Wydawca: Noir
sur Blanc
Data wydania: 13 lutego 2014
Liczba stron: 200
Oprawa: miękka lakierowana ze skrzydełkami
Cena det: 30 zł
Tytuł recenzji: Inne perspektywy?
Mariusz Wilk oddaje do
naszych rąk kolejną część swego dziennika-opowieści z Północy. Którą? Liczą
zapewne zafascynowani. Ja liczyłem na lekturę, która będzie mnie prowadzić w
jakimś kierunku i niestety się zawiodłem. "(...) Dowłóczyłem się do wieku, w
którym już nie powinno się zbytnio poruszać". Wilk pisze tak, jakby nie mógł się zdecydować, czy nadal odbywa swe
podróże w każdym możliwym wymiarze i znaczeniu, czy też gotowy jest do tego, by
osiąść ze świadomością bycia "papą" i światem widzianym oczyma
ukochanej córki Martuszy. Ruch, stagnacja, rozważania o wędrowaniu i o
zatrzymywaniu czasu. Historia taka jak u ukochanego Sebalda, który tworzył
narracje bez początku i końca. W "Domu włóczęgi" nie widzę przede
wszystkim celowości pisania. Rozmywa mi się punkt wyjścia i sposób zamknięcia
refleksji. Cel pisania Wilka staje się niejasny. Trudno orzec, ku czemu to
pisanie zmierza. Ma urok i bywa piękne, choć częściej męczy patosem i
rozważaniem wciąż na nowo czegoś, czemu szuka się kolejnego dna, błądząc i
nęcąc, ale w gruncie rzeczy zniechęcając.
W tej książce Wilk stawia
wyraźny znak równości. "Dom włóczęgi
i jego świat to jedno". Doświadczenia zdobywane w czasie i przestrzeni
próbują być w tej drugiej w jakiś symboliczny sposób zamknięte. Nie jest to do
końca jasne. Otrzymujemy zapis prywatnej
filozofii podążania ku czemuś, ku czemu nie trzeba w gruncie rzeczy zdążać.
Czesław Miłosz przed laty pochwalił Mariusza Wilka za samowiedzę językową.
Autor stara się dać temu dowód, skłaniając się ku refleksji, iż idzie za tym w
parze samowiedza w sensie ogólnym. Bo zaskoczyć może już tylko świat widziany
oczyma Martuszy. Tylko ona nazywa rzeczy na nowo i rzeczywistość określa w
sposób, w jaki jej ojciec jeszcze tego nie robił. Mariusz Wilk zmierza do swego domu - duchowo, mentalnie, metrykalnie w
pewien sposób, ale przede wszystkim znajduje stałość i pewność tego, co
dotychczas wydawało się ulotne. I to jest piękne, urocze nawet oraz
inspirujące. Nie do końca jednak czytelne i niepotrzebnie zagmatwane.
Dobrze, że obok Karelia, relacje z życia codziennego, rozpuszczający się lód,
zbawcza osoka, błękity czasu białych nocy czy ekologiczne komary. O tym czyta
się z większym zainteresowaniem niż o stanie mądrości uma, o pranie, życiowej
tropie czy kontemplacji czasu w bezczasie.
Mariusz
Wilk wyjaśnia, że naprawdę włóczy się dopiero wtedy, kiedy opisuje drogę, po
której podąża. W tej części swego dziennika zatrzymuje się nie tylko w sensie
dosłownym. Baczniej może i uważniej sięga do znanych już lektur.
Rozważa myśli znanych twórców w kontekście ich życiorysu. O ile niczego nie
odkrywa, snując rozważania o trudnej dla Gombrowicza za jego życia polskości, o
tyle zaskakuje intymnym kontaktem z prozą wspomnianego Sebalda, który mierzy i
nazywa czas. Jest też Czapski i rozważania o istocie oraz roli ostatnich lat.
Wilk lata odlicza, bo wie, że to czas zmierzający ku nieistnieniu. Prawdziwe
życie odsłania grozę nonsensu, skoro kończy się coś, do czego jeszcze nie można
było dojrzeć, czego nie można było zaznać świadomie. Zatrzymanie się ma wymiar
symboliczny i jest sposobem na to, by rozpocząć inną niż dotychczasowa
wędrówkę; bardziej intensywną, w głąb samego siebie. Odważną i świadomą, więc
odmienną od dotychczasowych - włóczęgę nastawioną na to, by chłonąć. Czas
zrozumieć. Miejsce dla siebie jako ojca i miejsce dla człowieka, który rozważa,
czym jest dotychczas przez niego przemierzona przestrzeń i jakie są jej
granice. Tu, w domu, w czterech ścianach, z córką u boku, pięknem okolicy i
czasem, którego mimo wszystko nie da się zatrzymać, by mieć choć na chwilę coś
na własność z tego bycia w miejscu, w roli, w spokoju.
Przemijanie
odbija się na kartach "Domu włóczęgi" różnorako i niepokojąco. Wilk
pisze o ludziach z otoczenia, którzy odchodzą na jego oczach. A to przecież
właśnie w tych minionych już życiorysach kryło się prawdziwe, uczciwie przeżyte
życie. I mądrość, jaką zmarli zabierają. Ci obok są jeszcze,
ale też odejdą. Niezwykła baba Kława. Przyjaciel Jura Naumow. Wśród bliskich
rozważania o upływie czasu i o tym, co jeszcze powinno się zrobić. Co zobaczyć.
Co przeczytać. Nad czym się zastanowić i jak w zastanowieniu tym tłumaczyć
świat na nowo małej dziewczynce, która nie ma nic wspólnego z tym, co było i co
przecież nie minęło naprawdę...
Wilk czyta Ceesa Nootebooma
i przy nim snuje rozważania nad tytułowym problemem - bo zapewne to określenie
może być problematyczne. Autor "Utraconego raju" przez czterdzieści
lat powracał latem na Minorkę, gdzie dom czekał na niego niezmienny; w nim
tłoczyły się wrażenia całego roku i każda myśl, jaka zmieniła właściciela domu.
Miejsce pozostało niezmienne. Stałe. Wspominany filozof włóczęgi Bouvier też
miał dom. Przy nim fotografuje się Mariusz Wilk i tę właśnie fotografię dołącza
nam do najnowszego tomu północnego dziennika. Książki na pewno inspirującej, jeśli czytana jest fragmentarycznie.
Całościowo - choć w dużym stopniu wiarygodna - mimo wszystko jakoś odpycha.
Tak jak peany na cześć "Kronosa" czy niektóre nadużywane rusycyzmy -
upierdliwców, którzy na to utyskują, autor przepędza od lektury już w pierwszym
przypisie.
Ja chciałem mimo wszystko w
tę opowieść wejść całkowicie. Zrozumieć istotę domu włóczęgi. Otrzymałem zbyt
wiele, dość chaotycznie i w gruncie rzeczy nie jestem przekonany, czy to
podążanie ku samowiedzy czy w niejasnościach się zatracanie...