Wydawca: Czarne
Data wydania: 13 stycznia 2016
Liczba stron: 520
Tłumacz: Janusz Ochab
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Bez pojednania
Ed Vulliamy napisał
wstrząsający reportaż, który - w przeciwieństwie do "Ameksyki" - nie
rozszedł się w wielkich nakładach i nie przyciągnął zainteresowania opinii
publicznej satysfakcjonującego autora. "Wojna
umarła, niech żyje wojna" traktuje bowiem o konflikcie, wobec którego
świat zachował daleko idącą wstrzemięźliwość. Wojna bałkańska, która w
latach 1992-1995 pochłonęła mnóstwo ofiar, była konfliktem lekceważonym. Być
może do czasu, ale wystarczająco długo, by lała się krew, i by bestialskie
zachowania, bratobójcze mordy zaczynały wchodzić w nawyk oprawcom, którzy
poczynali sobie coraz śmielej. Świat wstrzymał oddech, gdy była Jugosławia
płonęła w ogniu. Świat wstrzymywał się także z jakąkolwiek interwencją,
albowiem nie można było jednoznacznie wskazać, kim są oprawcy, a kim ofiary.
Tymczasem w okresie, kiedy opinia publiczna zajmowała się zrównywaniem cierpień
i strat, Bałkany przeżywały największy koszmar od czasu wojennych poczynań III
Rzeszy. Ed Vulliamy był na froncie, odwiedzał obozy, rozmawiał z oprawcami i
ofiarami, ale przede wszystkim śledził później zarówno procesy odpowiedzialnych
za ludobójstwo (brał w nich udział także jako przesłuchiwany), jak i losy tych,
którzy z różnych przypadkowych powodów przeżyli wojnę, uniknęli śmierci, wciąż
na nowo jednak przeżywając dramatyczne wydarzenia ze świadomością, iż koniec
rzezi nie zakończył konfliktu.
Kiedy
ma się wrażenie, że natężenie dramatyzmu tego reportażu osiąga apogeum, czyta
się kolejne wyznanie, zapis następnej rozmowy i odnosi wrażenie, że nie ma
końca głębia ludzkiego cierpienia, której egzemplifikacją są powojenne losy
Bośniaków, Muzułmanów czy Chorwatów - ludzi żyjących w symbiozie, a potem
bezlitośnie się eliminujących. Vulliamy podkreśla z całą
stanowczością, że zakończony konflikt bałkański trwa nadal w pamięci tych,
którzy przeżyli. Wielu z nich przyjął ten zachodni świat, który latami odwracał
wzrok od morderstw, czystek etnicznych, porażających skalą zabójstw - potem
wypieranych z pamięci. Azyle w bezpiecznych krajach nie przyniosły ukojenia.
Wielu imigrantów chce wracać i realizuje te powroty. Czasem wbrew zdrowemu
rozsądkowi, bo przecież nic nie pozostało ze spalonego domu, a ulicami
rodzinnego miasteczka przechadzają się byli zabójcy, którzy doskonale wymazali
swą pamięć albo też doskonale udają, że nie pamiętają, co czynili. Te przesycone
fatalizmem powroty noszą znamiona czegoś groźnego i przygnębiającego. Niektórzy
rozmówcy Vulliamy'ego bardzo wyraźnie mówią o tym, że krew w nich wrze, że po
latach nie zdobyli się na wybaczenie, że nie potrafią i że oczekują drugiej
wojny w rejonie. Ta mroczna wizja wcale nie wydaje się niemożliwa. Pomiędzy walczącymi przed laty nigdy nie
pojawiło się prawdziwe pojednanie. Bośniackie rozrachunki to spektakl
zapominania i wypierania z pamięci. Także prowokacji służących pokazaniu, że
krwawy chaos mógłby nastąpić ponownie. Poznajemy nie tyle dramatyczne losy
ludzi, dla których wojna jest synonimem wewnętrznego zniszczenia, ile sylwetki
zniewolonych przez tę wojnę po latach, gdy traumatyczne wspomnienia powracają z
zaskakującą wyrazistością...
To w dużej mierze książka o
pamięci i zapamiętywaniu. Z wieloma odważnymi oraz niewygodnymi tezami.
Vulliamy oskarża europejski wymiar sprawiedliwości o biurokrację, opieszałość i
dużą nieudolność. Odpowiedzialni za krwawe wydarzenia bałkańskie latami
cieszyli się wolnością. Procesy tych, których udało się schwytać, trwały długo
i powodowały u ofiar konfliktu dyskomfort
nierozliczenia sprawców z okrucieństw. Ci, co przeżyli, poszukują sensu w
pozornie stabilnej koegzystencji, ale o normalność w Bośni jest bardzo trudno,
czas wcale nie leczy ran. Vulliamy podkreśla, że odebrano ludziom jedną z
podstawowych potrzeb. Chodzi o potrzebę pogrzebania bliskich zmarłych. Bałkańska ziemia to nadal anonimowy
cmentarz. Zwłoki, których nie udało się ekshumować. Ciała porzucone przypadkowo
i bez możliwości ich odnalezienia. To dopiero początek traumy kolejnego
pokolenia. Nie ma spokoju, gdy nie ma pewności, co ze zmarłymi. Nie ma
wybaczenia, kiedy nikt nie nazywa ogromu zbrodni, nie szuka odpowiedzialnych za
nią, gdy nie dzieje się nic wskazującego na poczucie winy. Bałkański krajobraz
powojenny nie zmienił się przez dwadzieścia lat. Miejsca masowych morderstw nie
doczekały się należnego im szacunku. Świat wie o zbrodniach Srebrenicy, ale
Vulliamy odwiedza inne obozy i notuje, co się w nich działo. Tak jak niepojęte
dla Europy są motywy, dla których Bośniacy i Muzułmanie mordowali się z takim
okrucieństwem i zachłannością, tak niejasne jest dzisiaj to, dlaczego nie można
po prostu rozliczyć katów i oddać sprawiedliwości ofiarom.
"Wojna
umarła, niech żyje wojna" to poruszający wyobraźnię reportaż, którego
zasadniczym celem jest wskazanie, że każdy konflikt musi być właściwie zakończony.
Nie chodzi o zakończenie działań wojennych, o przerwanie zabijania, spirali
przemocy. Każda wojna ma swój dalszy ciąg w postaci rozliczeń z
tego, co się wydarzyło. W Serbii unika się tych rozliczeń. Niejednoznaczne jest
pojęcie wybaczenia, skoro tak niejednoznacznie portretowani są zabójcy. A
jednak Vulliamy protestuje przeciwko wszelkiej relatywizacji. Wie, co widział,
i zdaje sobie sprawę z tego, co usłyszał. Stanowczo i zdecydowanie opowiada się
za rozrachunkiem. Prawdziwym. Bez niego nie można budować normalności. Ta
dzisiejsza bałkańska ma bardzo kruche fundamenty. To nie tylko skrywane emocje,
ale przede wszystkim gorzki żal i szaleńcza często chęć zemsty, od której
trudno odstąpić. Trud bałkańskiego rozrachunku polega na tym, że ci, co ocaleli,
wcale się kimś takim nie czują. Niekiedy zazdroszczą swym bliskim, że udało im
się umrzeć szybko, od strzału w głowę. Życie pamiętających bratobójczą zagładę
przypomina chaotyczne podążanie ku szaremu horyzontowi. Przetrwanie to nie
wszystko. Zabójcza jest pamięć. Tak trudno to zrozumieć wszystkim tym, którym
sąsiad nie groził bronią, by potem znowu udawać żyjącego w zgodzie...
Vulliamy w dość szerokim
kontekście opowiada o wszelkich niebezpieczeństwach nierozliczonej historii.
Nieprzypadkowo pojawiają się opisy podróży do niemieckich obozów
koncentracyjnych i rozważania o tym, w jaki sposób Niemcy poradzili sobie z
wojennym obciążeniem, dokonując właściwego rozrachunku, potępiając katów,
prosząc o przebaczenie ofiary. Wojna
bałkańska, sama w sobie niepojęta dla światowej opinii publicznej, będzie dla
niej zawsze zagadką. Ed Vulliamy stara się pokazać, co on sam zrozumiał i jak
musiał sobie z tym radzić. Pisząc ten reportaż, poznał z bliska
człowieczeństwo na granicy szaleństwa, w którym kotłują się na przemian
nienawiść i rezygnacja. Także z życia po wojnie, które okazało się dla wielu
jeszcze większym koszmarem.
Bałkańskie linie
podziałów to wciąż newralgiczne punkty na mapie Europy, o których Europa zdaje
się nie mieć pojęcia. Ta książka, pełna autorskiej odwagi, empatii i
zaangażowania ma być mrocznym memento
i wspominać zbrodnie, wobec których zbyt wielu pozostało bezradnych. Ed
Vulliamy sugeruje także, że każdy naród ma moralny obowiązek rozliczenia się z
każdej traumy i jeśli tego nie zrobi, pogrąży się w traumie dużo większej. W
mroku spychania gdzieś do podświadomości tego, że chce się odwetu. Autor
pokazuje, jak jego rozmówcy dzielnie walczą z tym, by nie żyć nadal w piekle. W
piekle, które teoretycznie zakończyło się w latach dziewięćdziesiątych
minionego stulecia. Wciąż jednak trwa, bo wciąż nie zostało właściwie nazwane i
rozliczone. Bałkański krajobraz po wojnie wciąż na nowo przypomina, że w wielu
sercach ta wojna wciąż trwa i nadal niszczy.