Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 17 sierpnia 2016
Liczba stron: 320
Tłumacz: Jacek Godek
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Między życiem a śmiercią
Nie ma to jak wbić się
nieproszonym w cykl kryminałów o detektywie Erlendurze Sveinssonie i
powymądrzać trochę na temat tego, co się przeczytało. Bo to jedyna książka
Arnaldura Indriðasona, z którą miałem przyjemność się zapoznać. Trudno mi więc
określić, czy natrafiam w niej na zwyżkę, czy też spadek formy islandzkiego
autora. Czytałem z dużym zainteresowaniem, bo najpierw pojawił się dystans, gdy
poznałem historie zaginięć na lata z różnych względów niemożliwych na Islandii,
potem jednak szacunek – Indriðason konsekwentnie buduje swój świat
przedstawiony w tonacji blue i niejednoznacznie określa, kim są kaci, a kim
ofiary. Nie funduje też czytelniczego katharsis w postaci właściwej kary za
popełnioną zbrodnię. Pozostawia nas w świecie domysłów i niedopowiedzeń. W
świecie smutnych ludzi naznaczonych tajemnicami z przeszłości. Niemogących się
uporać z tym, co ich od lat uwiera. Islandia staje się surowa i niedostępna
nie tylko dlatego, że pochłania kolejnych zaginionych i nie pozwala ich
odnaleźć. Surowa jest też aura i surowi są bohaterowie – w większości samotni,
po rozwodach, leczący rany z lat minionych, z trudnościami w odnalezieniu się w
codziennym życiu, w określeniu swojej tożsamości. Są także wspomnienia, które
naznaczają na całe życie, i jest śmierć – bardzo wieloznacznie traktowana, z
niezmienną powagą i sygnalizowaniem, że stanowi pewien etap ostateczny. Że
potem nie można już wyjaśnić sobie niczego, nie można niczego pojąć, zabiera
się ze sobą mroczne sekrety i nic ich już nie odczaruje, zawsze będą dręczyć.
„Hipotermia”
jest opowieścią o egzystencjalnym lęku przed końcem ostatecznym. Obrazuje ludzi
żyjących w bliskości śmierci obwiniających się za śmierć bliskich albo też
myślących o tym, by tę śmierć spotkać, skoro życie nie oferuje już żadnej
alternatywy, żadnego powodu do cieszenia się nim.
Mocno poturbowany jest sam główny bohater, Erlendur Sveinsson. Zakładam, że
autor w innych powieściach dawkował czytelnikom kolejne traumy z jego życia, w „Hipotermii”
natomiast dyskretnie sygnalizuje napięte stosunki z byłą żoną i poziom
straumatyzowania opuszczonych przez niego dzieci, z których jedno bardzo nalega
na to, by Erlendur spotkał się z kimś, z kim już nie potrafi rozmawiać.
Pojawiają się także biograficzne wątki z życia detektywa, by uwiarygodnić
fabułę powieści i uczynić go bardziej zdeterminowanym do rozwiązania zagadek
zaginięć na wyspie. W rodzinie policjanta także ktoś kiedyś zaginął. Każdy
dzień przypomina mu o tym nadzwyczaj wyraźnie. Odnosi się wrażenie, że Islandia
jest pustkowiem pożerającym ludzi. A może miejscem, w którym tak naprawdę czai
się ogrom ludzkiego nieszczęścia, mimo iż zdarzenia rozgrywają się w kraju
przodującym w rankingu poczucia szczęścia swoich obywateli.
Maria była bardzo silnie
związana ze swą matką. To pewna toksyczna zależność, którą obserwowali jej
najbliżsi, ale nikt nie mógł w żaden sposób ingerować w to specyficzne
podporządkowanie się córki – pewnego dnia żegnającej matkę na łożu śmierci. Dwa
lata po odejściu Leonory Maria wiesza się w domku letniskowym w sąsiedztwie
malowniczego jeziora. Jej przyjaciółka jest przekonana o tym, że kobieta nie
mogła się zabić. Erlendur Sveinsson – z ogromnym zapasem wolnego czasu, bo
nieoficjalnie – zaczyna się uważniej przyglądać całej sprawie, ponieważ
pojawiają się wątpliwości co do tego, czy denatka rzeczywiście chciała rozstać
się z życiem. Po śmierci matki było ono jałowe i nostalgiczne. Maria od wielu
lat nosiła w sobie także tajemnicę tego, co wydarzyło się na jeziorze w okolicy
domku letniskowego i co naznaczyło na zawsze ją i jej matkę. Arnaldur Indriðason obrazuje nam ludzką
rozpacz po odejściu ważnej osoby. Pragnienie, by zrozumieć, czy po śmierci
czeka nas jakaś forma istnienia. „Hipotermia” stanie się opowieścią o naiwnej
wierze w reinkarnację jako sposobie na porządkowanie chaosu po zgonie kogoś, z
kim wiązał się zasadniczy sens życia.
Islandzki policjant węszy w
sprawie Marii, odkrywając przy okazji nowe ślady w zapomnianych już sprawach.
Między innymi tej dotyczącej zaginięcia chłopaka z Njardviku i dziewczyny z
Akureyri. Ich rodzice także odczuwają pustkę i niemoc oraz nadzieję na poznanie
prawdy o swych dzieciach – tak jak Maria czeka na znak od zmarłej matki, która
obiecała jej go i wzmocniła wiarę córki w życie po śmierci. Tymczasem śmierć
jest bezlitosna, a zaginięcie enigmatyczne. Erlendur Sveinsson będzie samotnym
wilkiem zgłębiającym tajemnice z przeszłości rodziny Marii – jej rodziców,
męża. Samodzielnie dojdzie do wielu zaskakujących wniosków, ale z różnych
względów nie będzie w stanie ukarać odpowiedzialnych za wyrządzone zło.
„Hipotermia” opowiada o tym,
do jakiego stanu umysłu możemy się doprowadzić, żyjąc w dramatycznej
niepewności i kreśląc złudne scenariusze – a rzeczywistość wokół uwiera przede
wszystkim tym, że nie daje odpowiedzi na żadne pytanie. Erlendur czuje się
zagubiony pośród odkrywanych tropów na równi ze wszystkimi tymi smutnymi
ludźmi, którzy stają mu na drodze, ułatwiając lub utrudniając dotarcie do
prawdy. To niebywale przygnębiająca
narracja z duchami w tle, historia nieporadności, kompulsywnej wiary w
transcendencję, zagubienia i tej formy postrzegania świata, za którą kryje się
przede wszystkim poczucie wyobcowania. Ludzie wokół Erlendura wiedzą dużo
więcej niż on sam, ale nikt nie ułatwia mu zadania, gdy Sveinsson chce
dowiedzieć się, co tak naprawdę spotkało Marię i gdzie znajdują się zaginieni
ludzie. Wszystko staje się enigmatyczne choćby z tego względu, że trudno
określić motywacje rozmówców detektywa i przez chwilę odnosi się wrażenie, że
on sam tonie w jakiejś mgle, blokowanej dodatkowo przez traumatyczne
wspomnienia.
Arnaldur
Indriðason z czułością pochyla się nad samotnym człowiekiem, odmalowując jednak
samotność ludzką w bardzo wielu kolorach, korzystając z wielu symboli i
znaczących scen. Akcja koncentruje się głównie na dialogach,
jednak doskonale odczuwamy to wszystko, co nie jest wyrażone w słowach. Tę całą
nieprzystawalność ludzi do ich bliskich i jednoczesne toksyczne więzi, które
każą pielęgnować w sobie złe wspomnienia, obudowywać się, oddzielać od
otoczenia, nazywać samotność w coraz bardziej dramatyczny sposób. „Hipotermia”
to książka o tym, jak bardzo podatni jesteśmy na sugestie innych i w jak prosty
sposób możemy być manipulowani, kiedy manipulujący zna nasze sekrety, przede
wszystkim skryte bolączki i żal. To rzeczywiście powieść w tonacji blue i niewychodząca
poza nią nawet wówczas, gdy odkrywa przed nami w finale jedno nostalgiczne i
pięknie sentymentalne zdarzenie. Indriðason konsekwentnie penetruje mroczne
strony ludzkiej psychiki, pokazując człowieka w wewnętrznym rozdarciu, ale też
w swej tragicznej bezradności. Wiele przerasta także samego detektywa
Sveinssona. Tylko on jednak może przynieść ulgę tym, którzy tkwią w niepewności,
i tym, którzy przed śmiercią pozostawili po sobie swój niebywały smutek.
Powieść, w której wiara zderza się z racjonalizmem, a konsekwencje tego
zderzenia są nie do przewidzenia.