Myślę, że w najnowszym zbiorze opowiadań Pawła Huellego tytułowe morze swym szumem ma jedynie łagodzić dramatyczne napięcia, jakie rodzą się podczas życiowych zmian doświadczanych przez bohaterów. Morze będzie specyficznym łącznikiem między tekstami, ale tak naprawdę tylko jedna miniatura („Depka – Rzepka”) ściśle jest z nim związana, snując mroczną legendę morską. Pozostałe teksty sytuują się co prawda w nadmorskich realiach, słychać i widać w nich majestat Morza Bałtyckiego, jednak prawdziwym leitmotivem zbioru wydaje się Księga i słowa w niej zapisane, które prowadzą nas przez zawiłą drogę transcendentnych przemian, jakie dokonują się w życiu bohaterów Huellego. Autor prezentuje historie, które pozornie nie są ze sobą powiązane - po to, by pokazać, że ludzkie istnienie i ludzka świadomość zależne są od języka, w jakim się o nich opowiada i od słów, które w poszczególnych opowiadaniach tworzą spójne i przepojone humanistyczną mądrością rozdziały jednej życiowej księgi. Taką księgę mądrości, księgę prawdy o istocie człowieczeństwa i księgę egzystencjalnego proroctwa oddaje do naszych rąk gdański prozaik w postaci „Opowieści chłodnego morza”.
Przyjrzymy się księgom, jakie pojawiają się w historiach Huellego. Ta najważniejsza to Biblia. W opowiadaniu „Mimesis” otwierającym zbiór i w „Pierwszym lecie”, stanowiącym jego zamknięcie, pojawi się ona na prawach czegoś, co hierarchizuje świat wartości i nadaje ludzkiemu życiu sens. Menonitka, bohaterka „Mimesis”, odtwarza dramatyczne losy społeczności, która kierując się zapisami Biblii, chciała za wszelką cenę naśladować Boga. Ona także przez lata myślała o tym, że zapisy Księgi uporządkują jej los, ale pod wpływem dramatycznej miłości, jakiej zaznała, straciła wiarę nie tylko w mądrość tych zapisów, ale także w Boga. Kobieta zauważa, co przyniosło zarówno jej, jak i ludziom z jej społeczności bezwarunkowe podporządkowanie się zapisom Księgi. O menonitach wypowiada się następująco: „Mówią, że naśladują Boga. Ale czy człowiek może porwać się na takie sprawy? Za wysoko! Dlatego ich życie to udręka, bo kiedy im się nie udaje, są okrutni, niech mi pan wierzy, doświadczyłam tego”. W „Pierwszym lecie” natomiast bohater odbywa sentymentalną podróż do miejsca, w którym rozkwitła jego pierwsza miłość. Znaleziona przez kochanków Księga zostaje wyrzucona, albowiem nie sposób odnaleźć w niej prawdy przekazu, której tak gorliwie szukali menonici z „Mimesis”. Ta sama Biblia – tyle że napisana brajlem i w hebrajskim przekładzie – zostanie włożona do rąk zmarłego Lucjana z opowiadania „Poczta rowerowa”. Niewidomy filolog odchodzi ze świata żywych, symbolicznie odbierając przekaz, któremu zawsze był wierny i który pomógł mu odnaleźć sens własnego istnienia (a z którego odszukaniem problemy ma drugi bohater tego opowiadania, młody student doświadczający przełomu wydarzeń sierpniowych 1980 roku w Gdańsku). Z prawdami objawionymi w Księdze konfrontuje się szwedzki pasterz w opowiadaniu „Öland”, kryjący w sobie mroczną tajemnicę młodości i odnajdujący wolność oraz spełnienie w chwili tej konfrontacji. Pojęcie wagi przekazu pisma świętego otworzy Bjornowi drogę do prawdy, której nigdy nie rozumiał, bo nie potrafił jej zrozumieć.
Chińska Księga Przemian towarzyszyć będzie na drodze odkrywania tajemnic bolesnej przeszłości powracającemu po latach do Polski mężczyźnie, który spotka się z pewnym doktorem ofiarującym mu zbawienny sen („Doktor Cheng”). Swoją własną księgę życia próbuje zapisywać w pamięci Joachim von Kotwitz. Tworząc ją, bohater „Abulafii” próbuje za pomocą uniwersalnego języka strząsać orientalny piasek towarzyszący mu w niewoli ze wspomnień o młodości, którym nadaje nowych znaczeń. Mamy u Huellego także księgę pozwalającą wyjść naprzeciw podobnym wspomnieniom w postaci katalogu wysyłkowego firmy specjalizującej się w produkcji zabawek, obecnie już jednak zupełnie innych od tych, które wzruszały i pobudzały wyobraźnię bohatera. Człowiek ten jako mały chłopiec odkrywał w sobie fascynację, którą jako dorosły ponownie chce w sobie rozbudzić („Franz Carl Weber”).
Wieloznaczność ksiąg, jakie odgrywają rolę w życiu bohaterów opowiadań Huellego koresponduje z różnie przedstawionym motywem wędrówki, w której – co istotne – ważne jest cofnięcie się w przeszłość, odnalezienie w niej więzi z teraźniejszością i pożegnanie się z pustką oraz marazmem. Bohaterowie opowieści z morskim szumem w tle wielokrotnie muszą zmierzyć się z demonami przeszłości, pokonać je, nadać wspomnieniom nowe znaczenie i rozpocząć inne życie, żegnając się w starym ze swą samotnością i wyalienowaniem. Odbywa się to w różny sposób, ale za każdym razem prowadzi do rozwiązań niezwykłych, a w swej niezwykłości dodatkowo magicznych – zmieniają one bowiem nie tylko życie bohaterów, ale także ludzi, którzy w tym życiu im towarzyszą.
Autor „Weisera Dawidka” w swych egzystencjalnych etiudach o sensie życia nadawanym przez słowa ksiąg bądź odnajdywanym w kontakcie z przeszłością prezentuje erudycję i subtelność doskonałego pisarskiego stylu. Lektura jego opowiadań nie będzie jednak lekturą lekką. Zmuszeni będziemy zmierzyć się z licznymi symbolami, z odniesieniami do istotnych tekstów kulturowych, głównie z dziedziny filozofii i religii. Huelle po raz kolejny udowadnia, że jest pisarzem ważnym i piszącym o ważnych dla każdego człowieka sprawach. Tym razem skupia się na początku, zmianie i końcu. Czyni to z elegancją i wielką mądrością, których można tylko pozazdrościć.
Wydawnictwo Znak, 2008
Imiesłowowa konstrukcja tytułu tej parabolicznej opowieści o dążeniu człowieka do zrozumienia istoty własnej egzystencji i praw rządzących światem, w jakim dane mu jest żyć, doskonale odzwierciedla proces poznawczy, któremu podda się czytelnik już od pierwszych stron. Powieść Coetzeego trzyma bowiem stale w specyficznym napięciu. Czekanie odbywa się na wielu płaszczyznach. W sensie dosłownym tajemnicze Imperium oczekuje ataku dzikich ludzi z zewnątrz, którzy zamierzają zburzyć ustalony porządek praw i obyczajów rządzących państwem. Oczekujemy także, aby główny bohater – sędzia, potem banita, a następnie zagubiony w swoich społecznych i życiowych rolach starzec – zrozumiał, kim tak naprawdę jest i osiągnął pełnię swojej dojrzałości, definiując samego siebie. W powieści jednak czeka się przede wszystkim na określenie znaczenia zarówno działań stróżów porządku Imperium, jak i barbarzyńców, których postępowanie wydaje się być bardzo zachowawcze. Czekanie wzmaga niepokój, czekanie zmusza do zadawania sobie kolejnych pytań o to, jaka historia tak naprawdę przedstawiona jest w tej książce. Czekając, rozmyślamy. Czytając, wchodzimy w przestrzeń niejednoznacznych gestów, czynów, myśli i słów. Coetzee do końca trzyma w napięciu związanym z czekaniem. Chciałem napisać o tym, jakie myśli mogą zrodzić się w tej napiętej atmosferze.
Przede wszystkim jest to opowieść o wychodzeniu z życiowej roli i odkrywaniu na nowo sensu słów „prawda” i „sprawiedliwość”. Narrator jest sędzią, który od lat wykonuje swoje administracyjne obowiązki. Dostrzega jednak, że służy złej idei i staje się narzędziem w rękach oprawców, bo nimi są przede wszystkim przedstawiciele władzy Imperium, którzy niewolą ludność z terenów podbijanych przez rosnące w swej wielkości państwo. „Doszedłem do wniosku, że jestem przeciw cywilizacji tam, gdzie pociąga ona za sobą rozkład pozytywnych cech barbarzyńców i robi z nich niewolników; na tej konkluzji oparłem swój sposób prowadzenia administracji”. Z chwilą, kiedy dociera do niego prawdziwy sens tej myśli, pozostanie mu jedynie manifestowanie buntu wobec poczynań władzy. Gruntowanie wielkości Imperium odbywa się poprzez przemoc, a uosobieniem istoty tych działań jest ukrywający swój wzrok za ciemnymi szkłami okularów pułkownik Joll, który ma swoje własne sposoby na odkrywanie prawdy, jaką kryją w sobie barbarzyńscy jeńcy: „Najpierw słyszę kłamstwa, rozumie pan – tak to wygląda – najpierw kłamstwa, następnie stosuję presję, potem większa porcja kłamstw, więc większa presja, potem przerwa i znów zwiększenie presji, wtedy prawda. Tak właśnie wydobywa się prawdę”. Sędzia nie będzie miał wyboru – za cenę utraty swej dotychczasowej pozycji, zamanifestuje niezgodę na przemoc, jaka ma miejsce wokół niego i niezgodę na taki sposób dochodzenia do prawdy. Dotychczas biernie wykonujący szereg żmudnych czynności administracyjnych, obudzi się z letargu, w jakim tkwił pośród sądowych przepisów i wyrażając bunt, sprzeciwi się jednocześnie państwu i sobie samemu takiemu, jaki był kiedyś. Zapłaci za swój sprzeciw cenę bardzo wysoką, zostanie bowiem odrzucony przez społeczeństwo, któremu poczucie życia w prawdzie i sprawiedliwości sam dotychczasowymi działaniami zapewniał.
„Czekając na barbarzyńców” to także egzystencjalna opowieść o trudzie pogodzenia się z upływem czasu i nadaniu nowego znaczenia temu upływowi. Sędzia w pełni uświadamia sobie to, jak bolesna jest jego starość w konfrontacji z lekkością i witalnością młodej kobiety, z którą wejdzie w dość specyficzny związek. Poddana okrutnym przesłuchaniom, okaleczona fizycznie i psychicznie niewolnica Imperium stanie się z czasem osobą, która zniewoli swoim wdziękiem sędziego i doprowadzi do karkołomnej eskapady, mającej na celu zwrócenie jej wolności. Patrząc na pełną życia, choć tak brutalnie przez to życie potraktowaną niewolnicę, sędzia dostrzega, jak niewiele sił drzemie w jego starczym ciele. Okazuje się, że przypominająca pielgrzymowanie podróż do dalekiego miejsca, z którego pochodzi kobieta i oddanie jej wolności da jednocześnie początek odradzaniu się duchowemu bohatera i konfrontacji z upływającym czasem, który uczynił zeń przede wszystkim duchowego starca.
To także książka o pragnieniu wolności, o wieloaspektowym jej definiowaniu, o odczuwaniu strachu przed pełną odpowiedzialnością za swoje czyny i o pustce, jaka ma miejsce w duszy tego, który tej odpowiedzialności nie jest w stanie zrozumieć. Książka, w której pojawią się liczne pytania dotyczące sprawowania władzy i liczne jej definicje. Jest to bowiem opowieść o tym, w jaki sposób sami budujemy w naszej świadomości własne Imperium i o tym, kiedy jego podstawy zaczynają się chwiać. Coetzee znakomicie pokazuje moment, w którym każdy z nas jest gotów wyrzec się samego siebie po to, by… zbudować swoje „ja” na nowo, w konfrontacji z barbarzyńskim wpływem siły zewnętrznej. Moment czekania, pełen napięcia. Takiego, jakie budują kolejne rozdziały tej powieści.
Wydawnictwo Znak, 2007
Trudno powiedzieć, czy wydana przed trzema laty dramatyczna opowieść, w której miesza się wesołość i smutek, pretenduje do miana dokonania literackiego. Dramat Demirskiego sytuuje się gdzieś pomiędzy socjologicznym szkicem a reportażem opartym na dialogach, które ożyć mogą jedynie wygłaszane, na pewno zaś nie podczas cichej lektury – tutaj drapieżność przekazu tego dzieła po prostu nie istnieje. Dokonanie prężnie działającego dramaturga jest próbą opisania na nowo legendy „Solidarności” i gloryfikacją jej założyciela, który urasta w tekście do rangi narodowego Mesjasza. I tak naprawdę nie wiem, czy uśmiechać się, czy też smucić po przeczytaniu „Wałęsy”. W moim odczuciu dramat ten napisany został naprędce, tak samo szybko wydany, a potem błyskawicznie wystawiony na scenie. Tekst bardzo emocjonalny i pełen pasji. Mam jednak wrażenie, że nie do końca przemyślany i nieumiejętnie podkreślający wagę historycznych zdarzeń, które dla autora są pokoleniowym przełomem, za jakim tęskni, bo nie dane mu było naprawdę go przeżyć.
Konstrukcja poszczególnych scen przypomina lingwistyczną wieżę Babel. Cały utwór bowiem opiera się na dialogach i próbach porozumienia się, wypracowania konsensusów, dojścia do kompromisów za pomocą słów. Chociaż dominują u Demirskiego rozmowy i napięcie dramatyczne położone jest na grę poszczególnych słów oraz zdań, tekst ten wydaje się niemy. Powstał z tego, co autor podsłuchał, zanotował, nagrał i zapisał, ale jest jedną wielką kakofonią, bo wszystkie słowa rozsypały się na kartach tego dramatu tak, jak rozpadają się coraz to nowe próby porozumienia między anonimowymi bohaterami, oznaczonymi cyframi bądź literami. Nie postacie są w tym tekście oczywiście najważniejsze, lecz słowa, za którymi kryć się ma niepewność co do losów nowej Polski, buntującej się wobec opresyjnego systemu władzy. Odnoszę jednak wrażenie, że sam autor schował się za słowami i nie do końca uwierzył w to, że ich współbrzmienie ma nieść jakąś sensowną treść.
Otrzymujemy dość specyficzne połączenie tragikomedii z patetycznym dramatem narodowym, w jakim główną rolę odegra „historycznie przypadkowy” człowiek, któremu udało się zmienić bieg historii. Przyjrzymy się Polsce od momentu formowania się pierwszych struktur „Solidarności” do końca lat osiemdziesiątych, kiedy obrady Okrągłego Stołu pozwalały uwierzyć, że Polacy nareszcie będą szczęśliwi. Otrzymamy także gorzkie „bonusy” rozrachunkowe w postaci scenek rodzajowych pokazujących życie pewnej rodziny w realiach Polski po transformacji ustrojowej. Demirski dokonuje tego specyficznego przeglądu historycznego dość wybiórczo, sygnalizuje jedynie problemy ukryte pod historycznymi etykietami „strajków 1980 roku”, „karnawału Solidarności” czy „stanu wojennego”. Przebiega między zdarzeniami, lokuje w nich swoich anonimowych dyskutantów i pozostawia wszystko bez autorskiego komentarza. Robi to tak szybko, że na komentarz nie daje szans nawet czytającemu.
Tym, który od początku do końca uczestniczy w opisanych zdarzeniach i tym, którego rolę w przemianach dziejowych autor wciąż podkreśla jest jedyny wyrazisty bohater dramatu, wielbiony przez Demirskiego Lech Wałęsa. Wokół niego koncentrują się rozmowy (o zdarzeniach raczej trudno jest mówić, zostają zasygnalizowane tylko w tle), on od początku przedstawiany jest w jednoznacznie pozytywnym świetle, on także będzie wyrazicielem jedynych konkretnych myśli, postulatów i pragnień, jakie zostaną przedstawione w utworze. To także ów W jako jedyny w dramacie irytować będzie patosem swoich wypowiedzi i snutych wizji. Demirski portretuje postać z krwi i kości, ale w tekście ta postać staje się nieco papierowa, nieprzekonująca. I tak jak słowa wzajemnie uderzają o siebie w każdej dynamicznej scenie rozmowy, tak tytułowy W ze swoimi wypowiedziami rozpada się na atomy, nie trzymając w ryzach całego tekstu, o co autorowi jednak na pewno chodziło.
„Wałęsa” to także przykład wyrazistego i nowoczesnego dramatu na miarę początku XXI wieku. Mamy w nim bowiem pomysły miksowania wystąpień Jerzego Urbana, latynoską muzykę w tle wydarzeń stanu wojennego oraz elementy trailera filmowego ubarwiające opis lat osiemdziesiątych. Mamy sporo lingwistycznego hałasu, bardzo dużo dynamiki i… brak pomysłu na to, czemu to wszystko ma służyć. Dlatego też w moim odczuciu tekst Demirskiego, choć autentyczny i powstały w szczerym porywie powiedzenia kilku prawd o człowieku dla autora ważnym, jest chaotycznym zlepkiem pomysłów, które domagałyby się rozwinięcia.
Korporacja Ha!art, 2005
„Jest świat, którego nie widzisz” – te znamienne słowa usłyszy główny bohater powieści Taichiego Yamady i to one mogą być kluczem interpretacyjnym w misternie skonstruowanej historii oswajania własnych lęków oraz emocji przez człowieka, który marząc o normalności, stale ją kwestionuje, docierając z pomocą tajemniczego głosu do istoty swojego cierpienia, uniemożliwiającego mu zapomnienie o przeszłości i odnalezienie się w teraźniejszości. Yamada w prosty sposób próbuje przedstawić całą sieć skomplikowanych zależności emocjonalnych, które w umyśle cierpiącego mężczyzny wywołują chaos, zmuszający go do zadawania sobie zasadniczych pytań dotyczących własnej tożsamości. Jest to bowiem historia o ponownym stawaniu się, o budowaniu siebie na nowo, o próbach odnalezienia się w rzeczywistości, w jakiej pozornie nie ma możliwości na to odnalezienie się. Smutna i melancholijna opowieść o napływających falach pożądania, smutku, apatii oraz o silnym wietrze, którego podmuch na zawsze pozostawia po sobie ślad…
W tytułowej pogoni znajdzie się Tsuneo, pracownik japońskiej policji imigracyjnej, zbliżający się do trzydziestki mężczyzna, który za wszelką cenę próbuje żyć bez zwracania na siebie uwagi. Tsuneo planuje małżeństwo z racjonalistką Yoshie, dla której świat wydaje się poukładany w takim samym porządku jak rzeczy na jej urzędniczym biurku. Bohater snuje wizje małżeństwa bez miłości, bo przecież nie jest ona niezbędna, skoro nauczył się żyć, nie zapełniając swego życia treścią. Tropiąc nielegalnych emigrantów i czyniąc rytualne wręcz kroki poprzedzające wejście w związek małżeński, Tsuneo w pewnym momencie zaczyna słyszeć dziwny głos i zdawać sobie sprawę z tego, iż normalne życie, o jakim marzył i jakie pozornie sobie stwarza, jest tylko próbą ukrycia prawdziwych pragnień i pokładów emocji tłamszonych przez lata.
Kiedy dojdzie do pierwszego mistycznego kontaktu z głosem, Tsuneo uświadomi sobie wagę skrywanych do tej pory skrzętnie uczuć. Dotrze do niego, jak bardzo podporządkował swoje dotychczasowe życie walce z kompleksami i urazami z młodości oraz jak silnie odwróciły się jego życiowe role, czyniące ze ściganego młodego emigranta ścigającego nielegalnych osadników stróża prawa. Bohater coraz bardziej zapadać się będzie w głąb samego siebie, straci kontrolę nad swym uporządkowanym życiem i pożegna się z normalnością, która była jego celem nadrzędnym przez wiele lat. Jednocześnie nawiązywać będzie coraz silniejszy kontakt emocjonalny z kobietą, której głos poprowadzi go przez mglistą przestrzeń rozpościerającą się między mroczną przeszłością a przewidywalną i pozornie jasną teraźniejszością.
Proza Yamady jest prosta i niesamowicie skomplikowana jednocześnie. Traktować tę książkę można jako dynamiczną opowieść obyczajową i jako psychologiczne studium intymnego rozbicia człowieka, który próbuje budować życie na niepewnych fundamentach tego, z czym nie umie się do końca pożegnać. „W pogoni za tajemniczym głosem” będzie wysublimowaną przypowieścią o samotności oraz sentymentalną historią wtajemniczenia. Książka zniewala już od pierwszych stron i nakazuje z zapartym tchem śledzić rozwój zdarzeń rozgrywających się stale na granicy świata rzeczywistego i niekończącego się nigdy snu o przeszłości, od jakiej nie można się uwolnić.
Yamada zaprasza do odwiedzenia niewidzialnego świata, w którym rozegra się dramat przypominania, osobliwej spowiedzi i jej frapujących konsekwencji. Ja zapraszam do lektury specyficznej i niejednoznacznej, w której nic nie będzie tym, czym się na pozór wydaje być.
Wydawnictwo MUZA, 2008
Zeruya Shalev napisała książkę mającą znamiona eposu. Obszerną, wielowątkową, patetyczną w swej pozornie prostej wymowie; sięgającą do mitów, podań, wielowiekowej tradycji i historii. Książkę o dramacie budowania życia na gruzach tego, co z niego pozostało i książkę, w której spektakularna walka rozgrywa się nie tylko w psychice doświadczonej życiowo kobiety, kończącej swój wieloletni związek z mężczyzną, ale przede wszystkim pomiędzy płciami, społecznymi rolami i nakazami tworzącymi od wieków porządek instytucji rodziny. Shalev opowiada o życiu po rozstaniu, rekonstruując jednocześnie jego wcześniejszy bieg. Oczyma swej bohaterki, będącej z zawodu archeologiem, ukazuje czytelnikom skomplikowany proces rozumienia tego, co jest teraz przez opisywanie tego, co odkryć można w ruinach przeszłości.
Zasadnicze założenie Eli Miller będzie bowiem brzmiało następująco: „Czy naprawdę łatwiej rozszyfrować skamieniałe rezultaty ludzkiej działalności niż te żywe, poruszające się istoty? Przecież naszym celem nie jest szukanie pozostałości, lecz wyjaśnienie, czemu się tam znalazły, odtworzenie świata, który zniknął”. Stojąc na początku nowej drogi życia, bohaterka dokona rekonstrukcji siebie dojrzewającej do rozstania, ale pozwoli także na to, by narracja powieści stała się polifoniczna i by dramat kobiety odchodzącej od męża był jednocześnie zbiorowym głosem kobiet, które od wieków zmagały się z problemami odrzucenia. Postać wykreowana przez Shalev będzie musiała zrozumieć, dlaczego burzy odwieczny porządek i czy rzeczywiście ma się czuć winna. Początek nowego życia po rozstaniu będzie jednocześnie epickim prapoczątkiem czegoś o wiele ważniejszego niż jednostkowy ból po nieudanym związku…
Ela przeżywa nie tylko pustkę po odejściu od Amnona, ale przede wszystkim poczucie klęski wywołane zdezorientowanym i cierpiącym z powodu rozpadu małżeństwa rodziców Gilim. Jej syn stanie się niejako trzecim graczem w rodzinnej psychodramie, w której każdy kolejny krok rozstających się dorosłych ludzi będzie wpływał na poczucie bezpieczeństwa ich potomka. Gili wydaje się widzieć i czuć więcej niż jego rozhisteryzowani rodzice. Tylko dzięki niemu zarówno Ela, jak i Amnon zmuszeni będą spojrzeć na swoje dotychczasowe życie z dystansu i dokonać gorzkiego rozliczenia czasu, jaki upływał gdzieś obok nich. Kiedy Ela ostatecznie przekona się o słuszności swej decyzji, na jej drodze pojawi się nowy mężczyzna, z którym bohaterka wejdzie w skomplikowaną zależność, odbierającą jej na nowo poczucie wolności i spełnienia. Kto w tej dramatycznej grze końca i początku naprawdę odnajdzie siebie? Czy można zacząć życie od nowa, skoro to dotychczasowe nigdy nie da o sobie zapomnieć? I czy można po rozpadzie toksycznego związku odnaleźć prawdę o sobie w innych męskich ramionach?
Na te i wiele innych pytań Shalev odpowiadać będzie stopniowo i ze swoistym dostojeństwem, a dwa kluczowe słowa, o jakich trzeba pamiętać podczas lektury, to „nieoczekiwanie” i „nieodwracalnie”. Tak samo nieoczekiwanie następuje rozpad dotychczasowego porządku w życiu Eli, jak nieoczekiwanie zniszczona została starożytna Tera, której badaniami zajmuje się bohaterka. Obie katastrofy nieodwracalnie wpłyną na to, w jaki sposób kształtować się będzie przyszłość. Odkrywanie przeszłości odbywać się będzie poprzez nazywanie śladów pozostawionych przez nią w teraźniejszości. Taka emocjonalna archeologia zdarzeń.
To książka napisana z rozmachem, ale jednocześnie zanadto statyczna, zbyt przewidywalna, nadmiernie egzaltowana i po prostu nużąca. Lektura „Po rozstaniu” może frapować wielością odniesień, kontekstów i komentarzy do religii, mitologii i historii starożytnej. Traktowana jednak jako miłosna opowieść o poszukiwaniu swego miejsca na ziemi, irytuje powtarzalnością usilnie na nowo nazywanych uczuć i męczy błądzeniem po omacku labilnej emocjonalnie bohaterki i obu mężczyzn (byłego męża i kochanka), którzy ustawicznie próbują określić swoje męskie role i ukazać swój przemożny wpływ na walczącą z emocjami Elę. Można przez pomyłkę ominąć jakieś sto stron rozważań Shalev i jej bohaterki, a ma się wrażenie, że wraz z nimi nadal stoi się w miejscu. Te specyficzne badania archeologiczne są wyjątkowo żmudne i równie wyjątkowo nudne.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
Myślę, że o nowej książce Wojciecha Kuczoka napisane zostanie bardzo wiele – nie tylko dlatego, iż jest to rzecz, o której wiele można napisać, ale przede wszystkim dlatego, że proza ta znajduje się w bezpośrednim i trwałym związku z filmem Magdaleny Piekorz, który wejdzie na ekrany polskich kin 17 października. Teraz czas jednak na to, by przyjrzeć się książce. Uważam, że po recenzji Przemysława Czaplińskiego „Nieprzebudzeni” („artPapier” nr 17 (113)/2008), w której dokonuje on trafnej i dokładnej egzegezy powieści Kuczoka, nie sposób już napisać o niej niczego odkrywczego. Współuczestniczyłem jednak w snach na jawie, jakich doświadczali bohaterowie książki i o przeżyciu ich śnienia chcę napisać. Chciałbym także wyjaśnić, dlaczego ta opowieść mnie nie zachwyciła i dlaczego zakończyłem lekturę nieco rozczarowany.
W „Senności” symultanicznie toczą się trzy historie. W każdej poznajemy człowieka, który nie żyje naprawdę, tkwiąc w onirycznej przestrzeni niespełnienia. Adam, Robert i Róża są senni w sensie dosłownym i senni sennością rozczarowania, smutku i melancholii. Każde z nich uśpione jest inaczej, ale jednocześnie wszyscy wydają się być obok siebie i życia, które tak naprawdę nie jest ich udziałem. Kuczok starannie i precyzyjnie połączy trzy senne persony, aby ukazać ich wspólny moment przebudzenia. Tyle tylko, że ludzie ci wychodzą z repertuaru męczących ról, aby w życiu zagrać inne role. Symboliczny moment obudzenia nie wstrząsa nimi całkowicie, nie zmienia w zasadniczy sposób ich samych, a jedynie warunki, w jakich przyszło im zapaść w letarg.
Adam właśnie skończył studia medyczne i jest świeżo upieczonym ortopedą. Mężczyzna znajduje się stale pod ogromnym wpływem ojca–tradycjonalisty, silnego i panującego nad światem syna, który próbuje ułożyć Adamowi ten świat według zasad prostego, wiejskiego dekalogu. Psychiczny terror ojca, realizowany głównie w specyficznej „zastanawialni”, czyni z Adama człowieka całkowicie uległego i podporządkowanego ojcu. Okaże się, że nie dom, „kobita” i praktyka lekarska na prowincji staną się wyznacznikami życia Adama, ale homoseksualna miłość do poznanego w autobusie Pięknisia – ulicznego złodzieja, twardego faceta, który jednak stopniowo mięknie i odkrywa w sobie nieokreśloną fascynację młodym panem doktorem. To jednak Adam przede wszystkim poddaje się wiernopoddańczemu oszołomieniu i stopniowo odkrywa to, co chłopięce i to, co męskie w Pięknisiu, który staje się z czasem jego obsesją. „Piękniś, kiedy po raz pierwszy został na noc, na zawsze okradł Adama z samotności, jeśli odejdzie, zostawi mu tylko osamotnienie”. Adam walczyć będzie zatem o swoje szczęście u boku Pięknisia i obaj w różny sposób odpędzać będą od siebie widmo samotności. Pytaniem zasadniczym tej części „Senności” jest pytanie o to, komu ta znajomość przyniesie prawdziwe spełnienie i kto zyska więcej dzięki przeżytej w tym specyficznym związku metamorfozie.
Drugi z sennych bohaterów Kuczoka to Robert – niegdyś ceniony i znany pisarz, dzisiaj próbujący pokonać lęk przed bólem, cierpieniem i nieuleczalną chorobą pracownik znajdującego się w suterenie archiwum, w którym można przyjrzeć się światu z innej perspektywy i odkrywać go na nowo „od dołu”, odczytując prawdę o ludziach z ich nóg, a nie oczu. „Kiedyś pisało mu się samo, potem zaczął zmuszać się do pisania, teraz już tylko podpisuje swoje książki”. Robert wciąż wydłuża swój urlop od pisania, żyjąc jednocześnie w matni kompromisów, doprowadzających go do bierności i apatii. „Niestety, od kiedy ożenił się z Żoną, Teściem i Teściową, stał się pisarzem niepiszącym, mimo że jego życie nabrało rytmu i regularności, jakiej nie wyśniłby w malignie”. Żyjąc w ostoi normalności, jaką jest dom wielbiącej Radio Ojca Dyrektora Teściowej i jej Męża, Znanego Polityka, u boku marionetkowej żony hipochondryczki, Robert coraz bardziej zapada się w nicość.
Trzecią z osób dramatu jest niegdyś sławna aktorka, dzisiaj cierpiąca na narkolepsję i senne oderwanie od rzeczywistości Róża. To żona człowieka sukcesu i specjalisty od bilansów, którego bilans małżeństwa jest katastrofalny. Kobieta zmuszona do konfrontacji z całą siecią kłamstw, na jakich jej mąż buduje swoje życie prywatne i zawodowe. „Mąż wie, że geniusz kłamstwa musi być przekonywający, a do tego trzeba spełniać dwa warunki: zawsze mówić to, w co ludzie chcą uwierzyć, i zawsze kłamać tak, żeby wierzyć sobie samemu”. Róża jest w stanie wierzyć we wszystko, co małżonek jej powie - do czasu, kiedy szeroko otworzy oczy i nie zaśnie po raz kolejny, tym razem stawiając czoła prawdziwej do bólu jawie.
Bohaterowie powieści Kuczoka przebudzą się do życia tylko w konfrontacji ze zmianami otoczenia. Wychodzące ze swych ról postacie z otaczającego świata mają być rzekomo impulsami do otwarcia ich samych na nich samych. Mój zasadniczy zarzut odnośnie do konstrukcji książki dotyczy tego, że cała ta fascynująco portretowana trójka doświadcza przemiany niejako narzuconej, przemiany idącej z zewnątrz, a nie z prawdziwego pragnienia zerwania z sennym koszmarem, jakim stali się z czasem sami dla siebie. Przebudzenie odbywa się na zasadzie protestu wobec tego, co jest na zewnątrz. Nie rozgrywa się naprawdę i do końca w samych sennych. Można oczywiście zauważyć, że bohaterowie przeżywają własną metamorfozę – przecież Adam przestanie bać się ojca, Robert (zbyt późno) odnajdzie drogę ku szczęściu, a Róża przestanie uciekać od kłamstw, by dać sobie radę w prawdziwym życiu, w którym nie ucieka się w sen. Zerwanie jednak ze światem ojcowskiej dominacji, zniszczenie i wykpienie struktur rodzinnych Kato–Polaka, powrót na drogę gwiazdorstwa wielbionego przez tłumy – to wszystko kwestionuje świat senny i niemożliwy do przeżycia na jawie, ale czy naprawdę pozwala do końca wyzwolić się ze snu o samym sobie, tak niepokojącym i tak bardzo trudnym do zniesienia?
Irytująca jest ckliwość rozwiązań finałowych, która – w moim odczuciu – może spowodować, że obraz filmowy Magdaleny Piekorz skupi się nie na świadectwie dojrzewania do prawdy o samym sobie, a na efektownym momencie potrójnego wyjścia z otchłani piekielnej, jaka utworzyła się obok bohaterów, a nie w nich samych. Nie wiem, co będzie lepsze i ciekawsze – przeczytanie „Senności” czy śledzenie losów bohaterów na kinowym ekranie. Pisząc o książce, nie sposób nie przestrzec przed nazbyt oczywistymi zamknięciami każdej z trzech opowieści.
Dostrzegając kunszt pisarstwa i umiejętność słownego oczarowania czytelnika, warto jednocześnie przed nowym dokonaniem Kuczoka ostrzec, ale i namawiać do tego, by czytający przejrzał się w tym osobliwym lustrze rozmytych snów i onirycznego świata półprawd.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
Milena Agus wydaje się prosić o chwilę uwagi oraz refleksji nad pozornie prostą i banalną, ale tak naprawdę głęboką historią o bólu i radości istnienia; historią, w której rodzi się zarówno miłość, jak i świadomość tej miłości. Po niedawno wydanej jugosłowiańsko – greckiej opowieści wnuczki o babci (mam na myśli „Ekaterini” Marii Knežević), polski czytelnik otrzymuje kolejną, tym razem toczącą się w urokliwych zakątkach Sardynii i północnych Włoch. Opowieść wnuczki jest jednocześnie poznawaniem samej siebie i emocjonalnym przenikaniem do historii sprzed wielu lat, mającym na celu zrozumienie drogi, po jakiej niebawem narratorka – znajdująca się u progu związku małżeńskiego – będzie musiała kroczyć. Przewrotna i niejednoznaczna rekonstrukcja dziejów własnej babci niesie w sobie także specyficzne pragnienie odkrycia i zrozumienia rodzinnych więzi, wszak „Moja babcia była cała dla mnie, przynajmniej tak, jak mój ojciec cały dla muzyki, a moja matka cała dla mojego ojca”. Ta rodzinna opowieść będzie coraz bardziej wnikliwym studium wzajemnych relacji, jakie ukształtowały babcię, jej syna i kształtują świadomość jego córki.
Ta, która już odeszła, ale ożywa na nowo we wspomnieniach wnuczki, od początku musiała radzić sobie z niezrozumieniem i alienacją, która popychała ją do autodestrukcyjnych czynów. Obdarzana wielką niechęcią przez matkę, pragnąca za wszelką cenę odnaleźć swoje miejsce u boku jakiegoś mężczyzny, stale próbowała przełamać fatum wiszące nad wiejską wariatką, której nigdy nie dane było być szczęśliwą. I chociaż pewnego dnia znajduje się ktoś, kto zechce dzielić z nią życie i łoże, kobieta nadal szuka czegoś, co rządzi się własnymi prawami i być może nigdy do niej nie przyjdzie. „Babcia zawsze zastanawiała się, jak to jest z tą miłością, która jeśli nie chce, nie przychodzi, mimo łóżka, i serdeczności, i dobrych uczynków, i jakie to dziwne, że właśnie tej najważniejszej ze wszystkich rzeczy nie można w żaden sposób zmusić, żeby przyszła”. Może bowiem ze swoim prawnym mężem dzielić łoże, ale nie jest w stanie podzielić się z nim sobą i swoimi pragnieniami, a przede wszystkim nie może go pokochać. Tak rozpoczyna się opowieść o tym, co niezrealizowane, nienazwane, pozbawione kształtu i jednocześnie mocno wyraziste.
Bóle związane z kamicą nerkową nakazują babci wyjechać do uzdrowiska. Pobyt w nim i poznanie innego mężczyzny całkowicie zmienia życie bohaterki. Weteran jest wykształconym, doświadczonym przez życie mężczyzną, który zupełnie niespodziewanie odnajduje specyficzną nić porozumienia z prostą sardyńską kobietą. Oboje – niczym Paolo i Francesca z opowieści Dantego Alighieri – rozpalą w sobie namiętność, z jaką będą zmuszeni się ukrywać i znajdą się w Piekle, którego bohaterka nie będzie się bała. Wtedy właśnie babcia uzmysłowi sobie, że właśnie teraz miłość postanowiła do niej przyjść, ale przyniesie jej jednocześnie trudną do zdefiniowania ciężkość.
Weteran mówi o niej następująco: „Zachowuje się pani jak księżniczka. Nie troszczy się pani o świat zewnętrzny, to on ma się troszczyć o panią. Pani zadaniem jest tylko istnieć”. Kobieta jednak z czasem coraz silniej doświadczy trudu samego istnienia i zmuszona będzie pogodzić się z tym, że uczucie spełnienia jest tak ulotne jak chwila, w której się realizuje.
Od razu wiadomo w opowieści Agus, że Weterana nie będzie stale u boku jego księżniczki, że cała ta sentymentalna historia jest jedynie symbolem i prowadzi nas ku drodze zrozumienia tego, czym jest dawanie i przyjmowanie miłości w życiu. Opowiadając o ponadludzkiej walce babci o własne szczęście, wnuczka snuje przede wszystkim opowieść o spełnianiu się, o nadanych w życiu rolach i o tym, jak pośród nich ukrywa się to, czego nie wyrażają słowa, a co tkwi silnie w sercu.
Milena Agus barwnie portretuje życie na Sardynii, specyficzną izolację wyspy i fakt, że nawet najbardziej traumatyczne doświadczenia historyczne (w tle opowieści rozgrywa się najpierw druga wojna światowa, a potem trudne budowanie włoskiej państwowości) nie są w stanie zrujnować prostych pragnień, których spełnienie daje szczęście i siłę. Wnuczka składa hołd babci, teraźniejszość kłania się dostojnej przeszłości, pragnienie zrozumienia miłości nakazuje przyjrzeć się temu, jak kiedyś się kształtowała. Wszystko w muzycznej scenerii, która dodaje powieści uroku. I tak gładko, prostolinijnie, przekonująco napisane.
Na przeczytanie tej książki potrzebny jest spokojny wieczór. Wieczór, w którym można przez chwilę wsłuchać się w szum Morza Śródziemnego, posmakować sardyńskich potraw, poczuć magię i zrozumieć, że w życiu nie warto się na nic skarżyć, chociaż „ból kamieni” wielokrotnie może dać o sobie znać. To nie jest jakaś wielka literatura, to literatura prostej prawdy i subtelnych prób jej uchwycenia.
Wydawnictwo W.A.B., 2008
"Wydana przed dwoma laty w ojczyźnie Zachara Prilepina powieść „Sańkja” wyraźnie wpisuje się we współczesny dyskurs światopoglądowy dotyczący przyszłości narodu rosyjskiego, jego struktur społecznych i politycznych oraz związków z wielowiekową tradycją światowego mocarstwa kulejącego wskutek wpływów zachodniego kapitalizmu. Polski czytelnik ma możliwość zapoznać się z książką bardzo żarliwą, wyrazistą i dyskusyjną, która nie jest niestety wolna od tendencyjności. Idą za nią skłonność do poglądowej hiperbolizacji i „czarno-białe” konstrukcje bohaterów."
Wydawnictwo Czarne, 2008
Całość tekstu na stronie artPapieru