Wydawca: Dowody
na Istnienie
Data wydania: 2 listopada 2018
Liczba stron: 334
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 46 zł
Tytuł recenzji: Wobec utrat
Pomysł pojawił się w efekcie
ewolucji. „Po czterdziestce odkryłem, że nie jestem nieśmiertelny. I coś
musiałem z tym zrobić”. Tę samoświadomość przekuwa się na różne działania.
Radykalna zmiana trybu życia, nowa dieta, skakanie na spadochronie, podróże – i
inne kompulsywne próby ruchu, gdy pojawia się ta świadomość, że koniec jednak
nadejdzie. Ale to wszystko dla siebie i swojego lepszego samopoczucia. Mariusz
Szczygieł postanowił dać coś innym. I zbierał przez dziewięć lat materiały do
tej poruszającej książki o różnego rodzaju utratach i o pamięci, jej
autonomiczności, ale i pewnej zwodniczości. „Nie ma” łączy rozważania o końcu z tym, w jaki sposób usiłujemy mu
zapobiec w swojej świadomości. O tym, że wszystko – jak twierdzi jedna z
rozmówczyń – jest w zasadzie przeszłością, bo przemijanie i odbieranie nam
rzeczy, ludzi, przeżyć i sytuacji następuje stale, bez przerwy, bez liczenia
się z naszą zgodą lub niezgodą na to. Ale to, co najbardziej przykuwa
uwagę, to różnorodność form w obrębie jednej książki. Czułość do początków
historii o tym, czego nie ma, z czym nie możemy dać sobie rady. Kiedy na
przykład tytułowy zwrot nie równa się smutkowi czy żałobie. Teksty są bardzo
różne: jeden w formie tabeli w Excelu, inny z wykropkowanymi miejscami, którymi
musi zająć się nasza wyobraźnia. Niektóre jednozdaniowe, inne rozbudowane
niczym powieść wspomnieniowa, a zaczynające się od drobiazgu, który niewiele
znaczy – np. od tego, że ktoś wypożycza książkę skazaną na usunięcie z
biblioteki.
O prywatnym wymiarze utraty
rozprawiali pięknie i godnie Marcin Wicha w „Rzeczach, których nie wyrzuciłem”
czy Inga Iwasiów w „Umarł mi”. Ale opowieści Mariusza Szczygła nie będą aż tak osobiste,
choć przecież rejestr narracyjny wszystkich tekstów utrzymuje się w tym tonie
intymnego zwierzenia, wobec którego nie można przejść obojętnie, bo może
przypominać o tym, co sami przeżywaliśmy, albo sygnalizować, co będziemy
przeżywać. W „Nie ma” nie chodzi tylko o
nieobecność drugiego człowieka, choć ten zbiór powraca do niemożliwości
uniesienia zagadki samobójstwa czy odejścia kogoś bliskiego, po kim świat jest
już zupełnie inny. W tej książce chodzi o zaskakująco różne nieobecności. Także
rzeczy, sytuacji, stanów emocjonalnych. Szczygieł portretuje bohaterów, dla
których życie po stracie stało się inne w takim znaczeniu, że sama utrata każe
im w samotności przeżywać swoją traumę. Opowiadają, ale jednak są to słowa
gdzieś w oddaleniu od tego, co myślą i czują. Podczas takich rozmów trzeba być
niesamowicie delikatnym i empatycznym. Szczygieł taki jest, taki czuły cień
przy rozmówcy – w jednym z tekstów nawet usuwa swoje pytania, a my mierzymy się
z trudnymi odpowiedziami na nie. Podoba mi się to, że wszystkie reportaże łączy
silne autorskie przywiązanie do opowiadanej historii. Są takie, które bardzo
mocno wstrząsają, jak powracająca po latach opowieść o kobiecie, która
skatowała dziecko i została nauczycielką. Są bardzo kameralne historie, jak ta
o węgierskim sklepie z rzeczami osieroconymi przez zmarłych czy symboliczna
opowieść o utracie kotki. Niektóre zaskakują – ta o rzeźbiarzu performerze,
którego dzieła znikają, bo prowokują, albo ta o człowieku szykującym się na
koniec świata w grudniu 2012 roku, z której to historii wynika dość czytelnie,
że każdy koniec może być początkiem czegoś nowego.
Podoba
mi się też dedykacja tej książki oraz ładna metafora wstępu, kiedy Szczygieł
pisze o tym, że wszystkie zapomniane historie zamieszkują u niego. Ale także
pomysły na teksty, podążanie za enigmatycznymi śladami i odkrywanie szerszego
kontekstu, tworzenie wiarygodnych oraz sugestywnych opowieści. Co
może wyniknąć z tego, że w praskim metrze przepisało się na kartkę czyjś
wiersz? Co i kiedy uświadomi nam Nowy Jork, którego wszyscy są kronikarzami i
fotografami? Jakie znaczenie będą mieć futurystyczne obrazy i spotkanie z
człowiekiem opowiadającym o anatomii wojny? Mariusz Szczygieł jest nieoczywisty
i podąża też nieoczywistymi tropami. Pokazuje, że choć pamięć zawodzi, zawsze
pozostanie w nas ślad utraty i zmienia on bieg naszego życia, a na pewno
modyfikuje myślenie.
„Nie
ma” to też opowieść o dojrzewaniu i o tym, jakimi ludźmi stajemy się po
utratach. O ich rekompensowaniu i czasami panicznym lęku przed tym, że nie da
się już ułożyć świata w całość, skoro coś w tym świecie było punktem
odniesienia – i odeszło. Dlatego tak pasjonujące jest czytanie
tych różnorodnych historii, bo kryją w sobie zadumę oraz wzruszenie. A
jednocześnie odsłaniają wrażliwość – czy to albańskiego artysty, czy też
mężczyzny po tranzycji, czy na przykład kobiety, która miała zły start
emocjonalny, jednak swoje życie, dobre i godne, uznała ostatecznie za
największy sukces. Ale w „Nie ma” są też historie o miejscach, wokół których
koncentrują się rozmaite historie utrat. Widać, że Szczygieł chce przedstawić
temat wieloaspektowo i jego motywacje są czytelne. Tym bardziej że jest to też
książka autotematyczna, w której autor rozważa, czym ma być dobry reportaż i
jakie cele sobie postawić, gdy rozprawia o czymś tak niemożliwym jak
wyobrażenie sobie świata po utracie, śmierci, odejściu, zagubieniu.
To rzecz, która pozwoli nam
wszystkim oswoić bezwzględność przemijania, ale także będzie sugestią, by
przyglądać się światu i ludziom wokół bardziej uważnie. Każdy z nas doświadcza
utrat i każdego dnia rozumiemy, że będzie ich coraz więcej. Myślę, że „Nie ma” wprowadza w stan
potrzebnej harmonii i emocjonalnej równowagi – opowiadając o sprawach trudnych
do uniesienia, pokazuje jednocześnie zaskakujące możliwości, które wynikają z
tego, że coś znikło, odeszło, pozbawiło nas radości albo sensu istnienia.
Zniknięcia mogące wpłynąć na nas bardziej, niż moglibyśmy przeczuwać, ukryte są
czasem tam, gdzie ich w ogóle nie oczekujemy. Mariusz Szczygieł opowie o tym,
jak on sam latami mierzył się z bezwzględnością utrat. W spojrzeniu na innych,
którzy coś stracili, dojrzał to, co zyskał. Nie jest zachłanny w zbieraniu
melancholijnych opowieści. Bardziej uważny w portretowaniu deficytów. I
opowiadaniu o tym, jak mimo ich obecności wciąż staramy się zaznaczyć światu,
że to jeszcze nie koniec, nie nasz koniec, nie koniec naszych przeżyć i
refleksji. „Nie ma” wzrusza, ale też może podbudować w trwodze. Zachęca do
uważnego rozglądania się wokół. Wszędzie czegoś nie ma, ale nie chcemy
dostrzegać, że ten brak może być wyjątkowy. I nas, obcych mu, może jednak
czegoś nauczyć.