Wydawca: Znak
Data wydania: 14 września 2016
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Cena det.: 42,90 zł
Tytuł recenzji: Ludzkie zło, ludzkie dobro
Reportaż Witolda
Szabłowskiego to rzecz ważna i unikatowa. Autor podąża tropem ludzi, którzy
pamiętają rzeź wołyńską albo skrywają w sobie wspomnienia swoich najbliższych.
Czas mija nieubłaganie, niewielu świadków jednego z najbardziej krwawych
epizodów drugiej wojny światowej jeszcze żyje. To najwyższy czas na taką misję.
Misję odszukiwania bohaterów, którzy w obliczu okrucieństwa wykazali się
heroizmem i empatią. Jedna z rozmówczyń jest zaskoczona, kiedy uświadamia
sobie, iż Szabłowskiemu chodzi o kogoś takiego jak ona – małą dziewczynkę
noszącą jedzenie ukrywającym się przez śmiercią ludziom. Tacy właśnie są
bohaterowie tego reportażu. Ludzie, którzy w nieludzkich warunkach pokazali
człowieczeństwo. Ono nie ma nacji, przynależności, nie jest sygnowane żadną
religią – to coś unikatowego, a w 1943 roku naprawdę wyjątkowego. W czasie, w
którym mąż zabijał żonę i dzieci, obcy sobie ludzie organizowali rozmaite formy
pomocy, by ratować – bez względu na przynależność światopoglądową, bez względu
na narodowość. „Sprawiedliwi
zdrajcy” to książka, która będzie uwierać dodatkowo także w tym znaczeniu, że w
żaden sposób nie wyjaśnia, skąd wzięło się okrucieństwo agresorów
pacyfikujących wsie. Ta mroczna strona ludzka, która dawała przyzwolenie na
roznoszenie innych widłami czy cepami, wciąż jest zagadką i Szabłowski nie jest
w stanie jej przeniknąć. Sugeruje jednak coś innego. Coś, co nie jest
wygodne w czasie, w którym rodzą się na nowo nacjonalizmy, wciąż nie ustaje
wzajemne oskarżanie, i w momencie, w którym Polacy i Ukraińcy cały czas liczą
tylko swoje ofiary. Chodzi o to, że zło i zbrodnia nie mają przynależności.
Niech najbardziej sugestywnym komentarzem będą słowa jednego z rozmówców: Nie ma znaczenia, czy ktoś jest Czechem,
Żydem, Ukraińcem albo Niemcem. Są ludzie. I to człowiek może ukraść albo
oszukać. Albo zabić.
Szabłowski
kreśli mapę pogardy i okrucieństwa na przemian z mapą dobroci, za którą stała
potężna siła mogąca mobilizować do ratunku innych. Ów ratunek prawie zawsze
można było okupić śmiercią. A jednak Ukraińcy przygarnęli i
wychowali małą Hanię, która ocalała cudem, znaleziona pośród kilkuset trupów w
wiosce. To jedni Ukraińcy zapędzili ludność cywilną do kościoła w Kisielinie z
zamiarem ich uśmiercenia, a drudzy przybiegli, by ich ratować z pożogi. To
czeski pastor, który zorganizował pomoc dla wielu ludzi skazanych na śmierć
przez przynależność do narodu lub religii. To w końcu cisi bohaterowie, po
latach spokojnie opowiadający o tym, jak żywili ukrywających się przed
oprawcami i jak pomogli wielu z nich przetrwać wołyńskie piekło, które w 1943
roku zamieniło bajkową wręcz krainę szczęśliwego życia różnorodnych ludzi w
pogorzelisko i ziemię, gdzie pospiesznie ukrywano ciała ofiar, niejednokrotnie
okaleczone, brutalnie torturowane przed śmiercią.
To
był taki czas, w którym niektórzy myśleli, że oto właśnie nadchodzi koniec
świata. Wioska po wiosce, eksterminacja Polaków i Żydów. Potem odwety – jak
akcje Polaków, którzy w Trościańcu łupili ukraińskie wsie. Skąd wzięło się to
całe zło i jak to się stało, że przybrało taką siłę?
Myślę, że sporo na ten temat i na pewno trafniej niż niejeden historyk opowiada
wspomniany już czeski pastor – Jelinek. To jego oczyma przyglądamy się przyczynom
konfliktów. On bacznie i bezstronnie analizuje rosnące w siłę nacjonalizmy i
nazywa wszystko to, co zwykle nie jest nazywane – poczucie wyższości Polaków,
gorycz Ukraińców, sowiecki i niemiecki wyzysk. A także pragmatyzm Czechów,
którzy jakby przypadkiem dostali się w tę szaleńczą machinę eksterminacji.
Wynikłą z deficytów, frustracji i mrocznych rojeń o potędze danej narodowości.
Tymczasem krew zabitych wszędzie była taka sama. Taki sam strach tych, którzy
uciekali. Chcieli, by dosięgła ich kula, bo tak zginą szybciej niż maltretowani
widłami lub maczugami. Chcieli być zastrzeleni, a nie porąbani. Niewyobrażalny
ogrom cierpienia i dzika chęć mordowania. Czas, który zatrzymał się w jakimś
przerażającym wymiarze. Tak, to był swoisty koniec świata. Taki, po którym
ocaleni czasami całe dalsze życie zadawali sobie pytanie o to, dlaczego
istnieją.
Witold Szabłowski rozmawia z
ludźmi, którzy rzeź wołyńską pamiętają bardzo dobrze i żaden upływ czasu nie
jest w stanie zmniejszyć siły wspomnień. Usiłuje zrozumieć motywacje ludzi,
którzy ryzykowali życiem, by ocalić i tak skazanych na śmierć. A jednak ocaleni
uwierzyli w to, że życie dano im po to, by spełniać marzenia. Jak Mirosław
Hermaszewski, który przypadkiem uszedł śmierci, a potem przyglądał się światu z
kosmosu. Tej maleńkości, w której dodatkowo Wołyń jest osobną małą krainą. Krew
spłynęła tam w taki sposób, że wciąż pozostają jej ślady. Także ślady heroizmu.
Tego, że mimo konsekwencji człowiek szedł na pomoc drugiemu człowiekowi. Nie
zwracali uwagi na religie, narodowości. Karmili, ukrywali, walczyli z opresją i
niesprawiedliwością. A ludzi sprawiedliwych, dobrych i zachowujących twarz w
nieludzkich czasach nie gloryfikuje się specjalnie. „Sprawiedliwi zdrajcy” to opowieść o tych,
którymi historycy, socjologowie, dziennikarze i opinia publiczna nigdy się nie
zajmowali. Ich relacje zaburzają stereotypowe postrzeganie katów i ofiar.
Niszczą coś w utrwalanym przez lata poglądzie na to, kto jest winien rzezi
wołyńskiej i komu nigdy nie można wybaczyć. W tej książce zabijają ci, po
których stronie chcemy się opowiedzieć, i ci, dla których nie mamy litości.
Zabijanie nie zna segregacji. Ono wychodzi z ludzkiej ręki. Tak samo jak
bohaterstwo pomocy bliźniemu. Za jednym i drugim aktem stoi człowiek.
Bestialstwo i heroizm – jacy skrajni potrafimy być…
Opowieść o Wołyniu budowana z
zapisów rozmów to równoczesna opowieść o wszystkim, co w człowieku najlepsze i
najgorsze. Myślę, że to książka dla każdego, kto nosi w sobie jednoznaczny
pogląd na zdarzenia wołyńskie, i dla wszystkich, którzy po latach wzajemnie się
oskarżają. Szabłowski zamiast klarować
rzeczywistość, zaciemnia ją, czyni wieloznaczną, pokazuje skomplikowane
mechanizmy podległości i jednocześnie proste mechanizmy ujawniania współczucia.
Jest wśród tych historii opowieść o banderowcu, który nocą napada, a w ciągu
dnia pomaga. To nie mieści się w głowie, prawda? A jednak dychotomia pojęć
dobra i zła kształtuje całą tę książkę, czyniąc ją bardzo wyraźną. Pamięć
zachowała się u krzywdzonych i krzywdzących. Upływ czasu nie pozwolił na
wybaczenie i rozliczenie. Trudno jest wybaczyć i rozliczyć, ale naprawdę trudno
– zrozumieć. To, że w czasie piekła ludzie potrafią jednocześnie atakować i
bronić. To również opowieść o niezwykłych spotkaniach po latach. O tym, że niektórzy
nie są gotowi do pojednania, a inni zaraz po bestialskim ataku wyraźnie
pokazywali, że opowiadają się po stronie godności ludzkiej.
„Sprawiedliwi
zdrajcy” to także pasjonująca opowieść o tym, czym jest Wołyń dzisiaj. Wędrówka
po wsiach odbudowanych na cmentarzyskach. Po miejscach, które miały przestać
istnieć, a dziś mienią się różnorodnością form życia. Bo to historia życia i
jego siły. Opowieść o dobrych ludziach poza przynależnościami i o
przynależnościach wywołujących bestialstwo. Poza tym jest to książka wielu
prawd. Każdy z rozmówców ma swoją. Nic nie układa się tutaj w czytelny przekaz,
nic nie porządkuje naszej pamięci o rzezi wołyńskiej i niewiele też pomaga tym,
co pamiętają, uporządkować tamten świat chaosu i zła na nowo. Szabłowski
prowokuje do pytań, których być może sobie jeszcze nie stawialiśmy. Ukazuje
naturalizm zła i różne odcienie dobra. Jedno i drugie tkwią w człowieku. Jedno
i drugie ujawniają się w zaskakujących momentach dziejowych. Wołyń jest
narodową traumą i krwawą historią podlegającą różnym interpretacjom. U
Szabłowskiego interpretowane są przede wszystkim akty solidarności i
człowieczeństwa. Bo jesteśmy ludźmi nawet w najbardziej nieludzkich czasach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz