2020-08-13

„Tangerynka” Christine Mangan


Wydawca: Marginesy

Data wydania: 26 lutego 2020

Liczba stron: 320

Przekład: Agnieszka Wilga

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Toksyczne zależności

Debiutancki thriller Christine Mangan to dobry przykład zmarnowania całkiem ciekawego potencjału. „Tangerynka” jest historią obsesji i obłędu. Narracją mającą w zamierzeniu portretować skomplikowane relacje między dwiema kobietami, w których kryją się pokłady wielkich emocji. Jest tam miejsce na fascynację, przywiązanie, potem na odrzucenie, gniew i manipulacje. Cała historia – z zupełnie dla mnie niezrozumiałych względów, bo miasto gloryfikowane jest tutaj na siłę – rozgrywa się w Tangerze, którego specyfiką mamy się zachwycić, ale poza tym, że serwują tam gorącą miętową herbatę, nie można poczuć żadnego bliższego związku z wybraną przez autorkę lokalizacją. Mangan dokonuje rzeczy w moim odczuciu niesamowitej: wykorzystując dwie uzupełniające się narracje pierwszoosobowe, proponuje papierowe bohaterki, o których naprawdę niewiele wiemy, a to, czego się dowiadujemy, nie powoduje, że czyta się tę książkę z większym zainteresowaniem. Pojawia się za to sporo irytacji i rozczarowań. Zwłaszcza gdy przyglądamy się temu, jak pisarka konstruuje tu intrygę kryminalną. To rzeczywiście filmowa książka i nie dziwię się, że świat filmu już się nią zainteresował. Przede wszystkim dlatego, że proponuje – charakterystyczne dla kasowego filmu – zbyt proste rozwiązania, a główna oprawczyni poczyna sobie doskonale, bez najmniejszego problemu realizując wszystkie punkty swego szaleńczego planu.

Jest zatem Alice i jest Lucy. Najlepiej w dalszej części omówienia nie wskazywać, która z nich robi to, co opisane, dzięki czemu pozostawi się ten element zaskoczenia, który ma w założeniu autorki być mocny i pojawiać się w co drugim rozdziale, ale ostatecznie znika już na samym początku, kiedy wszystkiego naprawdę dość szybko można się domyślić. Zatem dwie kobiety, najpierw jeszcze nastolatki, w retrospekcjach portretowane jako bliskie przyjaciółki ze studiów. Jedna wciąż mierzy się z traumą utraty rodziców, druga wyrwała się z bolesnej i szarej prowincji, a dzięki stypendium naukowemu może osiągnąć to, czego nie osiągają ludzie pochodzący z takich okolic jak ona. Dziewczęta szybko zaprzyjaźniają się, ale równie szybko odkrywamy, że ta przyjaźń jest toksyczna. Coraz bardziej zaborcza, coraz mocniej wpływająca na codzienność, która wspólnie zaczyna być nie do wytrzymania. Znikają rzeczy, pojawiają się napięcia w rozmowach, potem rozmowy zamieniają się w mroczne milczenie. Rozpada się ta przyjaźń po pewnym wypadku zimową porą i od tamtej pory bohaterki wiodą swoje życia z dala od siebie. Tymczasem ich losy splatają się ponownie w targanym niepokojami Tangerze. Jedna z nich po prostu przemierzy pół świata (są lata pięćdziesiąte minionego stulecia, nie jest to tak proste jak dzisiaj), ulokuje się w domu byłej przyjaciółki i uzna, że czas na poprawę relacji. Albo na powrót do obsesyjnej zależności, którą ukrócił wypadek w USA. I zrobi wszystko, aby rzeczywistość dopasować do ram swojej wyobraźni. Bez względu na to, co o tym będzie sądzić najbliższa do niedawna osoba.

Mangan portretuje emocje i zamierzenia bohaterek w sposób podręcznikowy. Wszystko układa się linearnie, jest bardzo czytelne i nie zapowiada jakiegoś zaskakującego przełomu. Od początku widzimy, do czego dąży jedna z bohaterek, a przed czym ucieka ta druga. Zacznie się zatem znowu zabawa w kotka i myszkę, w której manipulatorka rozdaje karty i zawsze wygrywa. Jest w stanie mydlić oczy każdemu i w każdej sytuacji. Nawet kiedy staje się wyjątkowo groźnie, pokrzywdzona nie jest w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny siły i przede wszystkim inwencji twórczej, by zapobiec kolejnym przewrotnym działaniom byłej przyjaciółki. W tym wszystkim jeszcze mężczyzna – od początku portretowany negatywnie, jakby Christine Mangan bała się stosować półcienie w ukazywaniu zachowań i motywacji działań swoich bohaterów. Ale jak wspomniałem, najgorzej rozpisane są właśnie dwie kobiece postacie. O ile pojawia się interesująca sugestia, że każda z istniejących rzeczy może mieć wiele nazw nawiązujących do Tangeru, o tyle nie jest ona później w żaden sposób wykorzystana, bo nie widzimy – a powinniśmy! – różnic w postrzeganiu tego samego przez bohaterki. Po cóż zatem te dwie narracje, które się uzupełniają? Powtarzają oczywistości, budując czytelnie jako taki wizerunek każdej z kobiet, który potem w żaden sposób się nie zmienia.

To opowieść o tym, co się może dziać, kiedy w bliskiej relacji ktoś decyduje o dalszym ciągu danej historii, którą druga bliska osoba zamknęła, odbierając relacji prywatny i kojący wymiar. Wszystko skonstruowane jest w taki sposób, by skupić się na tym, że przyjaciółki stają się wrogami. Obraz psychopatki zbudowany jest w sposób bardzo oczywisty, bez psychologicznego pogłębienia. Z drugiej strony ofiara również nie wzbudza jakichś ciepłych uczuć. I na dokładkę ten Tanger, który ma być niemym świadkiem wydarzeń, ale poprzez swą specyfikę jakoś te wydarzenia komentować. Cóż, rzeczywiście jakoś to wychodzi. Tylko jakoś.

Cała powieść jak na thriller jest wyjątkowo senna i nie oferuje specjalnych zwrotów akcji. Naprawdę zdziwiłem się, że tak można uśpić czytelnika przy książce o takim charakterze. Mangan stara się opowiedzieć historię o przeszłości, która powraca, bo tak naprawdę nic nie zostało w niej zamknięte, utknęła w negatywnych emocjach i niedopowiedzeniach. Pomysł zatem mało oryginalny, ale na pewno ciekawe jest to, jak potem rezonuje nagłe rozstanie przyjaciółek. Białe plamy w ich biografiach również zastanawiają, ale w żaden sposób nie są wypełnione. Tak po prostu przesuwamy się w przyszłość. Równie nagle i równie zaskakująco jak znajdujemy się w tym, a nie innym miejscu, choć cała historia mogłaby się rozegrać naprawdę wszędzie. „Tangerynka” jest zatem powieścią wielu rozczarowań. Widać, że autorka bardzo się stara uczynić z tej narracji coś nieoczywistego, kiedy proponuje dość odważne zakończenie – również bardzo filmowe, ale na pewno literacko bezkompromisowe.

Całość czyta się z niesłabnącym poczuciem znużenia. Nie pomaga lokalny koloryt Tangeru ani to, w jaki sposób pracuje wyobraźnia oprawczyni. Nie pomaga również zbliżanie się do bohaterek, bo żadna z nich nie pozwala tak naprawdę zbliżyć się do siebie. Wszystko tonie w oczywistych rozwiązaniach, jest boleśnie prozaiczne i nie działa na wyobraźnię. Pomysł na drapieżną powieść o mrocznej konsekwencji w działaniu, by mieć kogoś na własność, zostaje zmarnowany ślizganiem się po powierzchni naprawdę złożonego problemu. Dlatego „Tangerynka” dodatkowo męczy mało przemyślanymi partiami dialogowymi, tworzonymi w niektórych momentach jakby na siłę. Mimo północnoafrykańskiego uroku i tajemnicy pozostaje jednak duże rozczarowanie i nic ponad to.

1 komentarz:

My Harrods pisze...

Zgadzam się! Męczy ta lektura i nudzi.Irytuje. Nie wiem czemu chcę doczytać? Ślizgam się po tekście i sprawdzam ile do końca.