzie robotnicze marzenia o zniwelowaniu nierówności społecznych szybko zasypiają po kolejnym męczącym dniu ciężkiej pracy?
Istotna jest przestrzeń, w jakiej bohaterka zdobywa swoje doświadczenia. Najpierw te być może uznane za infantylne, potem coraz bardziej dramatyczne. Bo od tęsknoty za innym życiem odczuwanej przez dwunastolatkę zazdroszczącą koleżankom dotrzemy do jednego z najważniejszych ludzkich doświadczeń, czyli miłości. Takiej, którą bohaterka zechce poddać testowi. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Bo Ditlevsen chce pokazać, że w życiu Ester nie wydarzy się nic nadzwyczajnego i nieprzewidywalnego, skoro każde zdarzenie determinuje pochodzenie, a Kopenhaga nie jest miastem okazji, lecz szans reglamentowanych dla wybranych. I takim miejscem, w którym zasadniczo nic nie może się zmienić, jest tytułowa ulica. Jej personifikacja w jednym fragmencie pokazuje wielką bliskość z bohaterką, jej mentalnością i wrażliwością. To miejsce, chociaż często uznawane za opresyjne czy obce, na stałe zostanie fragmentem tożsamości. Razem z barwnie opisywanymi ludźmi, których można podglądać przez dziurkę od klucza albo zwyczajnie obserwować, gdy miotają się w swojej biedzie, zawiści czy tęsknotach.
Powieść Ditlevsen pokazuje bardzo wyraźnie, że pewien rodzaj powrotów do dzieciństwa zawsze będzie miał miejsce i nic nie będzie w stanie tego zmienić. Przynależymy – bez względu na płeć czy przekonania – do miejsca, w którym się wychowaliśmy. Ester wychowała przedsiębiorcza i uporządkowana matka, która zarządza życiem rodzinnym najlepiej, jak potrafi. W rejestrze jej pojęć nie ma takich, które opisywałyby refleksyjną naturę córki. Ester tęskni za światem mogącym ją zrozumieć. Rodzina chce jej dać to, co najlepsze, ale to, co najlepsze na tej ulicy i w tej dzielnicy, nie jest satysfakcjonujące. Dlatego to proza przepełniona stałym napięciem, które tworzy rozdźwięk między tym, co należy zrobić w życiu, a tym, jakie życie Ester widziałaby dla siebie.
Znamienna jest scena karnawałowej wizyty u bogaczy, podczas której bohaterka doświadcza upokorzenia. Ester cały czas ma świadomość tego, że może się poruszać tylko w określonych przestrzeniach i między określonymi ludźmi. Że każda odważna wycieczka w inny kopenhaski rejon może zakończyć się przypomnieniem, kim jest i skąd rusza w życiową drogę. „Ulica dzieciństwa” to zatem książka o goryczy dopasowania się do konkretnych ról, konkretnych oczekiwań. Ester bacznie przygląda się swoim koleżankom. Albo zostanie matką i znajdzie dobrego męża, albo może skończyć na ulicy. Nie chce powielać żadnej drogi i nie rozumie, skąd przekonanie, że musi wybrać w tak ograniczonym zakresie. Jej zasadniczym wyborem jest egzystencjalna samotność. Tu Ditlevsen mistrzowsko niuansuje wyobcowanie, kiedy obserwujemy je w bardzo różnych sytuacjach, również w relacjach z najbliższymi.
Czy przejść w okres odpowiedzialnego życia to dramatycznie zakrzepnąć w dorosłości i jej rolach? Stać się kimś z rodzinnej ulicy, kto dopasowuje się do okoliczności i nie myśli nawet o tym, że mógłby żyć inaczej, czego innego oczekiwać? W dużej mierze jest to powieść o gorzkim doświadczaniu życia, które tworzy ograniczenia, by porządkować społeczeństwo. A wyobraźnia i wrażliwość dorastającej kobiety jest tutaj sprzeczna z wszelkimi ograniczeniami. Ditlevsen przejmująco opowiada o początku drogi życiowej, na której każdy wybór może być stygmatem. O robotniczej Danii tęsknie patrzącej w stronę socjaldemokracji i o społeczeństwie długo jeszcze mającym pozostawać w stanie majątkowych i mentalnych podziałów. A poza podziałami jest ujmująco portretowana samotność. Wraz z nią dylematy powiązane z pewnymi oczywistymi zdarzeniami, a jednak pełne nieoczywistych niuansów. Smutna, lecz pełna również specyficznego piękna opowieść o nadziei, że żyć znaczy coś zmieniać. O tym, że życiowe utraty utkwią w nas silniej niż zyski. O egzystencjalnym niepokoju, w którym rodzą się pytania o własną sferę godności oraz spełnienia.