On – starzejący się pisarz, który oddał serce i pióro Hiszpanii Franco, której już nie ma. Ona – ekscentryczna i wyzwolona dziewczyna, bezkompromisowa i szczera, a jednocześnie tajemnicza i kryjąca się podczas bezsennych nocy ze swoimi problemami. Między nimi – przeszłość, jakiej wspólnie nadają nowe oblicze, bo okazuje się, że Mariana przybywa do domu swego wuja Luysa, by rozliczać go z tego, kim kiedyś był i by pokazać, iż jego życie nie jest zamkniętym rozdziałem, a za taki uważa je Luys, izolujący się od świata w swym nadmorskim domku. Juan Marsé publikuje „Dziewczynę w złotych majtkach” w 1978 roku jako rozprawę z pewną tradycją literacką i jako erotyczną powieść rozliczeniową. Blisko trzydzieści lat później możemy odebrać tę książkę jak pozornie lekką opowieść o tym, w jaki sposób kreuje się swój mit i jakie mechanizmy wywołują tego mitu obalenie. Marsé nie pisze jednak tylko o skomplikowanej drodze twórczej pisarza, który oddał się ideologii, deprecjonowanej w momencie, w którym musi się skonfrontować z poglądami młodej Mariany. Pisze o dramatycznym zderzeniu młodości i starości, o istocie prywatnych fikcji (warto zwrócić uwagę na to, iż tytuł jednej z powieści Luysa to właśnie „Prywatne fikcje”), mających tworzyć prawdę i o erotycznym napięciu zbudowanym między słowami demaskującymi te fikcje. To opowieść o kuszeniu, niebezpieczeństwie demitologizowania tego, co było; o ryzyku podejmowanym z chwilą powrotu do miejsc, zdarzeń i ludzi, którzy mieli dotychczas jasne i klarowne znaczenie. Dziewczyna w złotych majtkach zmusi Luysa nie tylko do zwierzeń, ale przede wszystkim do konfrontacji z samym sobą i dramatyczną tajemnicą, ukrytą dopiero w zakończeniu.
Mariana wyzwala w bohaterze szereg skrajnie różnych emocji. Wydaje się doskonale przygotowana do tego, by przeprowadzać z nim trudne rozmowy o przeszłości, bo świetnie zna jego twórczość, drogę życiową i ma zdecydowane poglądy na temat tego, w jaki sposób Luys kroczył przez życie. Mariana niesie w sobie niepokój, ale także intryguje. Oto bowiem dochodzi przy niej do zderzenia dwóch punktów widzenia na minione zdarzenia – Luys je przeżył, dziewczyna interpretuje. Bohaterka prowokuje swoim stylem bycia i tym, co ma do powiedzenia na temat wuja. A ma do powiedzenia wiele, z czego najistotniejszym zarzutem, jaki wobec Luysa formułuje wydaje się być ten: „Nie tylko strzelałeś wobec wolności, ale też pogrzebałeś ją w wierszach i powieściach, strasznie zresztą niestrawnych”. Wolność Mariana wielbi ponad wszystko, bo chce czuć się wolna i żyje jak osoba wyzwolona. Słowa przez nią wypowiadane to nie tylko oskarżenie, ale przede wszystkim punkt wyjścia do rozważań o tym, ile odpowiedzialności bierzemy za własne wybory i jak ważna jest wtedy wolność i niezależność. Luys nie jest tylko krytykowany. Mężczyzna stanowi obiekt do obserwacji, jest dla Mariany źródłem inspiracji do działania, ale przede wszystkim okazuje się kimś, z kim jej życie jest bardziej związane niż mu by się wydawało.
Zagadka powieści Marsé ukryta jest także w mowie ciała, dzięki której fakty z życia Luysa, jego motywacje i życiowe wybory, nabierają w 1976 roku (kiedy toczy się akcja książki) zupełnie nowego znaczenia. Erotyczne pokusy, jakim zostaje poddany Luys, to jednocześnie próby wyzwolenia w nim życia. Tak, wyzwolenia właśnie. A skoro ma stać się wolny wyłącznie ożywiając swą przeszłość, Mariana nie pozwoli na to, by ta wolność nie została przez bohatera w pełni zrozumiana. Powieść Marsé jest przesycona erotyką, chociaż jest to erotyka ukryta gdzieś między słowami i gestami, których właściwa interpretacja uczyni z „Dziewczyny w złotych majtkach” lekturę pasjonującą i niepokojącą jednocześnie.
Relacje między Luysem a Marianą zaczynają się komplikować z czasem, kiedy dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości pisarza i kiedy powoli odkrywamy, dlaczego tak bardzo teraz izoluje się od świata. Trudno potem także ustalić, które z nich odgrywa w tej historii ważniejszą rolę. Kto stoi za tym, że przeszłość Luysa ponownie ożywa i jaki naprawdę jest cel Mariany, która spędza z wujem tak wiele czasu. Czy Marsé opowiada tylko intrygującą historię o zderzeniu dwóch pokoleń i światopoglądów, czy też umieszcza gdzieś pomiędzy nimi Hiszpanię, o której pisze z czułością i sentymentalizmem? „Dziewczyna w złotych majtkach” to powieść prowokacyjna i tak napisana, że trzydzieści dwa lata od pierwszego wydania służą jej i konserwują jak dobre wino, po wypiciu którego rozwiązuje się język i poznajemy… samych siebie takimi, jakimi jeszcze się nie znaliśmy, przeżywając to, co Luys.
Wydawnictwo Znak, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
U progu lata otrzymujemy książkę osadzoną w letnim klimacie francuskiego zachodniego wybrzeża, ale jednocześnie książkę bardzo mroczną, smutną i chłodną. Debiut Marty Magaczewskiej nie oddziałuje tak silnie, by – jak to jest zapowiedziane we wstępie książki – zmienić czytelnika, ale historia może zaintrygować z kilku powodów, o których zaraz napiszę. „Zaćmienie” to jednak opowieść nazbyt patetyczna, chwilami pretensjonalna i - niestety – przewidywalna. To na pewno nie jest debiut roku, ale zapowiedź talentu, który być może rozwinie się w przyszłości. Magaczewska próbuje sugestywnie oddać nieuchwytną granicę, gdzie relacje męsko-damskie nabierają metafizycznego znaczenia. I myślę, że tej całej metafizyki obudowanej słownymi ornamentami i nazbyt dydaktycznie skoncentrowanej wokół współczesnego ujęcia danse macabre jest w „Zaćmieniu” za dużo, a sama historia poruszyć ma przede wszystkim problematyką egzystencjalną, ale wykład dany nam przez autorkę niekoniecznie jest przekonujący.
Marius Geert, urlopowany naukowiec, próbuje podczas wakacji w Bretanii ukończyć artykuł o mrocznym wpływie na ludzkie życie Plutona i o istocie tego tak bardzo oddalonego od źródła słonecznego światła obiektu. Któregoś dnia na opuszczonej plaży spotyka tajemniczą dziewczynę. Jej iluzoryczność podkreślana jest już od samego początku, bo bohaterka to symbol, to efemeryczna istota niosąca w sobie wolę nieistnienia, to kobieta-fantazja i kobieta-urojenie, a przecież tak wyraźnie osadzona w malowniczym bretońskim krajobrazie. Lydia Mortaire – bo tak przedstawia się Mariusowi dziewczyna – to uosobienie romantycznych bohaterek, które pojawiały się i znikały, by wywołać niepokój i zmuszać do myślenia nad życiem, tak zmienionym pod ich wpływem. Tożsamość Lydii to tajemnica. Jedna z wielu, przed jakimi stanie Geert, który coraz bardziej będzie się przywiązywać do kogoś, kto traktuje go z dystansem i nieczule. Naukowiec tak silnie przywiązany do życia i przekonany o tym, iż istota ludzka ponad wszystko stawia instynkt przetrwania, wędrując wraz z Lydią i odwiedzając z nią kolejne bretońskie miasteczka szybko przekona się, iż dziewczyna nie tylko jest zafascynowana śmiercią, ale także stanowi jej specyficzne uosobienie.
Relacje między mężczyzną a kobietą u Magaczewskiej to relacje pełne napięcia. Wynika ono z faktu, iż zderzają się ze sobą skrajnie różne osobowości. Jak tytułowe zaćmienie osłabia moc słońca, tak Lydia (Vivienne? Mara?) z czasem odbiera siły witalne, z których zapasem Marius Geert kroczy przez życie. W fabułę „Zaćmienia”, która przypomina chwilami wartką historię sensacyjną, wplatane są coraz to nowe rozmyślania na temat tego, czym jest śmierć i dlaczego można jej pragnąć. Bretoński klimat podkreślony jest przez postać Ankou, uosobienie śmierci w kulturze, którą Magaczewska próbuje przybliżyć, nauczona kilkoma życiowymi doświadczeniami z dwóch dłuższych pobytów na zachodzie Francji. Podróże Mariusa i Lydii to próby podążania drogą Ankou; próby wyjaśniania tego, w jaki sposób odbywa się mroczna podróż z krainy życia do krainy śmierci. Podróże te odbywamy wraz z bohaterami, a narzędziem, jakim autorka posługuje się dla ukazania wspomnianych napięć podczas nich, jest język. Język próbuje wyrazić to, co niewyrażalne i nazwać to, czego nazwać nie można. W języku, komunikacji między Lydią a Mariusem widzimy dramatyczne napięcie, które kumuluje się praktycznie do ostatniej strony książki. Między słowami i między żywiołowością Mariusa a pustką i chłodem Lydii ukryta jest zagadka stawania się człowiekiem i doświadczania bólu własnej egzystencji.
Bólu tego jest bardzo dużo. Psują wrażenie fragmenty pamiętnika bohaterki, przesycone nieznośną egzaltacją - dopełnienie tego, czego dowiadujemy się o dziewczynie wraz z poznającym ją Mariusem. O bólu istnienia traktuje pełna niewiadomych biografia bohaterki i jej sposób odbierania świata, ale najbardziej bolesne wydaje się to, iż przeżywając swe udręki Lydia tak silnie skupia się na sobie, że nie potrafi już ogarnąć tego, co inne, nie jej. A przecież mogłaby to być książka o autentycznym doświadczaniu inności i dramaturgia mogłaby być bardziej wyrazista i przekonująca.
Magaczewska starała się napisać książkę niebanalną i taką też może się wydawać „Zaćmienie”. W gruncie rzeczy, choć wyróżnia tę opowieść sposób budowania napięcia i naprawdę przekonujący obraz sennej i malowniczej Bretanii, historia o życiu i śmierci, o związkach między nimi, o odkrywaniu egzystencjalnych tajemnic w pozornie zwyczajnych relacjach chłodnej kobiety i zafascynowanego nią mężczyzny to opowieść, która na polskim rynku wydawniczym raczej się nie wybije.
Wydawnictwo JanKa, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Doprawdy szkoda słów, by pisać o tej publikacji. Najpierw podejrzałem, jak wiele już o niej napisano, następnie chwilę przyglądałem się okładce i rozważałem, czy dowiem się czegokolwiek więcej niż to, co przeczuwałem bez lektury. Potem przyszło mi na myśl, że jednak przeczytam z przekory i sprawdzę, czy promowany przez Ha!art gatunek political fiction zainicjowany przed trzema laty niesmacznym agresywnym tryptykiem „New Romantic” Michała Zygmunta (rzecz była o atakach na polskich kandydatów na prezydenta, o polskiej polityce, mentalności i obłudzie) to jednak tylko chwytliwe hasło marketingowe, które nie zawiera w sobie żadnej treści. O ile Zbigniew Masternak, autor skądinąd ciekawych publikacji odradzających w polskiej literaturze tak zwany nurt chłopski, stworzył opowieść nie tak krzykliwą i buntowniczą jak Michał Zygmunt, „Jezus na prezydenta” to także książka śmieszna, prosta i szydząca z czytelnika brakiem jakiegokolwiek pomysłu.
Bo co to za pomysł? Pewnego dnia na dworcu Warszawa Centralna dwaj policjanci zatrzymują żebrającego oszołoma, który nazywa się Jezusem Chrystusem. Okazuje się, że nie taki z niego oszołom, a prawdziwy Mesjasz. Jest dobry, cierpliwy, potrafi wybaczyć, przepowiada przyszłość i dekonspiruje przeszłość innych, a przede wszystkim odwołuje się do archaicznych argumentów, jakich używał biblijny Chrystus, by pokazać kondycję człowieka oraz mówić o czekającym go zbawieniu. Jezus Masternaka także dąży do tego, by zbawić nadwiślański naród. Okazuje się jednak, iż motywy jego postępowania są dość prozaiczne. Wygrana wyborów prezydenckich w Polsce ma być odpowiedzią na diabelskie podszepty i jest wynikiem zakładu z Szatanem, a Chrystus chce udowodnić, że Polacy naprawdę go kochają i dadzą temu dowód.
Oryginalne? Nie bardzo. Intrygujące? Bynajmniej? Śmieszne? Mało. Ironiczne? Za tępe ostrze tej ironii. Zbigniew Masternak buduje swą opowiastkę z krótkich scen, w których najważniejsza jest akcja i to chyba dzięki jej szybkim zwrotom czyta się tę bzdurę tak szybko. Jezus Chrystus w swej kolejnej po dwóch tysiącleciach misji musi się zmierzyć z tym samym, co w Ewangelii i pozostaje naturalnie tak samo czysty i nieskalany. Odrzuca zaloty kobiet, nie kuszą go jędrne piersi, na agresję odpowiada spokojem, jest jednocześnie postacią bardzo ponurą i naiwną, albowiem pozwala na to, by za jego kampanię prezydencką odpowiadał pewien warszawski gangster. Co z tego wszystkiego wyniknie, dość łatwo przewidzieć. U Masternaka odpowiedniki ważnych w ewangelicznym żywocie Chrystusa osób oraz istotnych zdarzeń, jakich doświadczał są bardzo czytelne i nakreślone zbyt grubą kreską. Będzie oczywiście dużo dynamiki i brutalnych zdarzeń. Nie tylko Jezus na kartach tej książki może zostać ukrzyżowany… A Polska nie okaże się jednak narodem wybranym, bo dobro zniszczy małość i złośliwość.
Zlepek absurdalnych sytuacji i dialogów ma stanowić swego rodzaju scenariusz filmowy. Poza podciągnięciem tej fabułki pod pojęcie political fiction, otrzymujemy jednocześnie czytelne podkreślenie, że to nowela filmowa i że naturalnie nie ma niczego wspólnego z aktualną sytuacją na polskiej scenie politycznej. Po co tępić umysły czytelników i kpić z ich inteligencji, sprzedając konkursowy utworek napisany przed laty w chwili zamroczenia pod etykietą jakiegokolwiek gatunku? Dlaczego tekst o wątpliwych walorach literackich publikowany jest akurat przed wyborami prezydenckimi? Czyżby rzekomo chwytliwe hasło z tytułu to za mało i wydawca ma świadomość, że rzecz wypuszczona na rynek w innym czasie, zwyczajnie zaczęłaby wracać z księgarń jako zwrot?
Nie będę jak Chrystus. Nie nadstawię drugiego policzka, kiedy ktoś uderzy mnie w twarz. Nie będę milczał, gdy szydzą ze mnie, podsyłając mi taki tekst do zrecenzowania. „Jezus na prezydenta” to nic innego jak chwyt marketingowy, a w dobie wszechobecnej manipulacji wszyscy mamy czegoś takiego serdecznie dosyć.
Korporacja Ha!art, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Przykładów na to, że współczesna literatura fińska jest wartościowa i pasjonująca mamy już wiele, bo i dokonano wielu interesujących przekładów prozy autorów z Finlandii. „Oczyszczenie” Sofi Oksanen można zaliczyć do ambitnego nurtu psychologicznego, reprezentowanego już między innymi przez takie książki jak „Listy do Trynidadu” Anniki Idström czy „Przypomnij sobie” Eliny Hirvonen. Oksanen w swej powieści ukazuje także, jak biografie bohaterów łączą się z Historią, jak wychodzą jej naprzeciw, jak wchodzą w zależności z tym, co porządkuje rzeczywistość dnia codziennego. W takim rozumieniu „Oczyszczenie” zbliża się do „Kobiety pułkownika” Daniela Katza (nawiasem mówiąc, obie książki przetłumaczył Sebastian Musielak). Sofi Oksanen to mimo wszystko nowa, specyficzna jakość i choć odnaleźć można cechy wspólne z pisarstwem jej rodaków, „Oczyszczenie” jest powieścią wyjątkową oraz niepowtarzalną i książką, która na długo pozostawia swój ślad w świadomości czytającego.
Pewnego jesiennego dnia 1992 roku w zachodniej Estonii Aliide Truu (proszę zwrócić uwagę na nazwisko mówiące „uczciwa, wierna”, które nie pozostanie bez znaczenia wobec rozwoju zdarzeń) znajduje przed swym domem młodą dziewczynę, Zarę, uciekinierkę. Wydaje się, że Zara dotarła do zapadłej estońskiej wioski zupełnie przypadkiem, działając impulsywnie i uciekając od tyranizującego ją partnera. Aliide podchodzi do dziewczyny z dużą nieufnością, bo i jej całe dotychczasowe życie oparte było na tym, by tak naprawdę nie ufać nikomu poza samą sobą. Zara z czasem odnajduje u staruszki względy, ale nadchodzące zdarzenia każą Aliide zrewidować swe poglądy na dziewczynę i zmuszą kobietę do przywołania wspomnień z dramatycznej przeszłości, które starała się ukryć w zakamarkach swej świadomości. Co młodziutka Zara ma wspólnego z odległą przeszłością, z konspiracyjnym życiem Aliide, z całym złem i okrucieństwem jakich się dopuściła? Co ukrywa Aliide pod swoimi zmarszczkami? Dlaczego w jej domu jest ukryte pomieszczenie? Czy Zara wie, jaką fotografię przywozi ze sobą i czy jej dramatyczna opowieść ujawnia Aliide całą prawdę o dziewczynie?
Zdradzenie choćby kilku rozwiązań fabularnych Oksanen byłoby zabójcze dla lektury i odebrałoby czytelnikowi jej przyjemność. Analizując tę powieść, należy zatem opisać jej strukturę i zapewnić, że każde słowo „Oczyszczenia” przykuje uwagę czytającego. Rwana i powolna narracja toczy się na przestrzeni wielu lat. Niemym bohaterem jest tutaj Estonia i losy republiki radzieckiej, a potem niezależnego państwa. Przyglądamy się przemianom ustrojowym i społecznym w Estonii od lat sprzed drugiej wojny światowej po wspomniany 1992 rok, kiedy Zara odnajduje schronienie w domu Aliide. Z rozmachem zarysowana panorama estońskiej codzienności możliwa jest dzięki temu, iż główna bohaterka jest wiekowa, a wszystkie dramatyczne zdarzenia, o których dowiadujemy się stopniowo, rozgrywały się wiele lat temu. Biografia Aliide to biografia kobiety nieszczęśliwej, osamotnionej matki, siostry i żony; kobiety fatalnej jednocześnie. Budują ją lata niespełnienia, frustracji, lęku, bólu, a potem złości i nienawiści. To także czas, w którym rodzi się toksyczna miłość, niszcząca wszystko wokół. Aliide działa, kierując się sercem, ale jej serce podpowiada niejednokrotnie, iż musi robić, coś co spowoduje zniszczenie. Losy Aliide i jej siostry to także błyskotliwa opowieść o tym, jak bardzo zmieniający się system polityczny może wpłynąć na ludzkie wybory i działania. „Oczyszczenie” to pasjonujące studium narodzin i upadku demokracji socjalistycznej w Estonii, ale także opowieść o narodzinach i upadku wielkiej namiętności prowadzącej do zbrodni. Przestrzeń czasowa jest tu niezbędna, by ukazać problematykę tak skomplikowaną, jak skomplikowane były czasy, w których mała nadbałtycka republika radziecka kształtowała się w niepodległe państwo. Opowieść Oksanen wolna jest jednak od polityki, stronniczości czy nadmiernie rozbudowanych refleksji o charakterze socjologicznym. To przede wszystkim opowieść o kobietach, o kobiecej sile i kobiecym dramacie. Rozpisanym na dwa głosy.
Biografia młodej Zary, równie dramatyczna co losy Aliide, z czasem staje się uzupełnieniem gorzkiej opowieści o tym, co skrywa staruszka i dlaczego jest w wiejskiej społeczności napiętnowana. Okazuje się, że obie kobiety łączy coraz więcej i dość szybko można się zorientować, iż spotkanie rozpoczynające powieść nie jest przypadkiem. Sofi Oksanen dodatkowo bardzo manipuluje czytelnikiem, bo jego sympatia przenosi się od jednej do drugiej postaci, by na końcu zamienić się w inne uczucie. Odkrywamy coraz to nowe, brutalniejsze i przerażające zagadki z życia obu kobiet, spędzających ze sobą czas w wiejskim estońskim domu. Z każdą kolejną stroną wkraczamy do labiryntu, z którego nie ma już drogi wyjścia. I kiedy zacznie się lekturę, nie jest łatwo ją przerwać. A tytułowe oczyszczenie niekoniecznie nadejdzie. Warto się o tym przekonać.
Oksanen napisała książkę ambitną, smutną i zaskakującą. Zastosowała wszystkie możliwe zabiegi, by zdobyć ogromną popularność czytelników. Ale czy „Oczyszczenie” to książka dla masowego czytelnika? Zbyt intymna, zbyt ironiczna, zbyt bolesna na to.
Wydawnictwo Świat Książki, 2010
KUP KSIĄŻKĘ
"Niemym bohaterem historii rozgrywającej się na przestrzeni wieku jest pewien dom wraz z przylegającym do niego ogrodem. Trudno tutaj jednak mówić o jednej historii, albowiem Erpenbeck w niezwykły sposób łączy kilkanaście opowieści, kilkanaście ludzkich dramatów rozgrywających się w przestrzeni domu, który będzie świadkiem wzruszeń, tęsknot, bólu, rozczarowań, smutku i żalu. Opowieść z wyraźnie nakreślonym początkiem i końcem (symboliczny prolog i epilog zamykający w sobie rozważania o życiu całkiem od siebie różnych, a tak przecież podobnych ludzi) jest metaforyczną podróżą przez czas, bo jego upływ ma w tej książce ogromne znaczenie."Wydawnictwo W.A.B., 2010Całość tekstu na stronie G-Punkt KUP KSIĄŻKĘ
Aravind Adiga napisał książkę, która jest niejako odpowiedzią na docenienie jego talentu i przyznanie mu literackiego Bookera w 2008 roku. Stąd też pewien niedosyt, bo to opowieść wtórna wobec świetnego "Białego Tygrysa” i książka co najwyżej dobra. Nie będę bynajmniej odradzał lektury, bo Adiga naprawdę umie pisać, a „Między zabójstwami” szkodzi chyba przede wszystkim epizodyczność fabuły, gdyż ta historia złożona jest z kilkunastu drobnych historii, dość nierównych i chwilami chaotycznych. Myślę jednak, że to jeden z niewielu Hindusów, którzy o swej ojczyźnie potrafią napisać krytycznie i „z pazurem”. Zapewne łatwiej robić to z oddalenia i autorowi niewątpliwie pomaga, iż jest zawodowym dziennikarzem. Stąd też moje przekonanie, że warto poznać tę powieść, zwłaszcza jeśli nie czytało się głośnego debiutu.
Konstrukcja „Między zabójstwami” jest dość ciekawa. Oto bowiem znajdujemy się w Kittur, tętniącym życiem mieście w Indiach, gdzie odnaleźć można wszystko to, co dla Indii charakterystyczne. Mamy tu barwne społeczeństwo kastowe, ogromne rozwarstwienie i przepaść między bogatymi i biednymi, mamy tandetę i kicz sąsiadujące z architektonicznymi dziełami sztuki, mamy odznaki rozwijającej się w niesamowitym tempie techniki i cywilizacji, a obok frustrację, biedę i wszelkiego rodzaju kompleksy. Kittur jest fikcyjne, ale przecież tak naprawdę bardzo sugestywne i przypominające o tym, co dla indyjskich miast najbardziej charakterystyczne. To miejsce, w którym wiele widać, słychać, czuć. Miasto, po którym jesteśmy oprowadzani i gdzie rozegrają się dramaty bohaterów książki. Wędrówka po Kittur ma trwać siedem dni, lecz Adiga opisuje zmiany, jakich zaznało miasto i jego mieszkańcy w okresie od zabójstwa Indiry Gandhi w 1984 do tragicznej śmierci Raijvy Gandhiego w 1991 roku. To tytułowy okres między zabójstwami i czas, w którym Indie przeżyły wiele dramatycznych zdarzeń i coraz silniejszą ingerencję świata zachodniego. Autor opisuje nie tylko bezradność swoich bohaterów, ale i całych Indii, które ingerencji tej wiele zawdzięczają, lecz i wiele przez nią tracą.
„Między zabójstwami” przedstawia perypetie przede wszystkim ludzi ubogich, niewykształconych, zależnych od innych, rozgoryczonych i pełnych złości. To tragarze, chłopcy na posyłki, wyrobnicy. Każdy z nich ma nad wyraz rozbudowaną świadomość tego, dlaczego żyje tak, a nie inaczej i każdy na swój sposób marzy o tym, by zły los odmienić. Biedni mieszkańcy Kittur są dodatkowo naznaczeni stygmatami z powodu swego niższego pochodzenia kastowego i faktu, że stanowią napływową ludność miasta. Najbardziej przekonujące opowieści i ich bohaterowie – Ziauddin i Chenayya – to głosy pokrzywdzonych i tych, których roszczenia są nie do spełnienia. Bunt młodych najemników jest buntem pełnym złości, ale jest w nim przede wszystkim bezradność. Fatalizm losu bohaterów opowieści składających się na tę książkę to fatalizm Indii, kraju korupcji, przemocy, wszelkiego rodzaju podróbek i społecznego rozwarstwienia.
Adiga ukazuje problemy Indii wieloaspektowo. Z moralnymi dylematami zmagać się będzie dziennikarz, który postanawia pewnego dnia zacząć pisać prawdę w swych artykułach. Poznamy bukinistę, który na przekór wszystkiemu sprzedaje zakazane „Szatańskie wersety” Rushdiego. Przyjrzymy się, w jaki sposób najemnik toruje sobie drogę do tego, by zdobyć względy swej bogatej pani i jaki jest finał specyficznej psychologicznej gry między nimi. Poznamy kobiety, które pragną być traktowane jak podmiot, nie przedmiot i dramat prób wychodzenia poza karykaturalne role społeczne narzucone im przez społeczeństwo.
Jak wspomniałem na wstępie, zestaw hinduskich gorzkich opowieści jest bardzo nierówny i znaleźć można w książce takie, w których ostrze ironii autora przestaje wściekle błyszczeć. Jest w „Między zabójstwami” kilka historii po prostu nużących, kilka niesprawiedliwie potraktowanych postaci i momenty, w których czytelnik dostrzega, iż autor napisał drugą książkę na fali euforii po dobrze przyjętym debiucie. Adiga jest ironiczny, chwilami pełen sarkazmu, ale zbyt często stronniczy. Poza tym za często widzimy, iż jest to książka dziennikarza. Pasja i żar „Białego Tygrysa” nieco wygasają, kiedy czyta się opowieść napisaną w podobnym, zbyt podobnym tonie.
Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2010
KUP KSIĄŻKĘ