Wydawca: Wydawnictwo Pauza
Data wydania: 16 kwietnia 2025
Przekład: Karolina Drozdowska
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Fantazje o pisaniu
Jedna z bohaterek książki Stephena Kinga „Znalezione nie kradzione” wypowiada następujące słowa: „Dobry pisarz nie tworzy wydarzeń, ale obserwuje ich przebieg, a potem opisuje, co zobaczył”. Przypomniał mi się ten cytat, albowiem w książce Niny Lykke każdy fragment tego zdania podlegać może interesującej analizie. I grotesce, którą norweska autorka operuje tak świetnie, że jest to znakomita słodko-gorzka narracja nie tylko mogąca zainteresować kasowych autorów, ale również tych, którzy wielokrotnie zaliczyli klapy wydawnicze. Jednakże to powieść głównie dla czytających i o tym, co decydują się czytać pod wpływem silnych impulsów. Wracając zatem do cytatu: Nina Lykke, po pierwsze, fantazjować będzie o tym, co to znaczy dobry pisarz. Główny bohater tej powieści napisał jedną dobrą – bo tak uznał norweski świat wydawniczy i czytelniczy – książkę. A teraz przygląda się z dystansem i ironią sukcesom innych. Po drugie, tworzenie wydarzeń to nieodłączny element narracji z interesującą fabułą. Tylko co w dzisiejszym świecie interesuje nas bardziej? Jak najlepiej napisana historia czy wizualizacje różnych historii, na przykład wystawy typu performance? Po trzecie, co to znaczy właściwa obserwacja zdarzeń, które toczą się wokół nas, obok nas, a poniekąd w nas samych? I na koniec: naprawdę opisujemy to, co zobaczyliśmy? A co takiego dokładnie ujrzeliśmy? I jak ograniczony zakres narzędzi opisu pozwala nam na to, by się go podjąć?
„Nie jesteśmy tu dla przyjemności” to wartka i pełna gorzkich refleksji o współczesnym świecie historia starzejącego się pisarza, który przypadkowo zostaje zaproszony na festiwal literacki, a tam czeka go konfrontacja z własnymi demonami uosobionymi przez dwójkę ludzi, którzy śmieli być lepsi od niego. W bardzo wielu znaczeniach. Knut uważa bowiem, że już dawno zatracił rozeznanie w tym, o czym dzisiaj ludzie chcą pisać. Jest archaiczny nie tylko w tym, jak myśli o literaturze, jej tworzeniu i odbiorze. Jest jednocześnie zgorzkniały z powodu przekonania o wielorakich wtórnościach. Bo dla niego norweski rynek literacki jest coraz bardziej bolesną patologią nie tylko dlatego, że go odrzucił. Choć akurat i odrzucenie Knut odbiera bardzo emocjonalnie. Bo Lykke pisze także świetną powieść obyczajową o odtrąceniach: synów przez ojców w dwóch pokoleniach, jednego przyjaciela przez drugiego – i jedynego – dla którego zawsze najważniejszy jest kochanek, czy kobiet w znaczącym stopniu degradujących życie bohatera po rozstaniu z nim. „Wyschnięta łupina człowieka” – ta konstatacja na temat Knuta mogłaby nadać tej powieści niezwykle smutny wydźwięk. Ale nic takiego się nie dzieje. Lykke dobrze się bawi, próbując sugerować nam, kogo i w jaki sposób wykorzystuje literatura. A sama tworzy powieść na kilku poziomach dyskusyjną i prowokującą do wielu różnych rodzajów odbioru. Bo czy pisanie ma być kroniką świata, czy też może przepełnioną introwertyzmem opowieścią o tym, jak każdy z nas z osobna ten świat widzi?
Pytanie o to, czy literatura ma być odwzorowywaniem świata, czy fantazją na jego temat, zadawano już wielokrotnie, ale dla mnie najciekawiej rozważania te brzmiały w dusznej prozie sudańskiego autora „Łowcy larw”, Amira Tadż as-Sirra. Może dlatego, że najmroczniej pisał o mistyfikacjach tej drugiej. Może z tego powodu, że jego książka jest absolutnym antidotum na powieść Niny Lykke stworzoną przede wszystkim dzięki przewrotnej i przekomicznej ironii. Bo kiedy przy „Łowcach larw” się płacze, przy „Nie jesteśmy tu dla przyjemności” raczej śmiejemy się z prezentowanego dysonansu między tym, w jaki sposób literatura kopiuje rzeczywistość, a tym, w jaki sposób o niej fantazjuje. I przede wszystkim: dla kogo to robi. Bohater tej książki jest konfrontacyjny i kontestacyjny. Jednocześnie pozostawiony samemu sobie – na przykład w opowieści o posądzeniach o byciu seksualnym agresorem, który usiłuje bronić swoich zachowań, analizując obrzydliwość seksualizacji świata, która stała się wręcz towarem. Jednocześnie Knut przez cały czas zadaje sobie pytania o to, na czym polega konfrontacyjność literatury i życia i czy to tak rzeczywiście ma zawsze wyglądać – jak konfrontacja. Myśli o tym, do czego mają prawo autorki i autorzy, ale również na temat tego, czy istnieją granice ich literackich fantazji. Czy literatura pisana przez ludzi i dla ludzi może krzywdzić ich wszystkich? Jednocześnie: czy te rozważania nie są zbanalizowane przezabawną i tragikomiczną sceną, w której nastolatki usiłują przeprowadzić rozmowę z Knutem o jego książce, której nie czytały?
Nina Lykke dba o dynamikę, choć w zasadzie niewiele się tu dzieje. Sama jednak jazda pociągiem może wydać się atrakcyjna literacko. Szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę, co się dzieje w drodze powrotnej. Świetna jest figura „Autorki od Autofikcji”, znakomitej antagonistki głównego bohatera. Zwłaszcza że w niejednej scenie Knut jest antagonistą samego siebie. Sporo tu ciekawych spostrzeżeń na temat norweskiego rynku książki, ale i w Polsce to powieść bardzo aktualna, kiedy stawia się pytania o rolę autora, wydawcy, dystrybutora i czytelnika (recenzenta generalnie nie umieszcza się w głównym nurcie dyskusji). „Nie jesteśmy tu dla przyjemności” to opowieść o tym, że tworzenie może być przejawem ekstrawertyzmu, jak i całkowitego introwertyzmu. Za każdym razem może być jednak manipulacją. Przemawiająca u Lykke na pisarskim zgromadzeniu norweska ministerka kultury grzmi, że oczekuje pisania literatury przekraczającej granice. Autorka stara się opowiedzieć kameralną historię zdegradowanego przez życie i rozpaczliwie potrzebującego przynależności pisarza, który przekracza swoje własne granice. Mężczyzny o zdeprecjonowanej męskości, trochę mizogina, trochę niespełnionego romantyka, dla którego czas na miłość zdecydowanie przeminął. Czy dzięki temu przełamie impas twórczy i spojrzy na świat inaczej?
A może to jeszcze bardziej przewrotna powieść, bo próbująca stawiać pytania o to, jakie granice chce przekraczać czytelnik, kiedy oddaje się lekturze? Co elektryzuje dzisiejszego odbiorcę literatury? W jaki sposób dziś książka kształtuje umysły tych, którym uwagę i czas wiecznie odbierają elektroniczne gadżety pełne pustki? Lykke ma też ten niepowtarzalny styl, który powoduje, że retrospekcje oraz czas teraźniejszy łączą się w bardzo atrakcyjny dla odbiorców sposób. Po „Ostatnim stadium” udowadnia również, że jest mistrzynią portretowania wyrazistych postaci. Ta książka jednak spowodowała, że jako autor czterech wydawniczych niewypałów czytałem ją z wypiekami na twarzy. Jednocześnie zaś ze świadomością, że napisano już tak wiele, ale wciąż trudno jest określić, czym jest pisanie i jaką terapeutyczną funkcję mają dwa procesy – tworzenie literatury oraz jej odbiór.