Wydawca: Wydawnictwo Znak
Data wydania: 28 czerwca 2023
Przekład: Maria Makuch
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Cena det.: 59,99 zł
Tytuł recenzji: Iluzje doskonałości
Kiedy przed laty oglądałem „Whiplash” Damiena Chazelle’a, pomyślałem sobie, że chętnie przeczytałbym jakąś książkę o tym, jak determinacja, by być perfekcyjnym, wpływa nie tylko na życiowe wybory, ale i na tożsamość. Nie chciałem jednocześnie prozy operującej takimi hiperbolami jak obraz Chazelle’a. I wreszcie taką książkę znalazłem. Maggie Shipstead w swej zaskakująco wielowątkowej powieści (bo „Zaskocz mnie” na początku na taką się nie zapowiada) znakomicie opowiada o złudzeniu, pułapkach oraz symbolicznych konsekwencjach, jakie ma dla przebiegu życia wieczne dążenie do samokontroli. Bo główna bohaterka książki już jako mała dziewczynka marząca o tańcu baletowym wspomina: „Nie mogę być duża ani stara”. A potem zaskakuje ją złożoność życia, w którym podobne kategoryzowanie prowadzi do opresji. Albo pokazuje, jak trudno czasem zrozumieć siebie w relacjach z ludźmi, którzy chcą być po prostu zwyczajni, a nie perfekcyjni. „Zaskocz mnie” świetnie się prezentuje jako metafora wydobycia się z opresyjnego i fascynującego zarazem świata artystycznego, w którym taniec ma odzwierciedlać życie, a bywa czasem jego mrocznym rewersem. Shipstead będzie starała się pokazać – czytelnikom i swoim bohaterom – że iluzja doskonałości niesie ze sobą dużo więcej niż tylko uporczywą chęć poprawiania życia i siebie albo modelowania życia innych na podobieństwo wykreowanego ideału. To przede wszystkim ciekawa opowieść o tym, co to znaczy wziąć za kogoś odpowiedzialność w bliskiej relacji i jak zaskakująca może być ta nonszalancka nieodpowiedzialność stojąca tutaj w egzystencjalnej kontrze. Bohaterowie wygrywają i przegrywają w zależności od tego, jakie zajmą stanowisko wobec ludzi wpływających na ich życie. Ale największą wygraną jest tu przede wszystkim satysfakcja czytelnika, gdy śledzi historię, w której sztuka dyktuje życiu warunki, a życie odpowiada swoimi.
Maggie Shipstead stawia tutaj na jedną zasadniczą konfrontację, której konsekwencjami będą właściwie wszystkie następujące potem zdarzenia. Młodziutka tancerka, która doskonale wie, że czas kobiety w balecie jest ściśle limitowany. A zwłaszcza kobiety, która zajdzie w ciążę. Ale mężczyzna może funkcjonować na scenie zupełnie inaczej i nadzwyczaj długo. Albo jako tancerz, albo w roli choreografa. To mężczyzna również rozdaje karty i ustala zasady w każdej relacji z kobietą. Nawet wówczas, gdy ratuje mu ona życie, dając nowe perspektywy w innym kraju. Mężczyzna u Shipstead jest wyżej, ma większe możliwości i zawsze jest charyzmatyczny, nawet gdy jest emigrantem albo nawet emigrantem na łożu śmierci – także wtedy to on decyduje, a kobieta w sieci emocjonalnych zależności podporządkowuje się temu. To jeden wizerunek męskości w tej powieści – celowo dość karykaturalny, ale z pewnością powstają tu naprawdę intrygujące męskie postacie. Ten drugi wizerunek zainteresował mnie dużo bardziej. Dwaj mężczyźni z tła. Pozornie mało istotni. Właściwie pokazani w taki sposób, jakby od razu byli odsłonięci i oczywiści w swoich rolach. A nie są. Obaj doświadczą bolesnych rozgoryczeń. Obaj różnie sobie z nimi będą radzić. Ale mimo tej interesującej dwubiegunowości postacie kobiece są u Shipstead zdecydowanie najciekawsze.
Nie tylko Joan, która żyje iluzjami, potem obsesjami, a następnie próbuje jedno i drugie zdewaluować, by zacząć czuć się spełniona. Choć większość jej życia to przerażająca samokontrola, ale i projektowanie wszystkiego, co dla niej deficytowe, na innych, na których może wywierać wpływ. Ciekawa, o ile nawet nie ciekawsza, jest jej koleżanka ze sceny, Elaine. Ona w przeciwieństwie do Joan zostaje przy balecie. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Bo obie kobiety tańczą również obłąkańczy taniec swoich miłości. Obsesyjnych, dysfunkcyjnych, ale też w niejednym wymiarze pięknych. Shipstead będzie je oddzielać i łączyć ponownie. Jedna przez całe życie chce być lepsza, gdy nie może się pogodzić z pożegnaniem z baletem. Druga wiedzie życie obarczone tendencjami ucieczkowymi, w których balet pozwala zapomnieć o obsesyjnej miłości. Ale przecież, jak czytamy na samym początku, „miłość nie ma prawa zaistnieć w balecie”. Intrygujące jest to, jak pasja tańca będzie korespondowała z pasją doskonałości w życiu, w którym czasem kompulsywnie się wiruje, zamiast świadomie stawiać taneczne kroki.
Kiedy Joan i Jacob rozpoczynają w Kalifornii tak zwane uporządkowane życie małżeńskie, jeden z nowych znajomych chce, by jego dorastająca córka wykorzystała w życiu wszystkie możliwości. Tak zaczyna się opowieść o dwóch rodzinach, w których przyszłość dzieci oraz kształt ich życia staną się specyficznym wyzwaniem rodzicielskim. A raczej niepokojącymi rodzicielskimi fantazjami. Tymczasem autorka zdaje się pytać głównie o to, czy dorośli bohaterowie tej powieści wykorzystali jak najwięcej możliwości, a jeśli nie było im to dane, co stanowiło zasadniczy problem. Maggie Shipstead oferuje nam bardzo trudną i dość złożoną psychodramę, w której kolejne pokolenie odkrywa pewne zaprojektowane role, a frustracje rodzicielskie mają zaskakująco oryginalne motywacje. Bo „Zaskocz mnie” to również jedna z licznych amerykańskich narracji o rodzinie, a wspominam o adresie geograficznym, gdyż właśnie te powieści wciąż na nowo udowadniają nam, jak wdzięcznym literacko motywem jest rodzina z rozmaitymi dysfunkcjami.
Tutaj rozczarowania i gorycz będą silnie powiązane z tym, jak swoje dotychczasowe życie przeżyli dorośli, dla których priorytetem jest szczęście ich potomków. Tymczasem Shipstead opowiada o dorastaniu do podejmowania decyzji za kogoś, kiedy nie do wytrzymania staje się decydowanie za siebie. Joan to postać zarysowana najbardziej wyrazistą kreską, jeśli chodzi o portretowanie determinacji, za którą może stać zwykła frustracja. Jednakże to, co przeżywają tu zarówno kobiety, jak i mężczyźni, trudno definiować przez pryzmat jednego zasadniczego doświadczenia egzystencjalnego, które autorka zarysowuje tu wyraźnie. „Zaskocz mnie” to historia kobiety, która na zdjęciu zastygła z mężczyzną w pewnej artystycznej pozie i być może właśnie ta poza stała się przyczyną nieszczęścia, bo była w niej zarówno pasja, jak i rozczarowanie. Maggie Shipstead ogólnie dość ciekawie wykorzystuje motyw znaczenia fotografii w literaturze i nawet jeśli niepotrzebnie moim zdaniem sięga też do techniki prezentowania listów, jest przekonująca, gdy wyznacza czytelne granice między artyzmem a prozą życia. Między miłością, która jest pewną ideą, a pragmatyzmem kochania kogoś za coś, nie wbrew czemuś.
Co jeszcze? To wcale nie musi być powieść o udręce niedoskonałości. Wręcz przeciwnie, może to być zaskakująca historia tego, że doskonałość nie istnieje. Że precyzja tańca opisywanego tutaj bardzo sugestywnie może być jedynie mrocznym rewersem tego, że taniec życia bywa zupełnie inny i nieprzewidywalnie zmienny. Shipstead prowadzi nas przez trzy ważne dekady z życia bohaterów, którzy nie mieli odwagi albo możliwości, by ujrzeć siebie ze swymi egzystencjalnymi niedoskonałościami. Może wówczas zbudowaliby satysfakcjonujące relacje i związki. Jednak ta książka nie jest o fantazjowaniu, lecz o tym, w jaki sposób fantazja o szczęściu zderza się z jego realnym poszukiwaniem. Inspirująca powieść.