Wydawca: Relacja
Data wydania: 13 października 2021
Liczba stron: 208
Oprawa: twarda
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: To, co minęło
Jak każdy recenzujący tę książkę powinienem na początku wspomnieć o swoim numerze PESEL. A zatem u mnie siódemka z przodu, co nie znaczy, że zapis życiowych doświadczeń mam inny niż ten autora. „Pamiętam” ze swoją anaforyczną konstrukcją, która na początku może irytować, a potem buduje płynny rytm tej narracji, nie jest opowieścią o tym, co Stankiewicz zapamiętał, ale o tym, w jaki sposób to zrobił. Można te zapiski potraktować jak specyficzne puzzle pamięci, które autor przed nami rozsypuje, a lektura staje się niejako grą towarzyską – układamy je w taki sposób, żeby stanowiły względnie podobną w naszej wyobraźni całość, jednak gra polega też na tym, że dobieramy sobie te, które bardziej do nas przemawiają, mówią za nas albo orbitują wokół tego, co w trzech minionych dekadach budowało naszą wrażliwość. Jest o czym poczytać, bo i był to – jak sam Piotr Stankiewicz notuje – „dziwny czas” między PRL-owską rzeczywistością absurdów a momentem wejścia Polski do Unii Europejskiej. Zmienił perspektywę patrzenia zarówno na państwo, jak i na obecność w nim autora, bo jego tożsamość to w dużej mierze konglomerat myśli, przeżyć i obserwacji, które za każdym razem ukazują nasz kraj w zaskakującym nawet po latach świetle.
Pod koniec pojawia się konstatacja, że Stankiewicz kiedyś miał dużo czasu. Dzisiaj ma go tyle samo, ale jego doświadczanie się zmienia. „Pamiętam” to książka o strukturze czasu i jego upływie, a także o tym, że pamięć jest w stanie stworzyć swój własny rytm przemijania; w tej opowieści zatrzymujemy się tylko tam, gdzie zatrzymał się sam autor. Punktujący doświadczenia inicjacyjne, egzystencjalne, brawurowo zabawne i niekiedy śmiertelnie poważne, bo to rzecz o doświadczaniu także końca życia. Z jednej strony mamy wspomnianą śmierć dziadka, pierwsze tak przejmujące przeżycie zatrzymania upływu minut i godzin, zastygnięcia w konkretnym wieku już na stałe. Z drugiej strony – jest tu obecna babcia, która wydawała się wiecznie żywa i przeżyła nawet księdza mającego zrealizować jej marzenia dotyczące pochówku. Stankiewicz poddaje czas swoistej fragmentaryzacji. Punktowanie istotnych zdarzeń tworzy jednocześnie puls tej prozy; można też odnieść wrażenie, że pewne kwestie się powtarzają. A czas paradoksalnie ani nie upływa, ani nie staje w miejscu.
Można usiąść do lektury Stankiewicza z przekonaniem, że będzie to rzecz przede wszystkim rozrywkowa. Taka jest w istocie, jeżeli zacznie się zestawiać swoje doświadczenia z tym, jak podobne przedstawiane są tutaj w bardzo minimalistycznej formie. Tymczasem odnoszę wrażenie, że dowcip słowny i sytuacyjny nadzwyczaj często łączy się tu z pewną mroczną melancholią. Nie chodzi o to, że do części doświadczeń nie ma już dostępu, a wspomniany czas jest wrogiem, z którym teraz się walczy, udowadniając, jak przenikliwa i obszerna bywa ludzka pamięć. Czytałem „Pamiętam” trochę jak opowieść o życiowym wyobcowaniu. O tym, że było się czasem tylko niedopasowanym i nie na miejscu, ale również o tym, że taka, a nie inna perspektywa spoglądania wstecz to również świadectwo wrażliwości samotnika, obserwatora i kogoś wiecznie poszukującego związku samostanowienia ze zmianami, którym podlega również mentalność.
Stankiewicz nie jest żadnym ponurakiem. Nie ma w nim nic z mizantropa. Opowiada o dobrym i spełnionym życiu. O dorastaniu, którego być może wielu mogłoby mu pozazdrościć. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia on i jego przyjaciele wymyślali sobie cały świat, nie byli świadomi, że sami stają się wymyśleni – w tym, kim się stają i jak starają się zrozumieć zaskakujące przemiany, których doświadczało społeczeństwo, a wraz z nim najbardziej intymna jego komórka: rodzina. Świat zmyślenia należał do nastoletniej wyobraźni, ale ten prawdziwy pokazywał Stankiewiczowi ojciec. Czule brzmią tu fragmenty opowiadające o bliskości syna z najważniejszym dla niego mężczyzną. Jest w tym wdzięczność i może nawet odrobina zdziwienia – że tata był zawsze blisko, zawsze dostępny, zawsze gotowy objaśnić każdą zawiłość.
„Pamiętam” to również wypunktowany spis młodzieńczych absurdów. Tych, pośród których dorastający chłopak starał się stworzyć własną logikę świata, i tych, które powodowały, że za każdym razem ten świat jakby rozpadał się, by powstać na nowo. Nie ma tutaj ani nastoletniej nonszalancji, ani też nadmiaru lęku przed tym, co przynosiło życie. Jest nazywanie jego barwnych kształtów. A także określanie tego, co z powodu niezrozumienia stawało się bardziej atrakcyjne. Bo droga życiowa Piotra Stankiewicza wiodła przez oswajanie, akceptowanie i odrzucanie tego, co w swym absurdzie było szalone lub okrutne. To zapis pamiętania dobrego życia. Książka, która w zasadzie żyć będzie na bardzo wiele sposobów i każdy z nich zależny jest od tego, jak do tych wspomnień podejdzie czytelnik.
Myślę, że najmocniej oddziałują na wyobraźnię te najkrótsze zdania. Ich tryb oznajmujący tylko pozornie staje się świadectwem akceptacji. Ilekroć autor chce szerzej rozwinąć dane wspomnienie, tylekroć ujawnia się kontekst, w jakim ono się pojawiło. A najciekawsze – zmuszające i do zadumy, i do wybuchów śmiechu – są rzeczy nazywane skrótowo i jakby definicyjnie. A może bardziej chodzi o to, że najciekawsze w tej książce jest chyba to, czego autor nie chce powiedzieć wprost. Stąd po raz kolejny nasuwają mi się skojarzenia z jakąś specyficzną grą z czytelnikiem. Jedną z tych gier towarzyskich, w których nie liczy się zwycięstwo, lecz wspólnie spędzony czas.
„Pamiętam” to będzie także
ciekawa lektura, kiedy zwrócimy uwagę na to, co tu odeszło bezpowrotnie, a co –
z różnych powodów – pozostało ze Stankiewiczem na stałe. Suma opowiadanych
doświadczeń jest też zbiorem różnych zbiegów okoliczności, dzięki którym albo
poprzez które autor pamięta dziś to, co punktuje, w taki, a nie inny sposób.
Najczęściej jest to perspektywa kogoś, kto znajduje w pamięci taki moment, dla
którego warto było zrobić coś inaczej albo pomyśleć w inny sposób, wydobyć się
z utartych kolein, zadać trudne i czasami retoryczne pytanie powtarzające się
potem w życiu przynajmniej kilka razy. Ta książka to również mozaika tego, jak
różnorodna, wyjątkowa i niezmiennie zaskakująca była Polska kilku transformacji
widziana oczyma kogoś, kto transformował w najbardziej aktywny sposób.
Chłopiec, który bał się obcinania paznokci i niedźwiedzia polarnego
mieszkającego za kanapą, dzisiaj jest mężczyzną i zapewne boi się czegoś
zupełnie innego. A może nie jest to historia pamiętania, lecz przede wszystkim
nieco obsesyjnego lęku przed zapominaniem właśnie? Z jednej strony odnieść
można wrażenie, że taki zestaw wspomnień każdy z nas może zwerbalizować i
wyjdzie mu nawet lepiej niż Stankiewiczowi. Z drugiej jednak – istotna jest
hierarchia, bo wydaje mi się, że w tej książce nie ma miejsca na przypadkowość
zdań oznajmujących. Jedyną pewną rzeczą jest to, że w każdym akapicie spotkamy
się z tym najważniejszym tutaj czasownikiem z tytułu.
Ale w każdym z tych akapitów możemy też dostrzec budowany konsekwentnie
wizerunek człowieka. Człowieka świadomego siebie, bo jest przypominaniem sobie. Jesteśmy pamięcią – na tyle silni, że nie będzie
nam straszny upływ czasu i tego konsekwencje.