Wydawca: Czarne
Data wydania: 14 marca 2018
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda lakierowana
Cena det.: 44,90 zł
Tytuł recenzji: Wyobcowane
„Koronkowa robota” porusza
do głębi. Przede wszystkim dlatego, że Cezary Łazarewicz operuje dwoma różnymi
rejestrami narracyjnymi, dwukrotnie uderza w czytelnika i za każdym razem
inaczej – w jednej książce tworzy w zasadzie dwa uzupełniające się reportaże w
różnych konwencjach. Oba o wyobcowanych i samotnych kobietach, które połączyła
trudna, lecz silna więź. Gdy najpierw otrzymujemy znaną powszechnie
rekonstrukcję zdarzeń z nocy 30 na 31 grudnia 1931 roku, kiedy w tajemniczych
okolicznościach zabita została siedemnastolatka, nie spodziewamy się, w którą
stronę podąży reporterskie śledztwo. Mamy jego zarys, ale nie jesteśmy
przygotowani na niepokojącą część drugą. Tę, która skupia się na urodzonej w
więzieniu córce Rity Gorgon oskarżonej i przez dwa wyroki sądowe uznanej za
winną zbrodni na Elżbiecie Zarembiance, którą dla lepszego efektu pamięci
nazywa się od chwili zgonu Lusią. Łazarewicz
dokonuje rzeczy niezwykłej – niesamowicie porusza wyobraźnię i emocje, niczego
nowego nie odkrywając ani nawet nie sugerując jakiejś nowej interpretacji
zdarzeń. Opowiada o dziecku idącym przez życie ze stygmatem matki morderczyni.
O kobiecie, która przyjęła na siebie społeczne odium, skazana i potępiona dużo
wcześniej, niż zrobiły to instancje sądowe. „Koronkowa robota” to opowieść
o oddaleniu od siebie dwóch kobiet, które musiały same stanąć do walki o to, by
wytrwać pośród ludzi wymierzających wyroki po swojemu. Ta książka to świetny
głos reportera opowiadającego o tym, ile wydobywamy dla siebie z cudzego
nieszczęścia. Także książka o niezwykłej sprawie. O
niebezpieczeństwie skazywania na podstawie poszlak i o życiu, które przez
nikogo nie będzie potem darowane…
Wikipedia podaje wiele
szczegółów głośnej sprawy Rity Gorgonowej. Jakże z tego stworzyć pasjonujący
reportaż? Można to zrobić tylko wówczas, gdy zechce się wyjść naprzeciw
zapomnieniu i wyparciu. To, co elektryzowało Lwów w latach trzydziestych, jest
dzisiaj zbrodnią funkcjonującą jako pewien mit odwoławczy. Jako straszak.
Nazwisko oskarżonej o morderstwo na nastolatce staje się synonimem zła. Rita Gorgonowa uznana jest za złą.
Wyrafinowaną oszustkę, która trzymała nerwy na wodzy, nie dając poznać, kim jest
naprawdę. A przecież „czułe sumienie publiczne” wydało wyrok błyskawicznie. W
sprawie morderstwa, którego musiał dokonać ktoś z domowników. Nie mógł to
być ojciec denatki ani jej brat. Tylko ta, która w ocenie opinii publicznej
chciała zniszczyć mir domowy, wdając się w romans z człowiekiem zatrudniającym
ją jako guwernantkę i walcząc o lepsze życie u jego boku – nawet kosztem innych
członków rodziny.
Łazarewicz nakreśla, jak
trudna była sytuacja rodzinna znanego architekta Zaremby i jakby w drugim planie
kreśli portret psychologiczny człowieka, który po zabójstwie córki robił
wszystko, by zachować twarz. Stracił ją przez związek nieaprobowany społecznie.
Stworzył się mroczny mit potwornej zabójczyni, który wyrósł z niedopasowania
się do określonych wzorców funkcjonowania społecznego. Gorgonowa nie ma po swojej stronie nikogo. Choć nie przedstawiono nigdy
żadnych twardych dowodów, od samego początku jest tą, której winę uznaje się za
coś oczywistego. I jedyną osobą, która będzie chciała oczyścić jej dobre imię,
jest córka. Ewa, której Gorgonowa nie szukała po wyjściu z więzienia.
Dziecko porzucone od samego początku, dziecko zbędne i niepotrzebne. Wyśmiewane
i atakowane. Idące przez życie w stopniu wyobcowania równym temu, który
towarzyszył matce. Dwie kobiety, które nigdy na nikogo nie mogły liczyć.
Niewiarygodna wręcz tęsknota porzuconej dziewczynki, która przez całe swoje
długie życie marzyła tylko o przytuleniu się do matki. Kobieta, której odebrano
godność i uznano za ucieleśnienie zła. Jej córka przejmująca fatum po
wyobcowanej matce. Obie są w gruncie rzeczy zagadkami. Łazarewiczowi udaje się
porozmawiać tylko z jedną z nich.
Upływu czasu nie da się
oszukać, ale „Koronkowa robota” pokazuje, że dobry reporter będzie starał się
temat swojej pracy ocalić od zapomnienia za wszelką cenę. Rekonstruując losy
Rity Gorgonowej i przedstawiając jej dwa procesy w świetle tego, co myśleli i
mówili ludzie bezpośrednio w nie zaangażowani, Cezary Łazarewicz pokazuje, jak
niewiele z tych dramatycznych zdarzeń i emocji pozostało dzisiaj – tak jakby
ten gwałtowny wybuch zainteresowania opinii publicznej miał tylko wydobyć na
chwilę kumulowane emocje. Takie pojawiające się wtedy, kiedy ulica znajduje tego
złego i może odetchnąć, bo ona nie jest zła. Ale w tej książce ważniejszy niż
toksyczne emocje jest proces Gorgonowej. Akt oskarżenia oparty na zeznaniach
dziecka niedarzącego jej sympatią. Dwie obsadzone mężczyznami ławy oskarżonych.
Nieopisana forma nienawiści ze strony kobiet. I dwie wskazane obserwatorki, które
przyglądały się działaniom sądów, opowiadając o swoim przekonaniu, że oskarżona
nie jest winna.
Myślę,
że nie chodzi o wzbudzanie oczywistych emocji i zwyczajną rekonstrukcję zdarzeń
z sal sądowych. Nie chodzi też o portretowanie nastrojów społecznych, kiedy
ludzie z zaskakującą łatwością chcą wskazać winnego, bo poszukiwanie może być
dla nich niewygodne. Dużo ważniejsza jest druga część reportażu – obrazująca
autorską bezradność i ciekawość jednocześnie. Szacunek dla
każdego, o kim pisze, i wnikliwość w badaniu śladów, po których lata temu nikt
nie podążał. Ironiczny tytuł reportażu odnoszący się do słów prokuratora
udowadnia, że tę jakże skomplikowaną sprawę można byłoby naprawdę zbadać
wyjątkowo dokładnie. Po latach tonąc w niedopowiedzeniach, a jednak wciąż na
nowo wzbudzając wątpliwości oraz weryfikując opinie. Cezary Łazarewicz wychodzi
naprzeciw ludzkim skłonnościom do uproszczeń, łatwych oskarżeń, ale także do
zbyt szybkiego zapominania tego, co niewygodne lub niejednoznaczne. Jak
wspomniałem, nie pojawią się na kartach tego reportażu żadne nowe ustalenia, a
tym bardziej jakieś zaskakujące fakty. Chodzi bardziej o odsłonięcie
kontrowersyjnej sprawy nieco inaczej. Spojrzenie na nią okiem człowieka
wrażliwego na krzywdę i niesprawiedliwość. „Koronkowa robota” to przecież
niebywale smutna historia o kobiecej samotności, potrzebie przynależności,
społecznym odrzuceniu i o tym, że najbardziej zajmujące może być to, z czym
przez lata musiały radzić sobie matka i córka. Z czym mierzyć w myślach i w
sercu. To nie tylko książka o tym, jak łatwo wydajemy wyroki stadnie. Przede
wszystkim o tym, jak niewyobrażalna samotność nigdy nie została zwerbalizowana,
bo portretowane bohaterki ani Łazarewiczowi, ani nikomu wcześniej nie dały
łatwego dostępu do siebie. Książka mocno przykuwająca uwagę i inteligentnie
łącząca dwie historie w jedną pasjonującą narrację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz