2025-11-10

„Równiny” Gerard Murnane

 

Wydawca: Czarne

Data wydania: 17 września 2025

Przekład: Tomasz S. Gałązka

Liczba stron: 144

Oprawa: twarda

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Miejsce w nas

To nie nowość wydawnicza. To pierwsze w Polsce wydanie książki, która ukazała się, kiedy byłem małym chłopcem i czytałem książeczki dla dzieci. Niewątpliwie jest to rzecz o Australii. O jej interiorze. Ale czy to na pewno opowieść przede wszystkim o nim? Krótka, zaskakująca formą, zmieniająca ton narracji, sama w sobie jest czymś na kształt poszukiwania, próby znalezienia tożsamości autora i miejsca, do którego przynależy. Choć powstała dawno temu, czyta się ją z poczuciem, że mówi o australijskim tu i teraz. Jakby tytułowe równiny się nie zmieniały. Albo jakby nie było narzędzi do opisu tych zmian. Murnane spogląda na opisywane przez siebie sprawy z tak wielu punktów widzenia, że specyficznie mistyczne miejsce w centrum jego rozważań staje się tu początkiem narracyjnego labiryntu. Opowiadania o samym sobie, lecz także o zanurzeniu w miejscu. Miejscu, którego się nie ogląda, nie oddaje dokładnymi słowami jego wyglądu. Miejscu opisywanym z zacisza hotelowego pokoju, choć sam hotel trudno nazwać  zaciszem, biorąc pod uwagę liczbę rozmaitych person, które stają na drodze pisarza (w prowincjonalnym przybytku znaleźć można bowiem zaskakująco wielu ludzi wszelkiego pokroju i osobowości).

 „Równiny” – króciutka, niezwykle skondensowana książka – nie są dla tych, którzy poszukują konkretnej, wręcz reporterskiej opowieści o Australii. Odsyłam ich do bardzo udanej publikacji Marka Niedźwieckiego „Australijczyk” z 2015 roku, w której dodatkiem do tekstu ‒ a może raczej jego integralnym uzupełnieniem ‒ są obrazy. Tych, którzy chcą zwiedzić kraj na antypodach i poznać jego mroczną historię, zapraszam do lektury „Ozlandu” Agnieszki Burton wydanego w ubiegłym roku. Lektury z wielu powodów trudnej i niebędącej obrazkowym portretem Australii. Burton pisze głównie o ziemi, która cierpi. „Równiny” mówią o terytorium wywołującym swoiste cierpienie egzystencjalne wynikające z faktu, że nie można do końca zrozumieć miejsca. Są także opowieścią o miejscu budzącym potrzebę ekspiacji. To rzecz o takim rodzaju przywiązania do określonego obszaru, które łączy w sobie ciekawość artysty, filmowca, antropologa, po części psychologa, lecz przede wszystkim filozofa chcącego ujrzeć siebie w ziemi i siebie poprzez ziemię.

 Murnane pisze o tożsamości Australijczyków z interioru, ale ubiera swą opowieść w specyficzne słowa. Zwraca też uwagę na to, jak i co mówią jego rozmówcy, co na sobie mają, czego oczekują, co dostają, a o czym w ogóle nie myślą. Bo większość tych ludzi równiny definiują na zawsze. Bez względu na to, jaki wybiorą oni styl życia, sposób funkcjonowania. Są miejscem. Należą do miejsca. I tu zaczyna się najciekawsze, co możemy przeczytać, czyli pytanie, czy do miejsca, w którym autor spędził całe dekady, należy także on sam.

 Obserwacje ludzi, rozmowy, a przede wszystkim przemyślenia i fantazje o jednych i drugich to dopiero początek. Bazą, która wydaje się tu najważniejsza, jest film. Ma powstać film o równinach i ma to być dzieło wyjątkowe, bo nieukazujące niczego wprost. Autor studiuje detale: od rysunków po eseje. Pobyt w hotelu jest również specyficzną formą poznawania miejsca, bo wokół niego Murnane odbywa zaledwie kilka krótkich spacerów. Podoba mi się, że w tak krótkiej narracji pojawia się tyle sposobów opowiadania, tyle rejestrów przekazywania własnych i cudzych emocji. Są momenty, w których można uznać autora za ekscentryka, a może też egocentryka. Są też momenty, gdy czytelnik może zadać sobie pytanie, o czym Murnane właściwie pisze. Jakimi narzędziami się posługuje. Co cytuje, gdzie celowo błądzi, jaki zamysł mu przyświecał. Historie Ziemian – tu w znaczeniu ludzi przynależnych do danej ziemi – są ciekawą odmianą charakteru tej opowieści i komplikują ją jeszcze bardziej, bo wciąż nie możemy być pewni, czy autor naprawdę starannie zgłębia temat, czy prowadzi z nami jedynie coś na kształt autotematycznej gry.

 Spójność – nie tylko narracyjna – jest tutaj kluczowa. Nadaje każdemu zdaniu specyficzny sens. Wiele z nich to wolty, które są zrozumiałe tylko dla samego narratora, jednakże reszta to niezgłębione pokłady czułości umożliwiającej mu przygotowanie projektu życia. Zadać tu można pytanie, czy to skondensowane opowiadanie wynika z obsesji, czy po prostu z intensywności doznań. Twórcy „Równin” wszystko wydaje się ważne: rysunki, szkice, rozmaite pozycje książkowe, a przede wszystkim obsesyjne wręcz skupienie się na tym, jaki sposób odzwierciedlenia tematu jest właściwy. Dla Murnane’a ważny jest miejscowy artysta, którego twórczości nikt nie pozna. Ważna jest dziewczyna, która nigdy nie przeczyta tego, co on zamierza dla niej napisać. Ważna jest w końcu sama ziemia, której autor nie jest w stanie doświadczyć jednym ze zmysłów, czego dowiadujemy się w posłowiu i dzięki czemu być może pod koniec lektury widzimy wszystko trochę inaczej.

 Wrażliwość pisarza odbiera dech. Nie mam pojęcia, jak można napisać o miejscu, w którym właściwie wcale się nie jest, a w które wrosło się tak bardzo, że nie ma już niczego innego niż to w pewien sposób malownicze metafizyczne połączenie na zawsze. Pośród wyizolowanej społeczności z jej cechami dystynktywnymi dochodzi do przemiany człowieka, który zaczyna rozumieć, czego nie rozumiał, a jedynie wchłaniał w siebie coś, co dotychczas istniało tylko w sferze fascynacji. „Równiny” to pozornie statyczna, a jednak pełna emocji i przeżyć proza, która ma jakiś początek, ale wydaje mi się, że nie ma końca. Tworzenie filmu – fundament opowieści – staje się czymś enigmatycznym, a jednocześnie pisarz chce poświęcić mu wszystko. A „wszystko” to moc zrozumienia, czym jest magia otaczającego go miejsca. W niej zaś – jak funkcjonujemy jako ludzie w sensie mocno egzystencjalnym, bo „Równiny” to narracja zabierająca nas w swych rozważaniach bardzo daleko od miejsca, w którym jesteśmy.

 Pełna przemyśleń, rozterek, wewnętrznego rozedrgania połączonego z szukaniem spokoju ‒ lektura tej krótkiej książki dostarcza wielu wrażeń estetycznych, jednakże, jak wspomniałem na wstępie, nie jest to rzecz o australijskim interiorze. Bardziej o tym, czym jest interior Murnane’a. Dotrzemy tam szybciej i sprawniej niż do miejsc, w których moglibyśmy się znaleźć, zwiedzając tę niezwykłą krainę. To wędrówka do wnętrza duszy człowieka zadającego pytania i pozostawiającego część z nich bez odpowiedzi, człowieka zagubionego i jednocześnie pewnego siebie, ale także widzącego ludzkie przemijanie przez pryzmat czasu, który przecież nie dotyka równin. Najlepiej byłoby przeczytać tę książkę tam, gdzie były zbierane materiały do niej. A może trzeba czytać ją jak przypowieść o duszy człowieka, która zdecydowała się na przynależność?


2025-10-28

„Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach” Leszek Milewski


 

Wydawca: Theatrum Illuminatum

Data wydania: 30 września 2025

Liczba stron: 180

Oprawa: twarda

Cena det.: 39 zł

Tytuł recenzji: O prowincji

Enigmatyczna i wzruszająca książka Leszka Milewskiego czytana jako całość z posłowiem autora może być literacką odpowiedzią na „Zaduch. Reportaże o obcości” Marty Szarejko, skromną literaturę faktu, która przepadła bez echa w 2015 roku, a dotyczyła kwestii tego, w jaki sposób kształtuje się tożsamość ludzi wyruszających w życiową drogę z polskiej prowincji, z miasteczek ku metropolii, konkretnie ku Warszawie. Co zabawne, obie książki mają prawie identyczną liczbę stron. Milewski także stawia na konkretny adres i będzie to prowincja z wyraźnym wskazaniem, ale z uwypukleniem wszystkich charakterystycznych dla takich miejsc cech.

Miasteczko Milewskiego stanie się tu punktem wyjścia do snucia czegoś na kształt gawędy, a może opowieści o charakterze mitotwórczym, bo Szarejko pisała o tym, że z polskiej prowincji umyka się przed tym, co mogłoby zamknąć nas w sobie na zawsze, a Milewski zaproponuje krótką i intrygującą powieść o tym, od czego uciec nie sposób. Trzeba temu nadać ramy i spróbować określić funkcję małomiasteczkowego świata, który zapada w pamięć jako miejsce poza czasem, gdzie znajduje się to, co stałe: bez względu na to, czy chce się od tego oddalić, czy nie. „Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach” to również wyjątkowo skondensowana w treści książka o wyzwalającej, nie traumatyzującej roli pamięci miejsca, z którego się pochodzi. Szarejko i Milewski uzupełniają się. Ten drugi ma jednak większe pole do popisu: to literatura piękna, świadomie dobrana konwencja oraz język opowieści, która w każdym zdaniu kryje jednocześnie tajemnicę i gruntowne odsłonięcie tego, co można zdefiniować dopiero po latach.

Tak jak autor rozpocząłem życie w miasteczku, wydostałem się z niego bardzo szybko, a później na emigracji doświadczyłem tego, czym jest miasteczko w dalekim nordyckim kraju, więc zdaję sobie w pełni sprawę z tego, o czym jest ta opowieść. O tęsknotach, pamiętaniu rzeczy pierwszych i o tym, w jaki sposób wszystko rezonuje w pamięci, kiedy tęsknota i pamiętanie nie są czymś sentymentalnym. Mogą stać się groźne i mroczne, jak we fragmentach staje się ta opowieść o dziewczynie, która pewnego dnia pojawiła się przy kasie miejscowego marketu, a potem zniknęła, pozostawiając po sobie niezatarty ślad w pamięci zbiorowej, w imieniu której daje sobie prawo mówić narratorka, kobieta opowiadająca o przeszłości. A raczej o tym, co w tej przeszłości stało się trwałym śladem. Pęknięciem i niepokojem. Jednocześnie zaś zdarzeniem mitologizowanym w taki sposób, że Milewski wkracza w rejon dramaturgii w niektórych fragmentach, jednak robi to umiejętnie i, jak wspomniałem, fragmentarycznie. Dzięki temu każdy, kto przed miasteczkiem uciekł, ucieka albo być może do niego wrócił, mimo wszystko będzie tę opowieść odbierał jako ciepłą i zachęcającą do autorefleksji, mentalnego powrotu i do tego, by się z tym miejscem w swej świadomości zmierzyć. Bo portretowana przestrzeń jest hermetyczna i z tego powodu nie pozwala na kompromisy. A Milewski fantazjuje o tym, na ile możemy wydostać się spod wpływów prowincji, a na ile naznaczą nas one na całe życie.

Narracja opowieści oparta jest najpierw na spokojnej i wyraźnej ekspozycji, potem zaczyna być bardziej intensywna dzięki punktowaniu niejednoznaczności. Widzimy w pełni odsłonięty obraz najpierw narratorki, potem miejsca, do którego przybywa dziewczyna z zewnątrz. Następnie zaś to, co enigmatyczne, będzie się łączyć z rytmem tej narracji, która mimo wszystko stawia na porządkowanie, pewne podsumowania, ma charakter bardzo spójnego wywodu o istocie prowincji, choć pojawiają się w niej metaforyczne uogólnienia i z pozoru oczywiste, lecz przecież zawsze trudne pytania retoryczne.

Jest więc ona, uważna obserwatorka i opowiadaczka. I druga ona, obiekt sensacji w miasteczku, a dla narratorki – punkt wyjścia do opowiadania o mentalności i historii miejsca, do którego śmiała wkroczyć dziewczyna czytająca po godzinach książkę, odstająca od reszty, także ze względu na mówiący tutaj sporo adres zamieszkania. Narratorka wie, że z tego powodu ogranicza opisywaną przez nią bohaterkę nie tylko pochodzenie (bieda rodziców), ale także status w miasteczku. Milewski podkreśla parę razy, że zapewne narracja męska byłaby bardziej uprzywilejowana, być może jednak to kobiecy punkt widzenia, drugorzędny na prowincji, jest tu ważniejszy, gdy weźmie się pod uwagę koncentrację na losie drugiej kobiety. Jedna i druga są oddalone, w jakiś sposób separowane od tego, co charakteryzuje społeczność miasteczka. Jedna i druga wpisują się jednakże w zmiany, jakie zachodzą na prowincji, w którą wdziera się niepokój. Stąd stałe wątpliwości, na których czułej nucie Milewski tu gra – nucie sentymentalnego mitologizowania i demitologizowania rzeczywistości czy coraz bardziej mrocznego opowiadania o świecie całkiem odsłoniętym, a jednocześnie obrastającym w kolejne tajemnice.

„Dziewczyna o wyjątkowych dłoniach” śmiało punktuje to, co w każdym polskim miasteczku jest charakterystyczne, właściwie nieodłącznie związane z jego definicją i co może do niego zbliżać, ale także odeń boleśnie oddalać. W świecie przedstawionym tej powieści ksiądz może zrzucić sutannę i zająć się produkcją dopalaczy. Tu miejscowa panienka lekkich obyczajów jest tłumaczona ze swego trybu życia przez wrażliwą na detale narratorkę jako osoba bezskutecznie poszukująca miłości. Tutaj miejscowy ciemny typ czyta Kafkę, a społeczność grzmi pomrukami niezadowolenia tak jak harmonijnie roztacza swoją akceptację – zarówno wobec dostosowania się do norm małej społeczności, jak i wypadnięcia z ram. Miasteczko zawsze ma wakaty dla wroga i bohatera. Bardzo krótko są one nieobsadzone. Tutaj mowa jest także o tym, jak płynna może być prowincjonalna granica między byciem którymś z nich. Jak łatwo jest ją przekroczyć i jak niemożliwe bywają potem próby powrotu do tego, co było.

A w opowieści Milewskiego są z czułością i zadumą portretowane wszystkie słabości, bolączki i niejednoznaczności ludzi z prowincji, którzy grubymi nićmi szyją kształt miejscowej przestrzeni do życia, a każdego, kto śmie pruć tę robotę, poddadzą ostracyzmowi. Myślę jednak, że autor nie skupia się na tym, co symbolicznie stanowi tytułowa dziewczyna: początek albo raczej powód przemian, po których nic już nie będzie takie samo. W gruncie rzeczy wszystko jest jednak tak samo, tylko trzeba odpowiedniego języka, by opowiedzieć o tym, że jakieś dramatyczne zdarzenie nigdy nie zmieni świadomości prowincji. Tu staje się istotne nie tylko to, co się wydarzyło, ale przede wszystkim to, dlaczego się wydarzyło. Jednak autor tak prowadzi nas przez swój świat przedstawiony, że najważniejsza pozostanie czułość wobec detali połączona z czułą obserwacją ludzi, którzy z różnych powodów nie potrafią spojrzeć na siebie z zewnątrz. Perspektywę miasteczka nakreślą dwa końce: pożar miejscowej pieczarkarni i przybycie tytułowej dziewczyny. Jest to jednak głównie książka o otwarciach, nie o końcach. Pisana z punktu widzenia kogoś, kto narracyjnie – i celowo – zmienia płeć, ale wiemy, że pisze o tym, co dokładnie zna, co rozumie, szanuje i w tym zrozumieniu oraz szacunku potrafi się zdystansować. Dzięki temu otrzymujemy barwną i zapadającą w pamięć opowieść o sprawach nieoczywistych, choć rozgrywającą się w środowisku, w którym wszystko wydaje się oczywiste i uporządkowane.