Wydawca: Znak
Data wydania: 13 lipca 2015
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Zofia na tropie
Pisanie kryminałów retro
przez współczesnych twórców wiąże się chyba z nie lada radością. Ma się
wrażenie, że układają oni poszczególne sceny, pochylając się nad nimi na
przemian ze śmiertelną powagą i sztubackim śmiechem wybuchającym nad
maszynopisem. Takie książki stanowią źródło świetnej rozrywki, choć rozprawiają
przecież o mrocznych stronach ludzkiej natury. Po Joannie Szwechłowicz, która kazała
swoim bohaterom tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej spędzić czas w
odciętym od świata pałacu z nadzieją na nielichy spadek, do budowania intrygi
kryminalnej w klasycznym, ale też i nieco ekscentrycznym stylu przystąpili
Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, powołując do życia Marylę Szymiczkową. O ile
zakończenie dynamicznej "Ostatniej woli" Szwechłowicz może nieco
rozczarować, o tyle finałem kryminalnej zagadki z 1893 roku panowie Dehnel i
Tarczyński wszystkich zaskakują, bo - jak wspomniała słusznie Agnieszka
Sowińska w rozmowie z autorami - wyrzucają niejako czytelnika gdzieś poza samo
śledztwo, skrywając jego szczegóły i uniemożliwiając ich poznanie. Tymczasem
osobliwym śledczym okaże się krakowska mieszczanka, matrona dumna ze swej
pozycji społecznej i spychająca gdzieś do podświadomości prowincjonalne,
przemyskie pochodzenie. Obie porównywane książki kumulują największe napięcie w
zakończeniu będącym erudycyjnym popisem błyskotliwości. Powołana do życia Szymiczkowa serwuje swój szach mat z zaskoczenia. O
ile sama intryga kryminalna nie jest może zbyt dynamiczna czy zapadająca w
pamięć, o tyle dziewiętnastowieczny Kraków i jego "straszni
mieszczanie" stanowią niewątpliwe walory tej zgrabnie napisanej książki.
Trzydziestoośmioletnia Zofia
Szczupaczyńska jest wzorową panią domu. Żona profesora Uniwersytetu
Jagiellońskiego dba o ten dom ze szczególnym zaangażowaniem. Wśród domowych
rytuałów tkwi w przeświadczeniu o byciu kimś wyjątkowym. Także na szczeblach
drabiny społecznej. Szczupaczyńska ma cechy Dulskiej, lecz mimo gry pozorów, za
którą często stoi jej wyrachowanie oraz czasem hipokryzja, da się lubić i
przede wszystkim - szanować. Dehnel i
Tarczyński w swej fabule wyraźnie nakreślili te wszystkie możliwości dostępne
krakowskim mieszczkom końca XIX stulecia, z którymi ich zdrowy rozsądek nie
śmiałby się zmierzyć, bo to wszystko byłyby i fanaberie, i zdecydowane
przekraczanie granic ustalonych przez status społeczny, pozycję w związku
małżeńskim czy niepisane reguły postępowania kobiety w słusznym wieku i
słusznego taktu. Bo Szczupaczyńska nudzi się z tym, co ma na co dzień.
Spolegliwy mąż żyje w pewnego rodzaju świecie równoległym, choć widzimy
wyraźnie, że Zofia darzy go czułością i jest doń przywiązana. Sama światów
równoległych szuka w lekturach - Poe czy Scott to jej duchowi przewodnicy po
tym nudnym codziennym żywocie konwenansów i układów.
Tak też portretowany jest
Kraków. Z jednej strony miasto wyraźnie się wyróżniające w galicyjskiej
szarości. Miasto będące spełnieniem marzeń o życiu w ważnej metropolii. Z
drugiej - dość duszna mieścina układów i znajomości, z której chciałoby się
wyjechać do kosmopolitycznego Wiednia. Życie
w Krakowie dla ludzi pokroju Szczupaczyńskich to życie w sidłach nieznośnych
czasem współzależności, wobec których trzeba być i pokornym, i cierpliwym.
Kraków nieprzypadkowo w samej Zofii wyzwala dość ambiwalentne uczucia. Sporo w
nim trzeba robić na pokaz. Między innymi pomagać potrzebującym, angażować
się we właściwe bywanie w istotnych miejscach. Pielęgnować nagrobki i spoglądać
z zawiścią na te lepiej wzniesione tak jak zawistnie obserwują swe kreacje
wszystkie matrony przybyłe do teatru, dla którego nie warto nadkładać drogi
spacerem, tylko należy podjechać doń dorożką, bo przecież tak wypada.
Zofii Szczupaczyńskiej wiele
nie wypada. Angażuje się w sprawę zaskakujących zgonów pensjonariuszek Domu
Helclów. To miejsce to uosobienie chrześcijańskiego miłosierdzia i fundacja
dobroczynna skupiająca wokół siebie znaczące persony, a także spory kapitał
samych pensjonariuszy, tych najbardziej majętnych oczywiście. Szczupaczyńska
uświadamia sobie, że w Domu Helclów widzi i słyszy więcej niż inni. Dlaczego
ciało jednej z pensjonariuszek znaleziono na strychu? Jaki z tym związek ma
uduszenie kolejnej, potem zniknięcie trzeciej? Krakowska policja tuszuje swą
bezradność, działając chaotycznie i dość szybko - by uspokoić opinię publiczną
- aresztując podejrzanych. Tymczasem coś jest bardzo nie tak i Szczupaczyńska
czuje, że intuicja jej nie zawiedzie. Bo nagle doznaje przemożnej chęci
rozwikłania zagadek kryminalnych po swojemu. Ona, która dotąd zajmowała się
domem, treścią obiadów i planowaniem życia towarzyskiego dla siebie i męża,
dusząc się w gorsecie przyzwyczajeń i obłudy. Tak, bohaterka odkrywa w sobie
nie tylko siłę, ale i kompetencje, by prowadzić prywatne śledztwo. Działa
metodycznie i spokojnie. Czasami sama sobie utrudnia pewne sprawy - choćby
wówczas, gdy chce przepytać znajomego toksykologa i w związku z tym aranżuje
kolację, której przebieg daleki jest od tradycyjnego schematu spotkań przy
stole. Nic to, Szczupaczyńska radzi sobie po swojemu. Jej spostrzegawczość i
inteligencja ujawniają się w szeregu działań, które byłyby i niestosowne, i
niebezpieczne dla kobiety. Żony profesora. W Krakowie. Pośród ludzi
przekonanych o tym, jakie dokładnie są kobiece role, i gdzie kobieta winna
znaleźć swoje miejsce.
Dehnel z Tarczyńskim nie pozwalają nam
zapomnieć, że najgorsze ludzkie czyny idą w parze z najsilniejszymi emocjami.
Zemsta to przecież świetny, soczysty motyw. Kierująca w stronę zbrodni w
mieście, w którym przebaczenie to tylko termin teologiczny. Kroki detektyw
Szczupaczyńskiej prowadzą nas w zaskakujące miejsce. Udowadniają, że Kraków
jest miastem wielu masek i wielu fałszywych życiorysów. Miastem, w którym
czasem warto udawać kogoś, kim się nie jest, a czasami należy tuszować to, kim
jest się rzeczywiście. Gra o wpływy i pozycje się nie kończy. Może jednak
skończyć się dramatycznie. I tak się dzieje w "Tajemnicy Domu
Helclów" - powieści ujmującej klimatem, specyficznym humorem i dobrze rozegraną
intrygą. Nic to, że blednącą chwilami. Koloryt dziewiętnastowiecznego Krakowa
rekompensuje braki tym, którzy oczekują soczystego kryminału. Otrzymujemy w
gruncie rzeczy książkę będącą efektem intelektualnej zabawy i hołdem złożonym
czasowi, w który autorzy zanurzyli się na tyle solidnie, by obronić Szymiczkową
na pewno jako świetną portrecistkę przeszłości w dobrej powieści obyczajowej.