2024-07-08

„Uśpione” Anthony Passeron

 

Wydawca: Wydawnictwo Czarne

Data wydania: 29 maja 2024

Przekład: Jacek Giszczak

Liczba stron: 200

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Wymiary apokalipsy

Dwie równolegle prowadzone narracje. Niezwykły sposób konstruowania książki. Nie jest niezwykłe to, że otrzymujemy dwie narracje, bo mnóstwo ciekawych powieści zostało napisanych za pomocą symultanicznie rozgrywających się historii. Anthony Passeron proponuje jednak coś innego: raport z rozwoju pandemii oraz kameralną opowieść rodzinną. Obie historie spaja motyw nadchodzącej apokalipsy. Obie opowiadają o czymś, co jest nieuchronne, przed czym nie ma ratunku. A o ten ratunek się walczy – w znaczeniu globalnym i rodzinnym. „Uśpione” to z jednej strony reporterska relacja z frontu walki z wirusem HIV oraz z AIDS. Właściwie wszystko o tej historii można przeczytać w tekstach źródłowych, a jednak czyta się to jak rasowy thriller. Tyle tylko że dominuje rzeczowy, sprawozdawczy styl. Ma on swoje specyficzne zastosowanie także wówczas, gdy Passeron opowiada historię rodziny. A raczej jej rozpadu i upadku. Pełnej cierpienia bezradności. Ale przede wszystkim o tym, o czym latami milczano. Co przez lata było uśpione.

Ciekawa jest konstrukcja narratora. Człowiek w gruncie rzeczy najważniejszy ze względu na to, w jaki sposób opowiada, a jednocześnie całkowicie schowany w cieniu. Jego tożsamość nie jest istotna w porównaniu z tym, w jaki sposób próbuje przedstawić tożsamość własnej rodziny. Żyjącej na prowincji grupy ludzi, w których życie bezkompromisowo wdziera się umieranie. Stryj narratora był człowiekiem, który z prowincji zrezygnował. Ruszył w świat. W swoją drogę ku szczęściu i wolności. Został zniewolony, przegrał. Odszedł ze świata na oczach najbliższych i wbrew ich pragnieniom. Ta śmierć stała się bolesnym stygmatem naznaczającym wszystkich. Być może najbardziej tego, który jest tu najciekawszą postacią, bo zdecydowanie nieodsłoniętą, nakreśloną z jednej strony wyraźną kreską, z drugiej jednak – ukazaną przede wszystkim z perspektywy swojej nieobecności.

Ojciec narratora znał tylko uporządkowane i przewidywalne życie, którego rytm wyznaczała codzienna praca w masarni. Krew zabijanych zwierząt na twarzy narrator nazywa „rodzinnym złotem”. Ów ojciec wyjechał ze swojej wioski tylko raz, bardzo daleko. Po to, by sprowadzić do domu brata. A sprowadził niewyobrażalną tragedię. Jednocześnie odsuwając ją i izolując się od niej. A potem – co najbardziej przejmujące i czego nie powinienem pisać, bo to tak zwane spojlerowanie – odchodząc na zawsze. Najcenniejsze w retrospekcjach jest to, w jaki sposób nie wprost, ale bardzo sugestywnie nakreślane są rodzinne relacje. Pustoszenie tego, co kiedyś miało wartość. Coraz bardziej bolesna obecność śmiertelnej choroby, ale wcześniej – opowiadanie o tym, w jaki sposób można umrzeć za życia. Metafora rodzinnego uporządkowania zamienia się w metaforę chaosu. Wszystko jest tu jednocześnie boleśnie dosłowne i bardzo symbolicznie smutne. Passeron pisze o smutku w wielu kontekstach. Przede wszystkim przez pryzmat rozczarowania. Ale również wielkiego zaskoczenia. Bo choroba atakuje w taki sposób, że jest oczywistą konsekwencją stylu życia, jednak druga narracja uzupełnia tę pierwszą i daje do zrozumienia, że nic w rozwoju AIDS nie było oczywiste.

Dwie dekady walki i konsekwentnego poszukiwania medycznych rozwiązań. Dwa kontynenty, lekarze amerykańscy oraz francuscy odkrywający zagrożenie, tworzący jego definicje, usiłujący walczyć z tym, co już odkryte. To jak w rodzinie narratora. Odsłaniają się kolejne mroczne karty historii, a całość zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Jest również niezawinione cierpienie. Druga część tej krótkiej powieści, która porusza najmocniej. „Uśpione” to historia o tym, w jaki sposób tradycyjny porządek ról w rodzinie rozbija się, rozpada i z wielkim bólem pozostają jedynie ci, którzy są w stanie sobie z nim poradzić. Inni stosują tendencje ucieczkowe. Milczą. Wypierają. Nie chcą opowiadać. Nie chcą werbalizować przeżyć. Dlatego ta książka jest fantazją nie o tym, co pamiętamy, ale o tym, co ukryte w zbiorowej pamięci. O ludziach, którzy z różnych powodów milczeli, cierpiąc. Czy całe to cierpienie miało być jedynie destrukcyjne, czy też pełni jakąś funkcję ekspiacyjną? Wtedy, kiedy jest odtwarzane i analizowane. Językiem – jak wspomniałem – pozornie kompletnie niedostosowanym do opowiadanej historii. A jednak robiącym ogromne wrażenie, kiedy sprawozdawczość oraz podawczość łączą się z niesamowitą wrażliwością na niuanse. Na to, jak bardzo cierpienie innych przenosi się na najbliższych i jakie mogą być konsekwencje tych przeniesień. Passeron trzyma czytelnika w szachu i napięciu do ostatniej strony, chociaż przecież można uznać, że opowiada historię z dość oczywistym finałem, zawierającą nadzwyczaj czytelne wnioski i sugestie. Nic bardziej mylnego.

„Uśpione” to bardzo skondensowana, a przez to niemożliwa do odłożenia powieść o tym, czym są złudzenia, jak trudne bywają kompromisy, lecz również o przejmującej bezradności. Okazuje się, że świat nie ma wpływu na rozwój pandemii, która przed dwie dekady dziesiątkuje chorych, ale i rodzina sama w sobie silna i stabilna nie może unieść bezradności przyglądania się temu, że ktoś umiera. Na własne życzenie? Z powodu swoich błędów? Czy charyzmatyczny Désiré zasłużył sobie na swój los? Otrzymał to, ku czemu konsekwentnie dążył? Odsłanianie tajemnic choroby początkowo zaskakującej świat idzie w parze z opowieścią o tym, jak stawiano jej czoła. Stryj narratora mierzy się z nieuchronnym, ale nikt nie jest w stanie naprawdę go w tym wesprzeć. Tragedia puka do drzwi domu, w którym nigdy żadna tragedia się nie wydarzyła. A Passeron pisze o ludziach, którzy albo podejmują inicjatywę i walczą, albo poddają się bez tej walki, na co daje im całkowite przyzwolenie.

Mimo surowego i oszczędnego stylu są w tej powieści sceny, które zapadają w pamięć na zawsze, choć zapisane jakby na marginesie, zapełniając nonszalancko kolejne strony. Opis zwierzęcia uspokajanego przed tym, jak za chwilę zostanie zamordowane. Obraz gasnącego życia dziecka, które otrzymało w spadku od rodziców to, co najgorsze i co najbardziej niesprawiedliwe. Te dwie sceny uświadamiają, że najboleśniejsze przychodzi wtedy, kiedy nie chcemy być na to gotowi albo inni decydują o tym, że powinniśmy być gotowi. Przerażone zwierzę to po uboju niedobre mięso do spożycia. Dziewczynka, która ma być świadoma, że zaraz umrze, to młody człowiek niemogący liczyć na humanitaryzm ze strony otoczenia. „Uśpione” to zatem przypowieść o tym, co konieczne, by z godnością dotrzeć do momentu katastrofy. Ale również historia o tym, że śmierć ma bardzo różne oblicza i jej przyjście, zwłaszcza nagłe, zawsze jest czymś niesprawiedliwym.

Anthony Passeron wpisuje się w nurt wspomnieniowych powieści o tym, jak wydobyć z ciszy opowieści, które w zasadzie nigdy nie powstały, jednak historia zapisała swoje karty w taki sposób, że potrzebny jest ich interpretator. I to staje się naczelnym zadaniem literata. „Uśpione” są pamiętnikiem tragedii, lecz również zbiorem opowieści, które ocalają zatopiony w milczeniu miniony świat. We wstydzie matki po śmierci syna. W niewyrażonej nigdy rozpaczy rodziny, która musi pogodzić się ze śmiercią dziecka. A jest tu jednak żywotność – chodzi o sposób, w jaki Passeron odtwarza fakty, dokładając swoje interpretacje. Jest też ta druga narracja rozwijana równolegle: raport z pola walki medycznej. Bo toczy się tu wojna ze śmiercią. Na wielu frontach. Egzystencjalna w swym wymiarze opowieść o tym, przed czym ludzie uciekają, nie chcąc nawet werbalizować swoich przeżyć. O emocjach, które nazywa literatura, a które były bardzo mocno przeżywane, tylko nikt nie miał do nich wglądu. Czy taki rodzaj wiwisekcji jest słuszny i moralnie uzasadniony? Z wielu powodów tak. Przecież Passeron – jak wielu innych pisarzy – udowadnia, że literatura to sposób na ocalenie. Nawet wówczas, gdy śmierć odbiera wszystko.

1 komentarz:

mewa pisze...

Tak, nie sposób było odłożyć tej książki, dziękuję za wytłumaczenie jej tytułu, mnie najbardziej zadziwiła czy może przeraziła postać matki do końca wypierającej chorobę syna, dla niej wstyd ważniejszy był chyba od prawdy. Ciekawa powieść, dużo się dowiedziałam o walce lekarzy, choć to moje lata, ale wszystko toczyło się w ukryciu.