2025-12-18

„Mrok jest po naszej stronie” Katarzyna Zyskowska

 

Wydawca: Znak Literanova

Data wydania: 26 listopada 2025

Liczba stron: 448

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 54,99 zł

Tytuł recenzji: Pośród zła

Ponieważ rzadko sięgam po polską literaturę, postanowiłem wybrać utwór autorki już bardzo doświadczonej literacko. Wierzyłem – i nie pomyliłem się – że w przeciwieństwie do współczesnych polskich twórców nie będzie to udawanie mniejszego lub większego znawstwa mniej lub bardziej udziwnionych form, lecz książka, która będzie opowiadać konkretną historię. Nie wiem też, czy słowo „konkretna” jest tu adekwatne, bo „Mrok jest po naszej stronie” jest opowieścią tak wielowątkową i tak wielopłaszczyznową (płynnie przechodzącą od tego, co intymne, do tego, co egzystencjalnie uniwersalne), że ma się tu do czynienia z naprawdę solidną literaturą środka, choć nie wiem, czy tym określeniem nie deprecjonuję tej powieści. Dlaczego? Otóż jeden z głównych bohaterów, noszący dwa imiona znaczące i naznaczające jego biografię, wypowiada się o prozie w następujący sposób: „Ona zawsze się za czymś opowiada”. Za czym opowie się nowa książka Zyskowskiej? Myślę, że za życiową lojalnością mimo podłości. Ale jest to historia wielu tematów: bardzo niebanalnej miłości, uwikłania w ideologiczne spory, które najpierw budują, potem niszczą relacje, w końcu o namiętnościach, które mają różne definicje, a na ich charakter wpływa na przykład narratorka prologu.

Ponieważ twórczyni jest doświadczona, wiedziałem, że jeśli użyje kompozycji klamrowej, to z pełnym jej przemyśleniem; płynnie budować będzie dialogi (brak tej umiejętności często irytuje u debiutantów); zwróci uwagę na detale, które staną się motywami przewodnimi; przede wszystkim zaś, rozpinając czasowo powieść od końca lat 30. do połowy 50. minionego stulecia, niemal ominie okres drugiej wojny światowej – będzie na tyle subtelna i niewtórna, że ujmie ją tylko kilkoma obrazami: zasłanym gruzami Placem na Rozdrożu czy eksodusem z jednej z płonących dzielnic Warszawy. Co poza tym? Znakomita znajomość ideologicznych sporów czasów sanacji i tych powojennych, a także umiejętność niuansowania, kto w Polsce stawał się wrogiem i dlaczego tak się działo. Mimo że nie ma w zasadzie jakiejś pogłębionej analizy socjologicznej tamtego społeczeństwa (choć scena w ośrodku dla zdesperowanych kobiet, dla których kolejna ciąża to przekleństwo, z pewnością robi wrażenie).

Skłamałbym, gdybym napisał, że nie ma innej analizy. Z pasją i zainteresowaniem czyta się o koneksjach rodzinnych, wzajemnych zależnościach, konfliktach ideologicznych oraz wpływie, jaki się ma lub którego się nie ma na otoczenie, jednakże najciekawsza jest tu historia dwóch braci. Ten pierwszy, którego biografia kończy się tragicznie, jest swoistym rewersem tego drugiego, który również kończy źle. A to właśnie o złu tkwiącym w człowieku jest w dużej mierze opowieść Zyskowskiej. Nie tylko o samym złu; o tym, jak się rodzi, dlaczego przynosi korzyści i dlaczego pozwala, by brnąć w nie dalej. Mamy tutaj kilku bohaterów, których określilibyśmy złymi do szpiku kości, jednak autorka nie lubi uproszczeń. I wcale ich tu nie będzie, choć naturalnie granica między tym, co złe, a tym, co dobre, zostanie wyraźnie postawiona.

Dwie kwestie wydają się tu trochę kuleć. Antycypacje, co prawda na szczęście dyskretnie zarysowane, jak również sceny zbliżeń miłosnych. Pierwsze nie niosą w sobie siły, drugie są – niestety – dość banalne i w moim odczuciu nie poruszają, jak powinny, gdy są świadectwami prawdziwych namiętności. Jest tu też seks dziki, jakby zwierzęcy. Klient gwałcący na ulicy nastoletnią prostytutkę w ciąży to taka scena, która zupełnie wybija z czytania. Dlatego Katarzyna Zyskowska wydaje się świetna w detalach, ale już trochę mniej przekonująca w ogólnym zarysie historii, bo nie bardzo można się zorientować, co jest jej centrum.

Tu zapewne powinien pojawić się akapit o tym, kto z kim romansuje i jakie to ma konsekwencje, co tworzy ogólną narrację tej książki, ale tego akapitu nie będzie. Owszem, wspomnieć należy główną bohaterkę Hannę, którą poznajemy jako podlotka, studentkę filologii polskiej tworzącą wprawki literackie, a potem przyglądamy się rozwojowi jej kariery literackiej, która zostanie brutalnie przerwana. Zamiast pisać kolejne artykuły do gazet, Hanna zmaga się z okrucieństwem śledczych w więzieniu. Zamiast pisać powieść, planuje i realizuje ucieczkę z powojennej Polski. Czytając tę powieść, trudno określić, która Polska – przedwojenna czy powojenna – jest bardziej potworna i trudniejsza do życia.

Hanna zwana Chaną, co ma tu ogromne znaczenie, ma to szczęście, że trafia na swojej drodze głównie na ludzi życzliwych. Do dramatycznego czasu walki o przetrwanie dorasta, słuchając ludzi, z których poglądami musi się jakoś skonfrontować. Spokojna, pozbawiona pewności siebie dziewczyna zostanie jednak walczącą o przetrwanie lwicą. Bo na jej drodze stanie Lew, choć na początku wydaje się, że to jednak taki rodzaj splotu okoliczności, który doprowadzi do pięknego romansu i finalnie – udanego związku.

Są tu związki, są bliskie relacje, są też relacje o charakterze ekstremalnym w tym znaczeniu, że oparte na tak toksycznych uzależnieniach, iż czasami nie da się tego unieść. Są ludzie, którzy krzywdząc siebie nawzajem, nie zdają sobie sprawy z tego, ile zła wpuścili do swojej duszy. Albo ile tego zła wchłonęli niechcący. „Mrok jest po naszej stronie” to przede wszystkim opowieść o tym, że potrafimy pozbyć się elementarnych cech człowieczeństwa; jeśli je mamy, zwłaszcza w nadmiarze, potrafią zrujnować nam życie. Dlatego jest to historia mimo wszystko dla czytelników o mocnych nerwach, bo niektóre nakreślone wyraźną kreską postacie mogą wzbudzić lęk i odebrać sen.

To też książka o tym, jakie metody stosowano, by przed wojną uczynić Polskę lepszą, i co robiono, by podnieść ją z wojennych zgliszcz. Znaczące są tu odwołania do buntu, który nasila w człowieku chęć, by działać na różne sposoby. A bunt jest wszędzie: wokół struktur budujących państwo, niepisanych zasad tworzących rodzinę i wobec miejsca, w którym trzeba żyć, ale nie daje się w nim oddychać. Przemieszano tu wszystko: atawistyczne wręcz potrzeby bycia kochanym i akceptowanym oraz poczucie, że kochanym i akceptowanym trzeba być przede wszystkim przez państwo, w którym się żyje.

A to państwo to wielopoziomowa przemoc egzemplifikowana przez postać głównego bohatera. Właściwie nie przemoc tak bardzo przeraża, lecz zachowawczość i absolutne przekonanie do swojej racji wówczas, gdy krzywdzi się drugiego człowieka. Tu krzywdzą się także kochankowie, choć ja odebrałem miłosne relacje momentami jak niekontrolowane szaleństwa, z powodu których może wydarzyć się (i wydarza!) coś niezwykle niebezpiecznego. Katarzyna Zyskowska jest też świetna w splataniu losów swoich bohaterów, nawet tych epizodycznych. Jest to historia dopracowana w detalach i opowieść o tym, że najbardziej okrutni możemy być dla siebie wtedy, kiedy wydaje nam się, że jesteśmy sobie najbliżsi.

---

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, możesz mi postawić kawkę TUTAJ

2025-12-13

„Babunia” Ivana Gibová

 

Wydawca: Wydawnictwo Książkowe Klimaty

Data wydania: 12 grudnia 2025

Przekład: Izabela Zając

Liczba stron: 184

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Zgorzkniałość

To powieść inicjacyjna dla tych, którzy lubią poznawać grupy oryginalnych postaci, w dodatku tutaj przedstawionych wyjątkowo ekscentrycznie. Ale to też powieść bardzo smutna i nie ratują jej fragmenty ze świetnie rozładowującymi napięcie wulgaryzmami. To też pewien literacki eksperyment. Wydaje się, że Ivana Gibová stworzyła pewien mroczny literacki rewers powieści o tym samym tytule napisanej przez Boženę Němcovą, zdzierając z tamtej ponad stusiedemdziesięcioletniej narracji lukier, pozostawiając jednak pewien zarys konstrukcyjny – u Němcovej starsza pani też jest odsłonięta w tym, co robi czy opowiada. Babunia Gibovej to wyjątkowo mroczna istota, do której w zasadzie nie mamy dostępu. Nie do końca rozumiemy, dlaczego stała się apodyktyczną ekscentryczną kobietą, która żałuje, że urodziła swoje dzieci – wszystkie popadające w wolniejszym lub szybszym tempie – w zgubny nałóg picia. Obserwujemy ją z pewnego dystansu: jej surowość, oddalenie od córki i wnuczki, a siarczysty policzek wymierzony tej ostatniej świadczy o tym, że mamy tutaj klasyczną antybohaterkę. Albo kobietę, którą skrzywdzono tak bardzo, że nie umie już żyć inaczej, niż krzywdząc innych.

Świat przedstawiony „Babuni” jest duszny i klaustrofobiczny. Nie sposób się z niego – dosłownie i metaforycznie – wydostać. To miejsce wiecznych kłótni rodziców. Świat, gdzie swoje zasady wprowadza tytułowa bohaterka, której miano zostało tak ironicznie potraktowane przez słowacką autorkę. To ona decyduje, jakie umiejętności są w życiu potrzebne, ona określa status dziecka i innych domowników, w końcu wszyscy żyją w jej domu. Gibová przedstawia przestrzeń anektowaną przez osobę bez wypracowanych umiejętności prospołecznych (na przykład nie znoszącą plotkowania i kontaktu z koleżankami w jej wieku), która decyduje za wszystkich i o wszystkim. Szczególnie podporządkowała sobie córkę. Ale nie wnuczkę. Magdę.

Podobają mi się w „Babuni” płynne przejścia narracyjne (autorka stosuje wszystkie trzy jej rodzaje) w zależności od tego, przez kogo i z jakiej perspektywy prezentowane jest to, co tak zwyczajne i nijakie: życie w biednym domu na słowackiej prowincji, gdzie nie ma szans na żaden rozwój. A jednak jest Magda, której samorozwój obserwujemy. Magda jest wcześniakiem i miało być zupełnie inaczej… A jednak stała się bardzo wrażliwym dzieckiem, wrażliwym na detale, lecz również neurotycznym, odliczającym czas wydarzeń rozmiarami kapci – nie wiem, czy ten motyw jest w „Babuni” zabawny, czy tragiczny, choć niewątpliwie przyciąga uwagę. Dziewczynka dorasta w obecności wciąż skonfliktowanych rodziców, pośród deficytów i prób rekompensowania ich sobie. Przeczytamy o wszystkim: o inicjacji seksualnej, introwertyzmie w przedszkolu, a potem szkole, a także o tym, w jaki sposób dorastająca dziewczyna wrasta w nienawiść do samej siebie. Zwłaszcza z powodu rodziny, z której się wywodzi i w której życie udało się tylko bratu. Reszta utknęła w marazmie dodatkowo potęgowanym tym, w jaki sposób na pozostałych członków rodziny wpływa tytułowa bohaterka.

Nieco mniej ciekawą poznawczo, ale chyba bardziej literacko interesującą postacią jest tu matka Magdy, chwilami jej zajadły wróg, czasami najbliższa przyjaciółka. Tylko ona wie, jak wiele razem przegrały, ale stara się tego nie dać po sobie poznać. Tylko że to widać w pewnych ważnych scenach. Jedna ma znaczenie symboliczne, druga raczej dosłowne. Magda wciąż zdziera sobie strupy z kolan, jakby nie pozwalała zaleczyć się temu, co tak ją boli od lat. Druga scena jest prosta i przejmująca, można ją nawet przeoczyć: wspólnie płaczące matka i córka. Zdegradowane przez postać tytułową, uświadomione, że jej zdaniem nie są częścią jej świata. A jednak zaczynają być. Bo babunia się starzeje.

To książka o krajach, w których panuje przekonanie, że seniorami należy się opiekować, a nie kierować ich do – często ekskluzywnych – domów starości. Dlatego tą, która zawsze wprowadzała mentalny terror w rodzinie już naznaczonej biedą i brakiem możliwości wyjścia z niej, w końcu należy zacząć się opiekować; przestaje być samodzielna, lecz nie przestaje być sobą. Paradoksalnie to właśnie wtedy wnuczka nawiązuje z nią najlepszy kontakt, a w zasadzie szczątki kontaktu. Tytułowa babunia ze swoim zgorzknieniem pozostanie do końca. Tak jakby coś nakazywało jej bycie taką, jaka jest. Bo – jak wspomniałem – z jakichś powodów musiała się taka stać. Może po przeżyciach drugiej wojny światowej? Może paradoksalnie po niej? Magda zbliża się do ruiny człowieka. Opieka nad babką jest dla niej męcząca i frustrująca. Tak jak całe życie.

Bo Magda, jak inne nastolatki, chciała być modelką albo aktorką. Jej pierwsza poważniejsza praca to dorabianie w markecie na fajki. Mimo że więź z matką jest silna, ona też oparta jest na zależnościach i opiekuńczości. Magda jest starą maleńką. Problemy jej matki przerastają ją i powodują, że znajduje się z dzieckiem w matni małżeństwa z alkoholikiem, z którym nigdy nie potrafi dojść do porozumienia. Przyznać jednak trzeba, że autorka stara się w „Babuni” pokazać chwile piękne, sentymentalne, przepełnione poczuciem radości i przekonania, że może kiedyś będzie dobrze. To „kiedyś” nigdy jednak nie nadchodzi. Bo to są tylko chwile; zarysowując je, Gibová stara się rozjaśnić szarość i czerń swojej powieści.

Opowieść o trzech pokoleniach kobiet, które coś zniszczyło, coś powaliło, coś moralnie uszkodziło. „Wadliwe egzystencjalnie”? Bohaterki tej książki cierpią, a obraz cierpienia rozłożony jest w taki sposób, że w centrum zainteresowania Gibovej stoi Magda, gdyż ona dopiero dorasta, może coś zmienić, przerwać łańcuch niepowodzeń i rozczarowań. To w jej życiu może wydarzyć się coś wielkiego. W tej książce istnieje szansa na ekspiację i odkupienie. Jak jest naprawdę? Napisana pięknym językiem historia o świecie, któremu daleko do piękności. Z Marią Callas w tle. Bibelotami, szkodzącymi mentalności mieszkaniami, butelką rozpuszczalnika, także z przemocą, kiedy brat Magdy wreszcie chce oddać ojcu to, co od niego dostał. Gibová nie zadaje pytań o to, dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Raczej relacjonuje, szczególnie dojrzewanie Magdy. Dlatego ta książka jest tak ciekawa – bo niejednoznaczna w przekazie. Zwłaszcza że jest w niej wiele detali i każdy z nich może przykuć uwagę innego czytelnika.

---

Jeśli podobała Ci się ta recenzja, możesz mi postawić kawę TUTAJ