2025-02-05

„Rósa i Björk” Satu Rämö

 

Wydawca: Wydawnictwo Harper Collins Polska

Data wydania: 12 lutego 2025

Przekład: Karolina Wojciechowska

Liczba stron: 352

Oprawa: miękka

Cena det.: 42,99 zł

Tytuł recenzji: Powrót do domu

Zawsze przed lekturą drugiej książki z cyklu mam pewne obawy, gdyż wielu autorów piszących serie powieści zaczyna znakomicie, a potem potencjał gdzieś się ulatnia i zaczyna się wtórność. Rozumiem ją jako pisanie tej samej książki po raz kolejny ze wstawianiem innych sytuacji oraz inaczej przedstawionych bohaterów. Tymczasem „Rósa i Björk” to – uwaga! – lepsza powieść niż rozpoczynająca cykl „Hildur”, którą polski czytelnik miał okazję jakiś czas temu poznać i która zebrała zasłużenie dobre opinie. Dlaczego lepsza? Dlatego że pozostawiająca nas w niepokoju nierozwiązana zagadka pierwszej książki tutaj staje się wielopoziomową historią o tym, jak opresyjne może być życie na islandzkiej prowincji, i prezentuje się dużo bardziej atrakcyjnie niż wątek kryminalny – połączony tym samym motywem nieszczęśliwych w swoim życiu kobiet, które mają odwagę i determinację, by próbować zmienić swój los.

Mamy zatem punkt wyjścia z „Hildur”: zaginione przed laty dziewczynki, które zniknęły w tunelu, i wieczne wyrzuty sumienia głównej bohaterki cyklu spowodowane tym, że nie dopilnowała sióstr, pozwoliła na ich zniknięcie. Satu Rämö bardzo dobrze konstruuje powieść, bo robi to w taki sposób, że odnajdzie się w niej bez problemu czytelnik, który nie poznał „Hildur”. Główna bohaterka schodzi nieco na dalszy plan, jednak fińska autorka konsekwentnie, choć jakby mimochodem podkreśla najbardziej atrakcyjną literacko część jej osobowości: zaskakująco silne i nieustępliwe zamykanie się na doświadczenia z przeszłości, koncentracja na sile teraźniejszości i ogromnie ważny tutaj związek samej Hildur z naturą, która oczyszcza jej umysł, porządkuje tok myślenia, nie pozwala, by bohaterka dała się ponieść smutkowi i melancholii, ale – co mnie mocno dotknęło, gdyż islandzka natura nigdy nie zrobiła mi krzywdy – także stawia do pionu, gdy pokazuje, że nie zawsze będzie źródłem ukojenia życiowych udręk i potrafi być w swej nieprzewidywalności okrutna.

Autorka w taki sposób kreśli wizerunki postaci, że w zasadzie o każdej z nich można by napisać osobną książkę. To nie tylko kwestia psychologicznego pochylenia się nad danym bohaterem. To również sporo niuansów ukrytych gdzieś w cieniu. Ludzie z książek Rämö są dla nas jednocześnie bardzo wyraźni i mocno tajemniczy. Nieodsłonięci w stopniu nieprzewidywalnym. W tym znaczeniu to postacie dynamiczne i wciąż zaskakujące. Dlatego oprócz akcji – a może nawet bardziej niż ona – ciekawi są ludzie. I to, w jaki sposób Satu Rämö po raz kolejny portretuje islandzką prowincję, Fiordy Zachodnie. Bezkompromisowo zdzierając lukier z wizji tej części Islandii, która jest szczególnie romantyzowana jako dzika i niedostępna. W tej dzikości i niedostępności kryją się jednak demony. Ta powieść będzie je odsłaniać stopniowo. I trzymać nas w napięciu do samego końca.

Tak jak w „Hildur” nakłada się tu na siebie kilka płaszczyzn czasowych, które znakomicie się ze sobą łączą, kiedy Satu Rämö pokazuje zależności między bohaterami kompletnie od siebie różnymi i odległymi także w sensie geograficznym. W przestrzeni należącej do kryminału rozgrywa się zaś dość nieskomplikowana intryga i tym razem nie ma tak wielu trupów jak w „Hildur”. Na stoku narciarskim, obok którego będę teraz codziennie przejeżdżał z odrobiną niepokoju, zostaje zamordowany lokalny przedsiębiorca. Postać odstręczająca i chwilami odrażająca. Autorka decyduje się tu na wyraźną kreskę: od samego początku nie żałujemy tego, który został zastrzelony. To, co interesujące w intrydze kryminalnej, to pokazywanie, w jaki sposób na Islandii można być bezkarnym, jak wiele spraw załatwia się niezgodnie z przepisami, jak wiele mogą pieniądze i wreszcie – jak wszyscy dążą do wzbogacania się, choć często pieniędzy mają, zdawałoby się, w nadmiarze. Umiłowanie Islandczyków do zwiększania stanu posiadania na koncie widać tu kilka razy. Jest postać mężczyzny – zdecydowanie mało ogarniętego życiowo, skoro w listopadzie ma śmiałość jeździć po Fiordach Zachodnich na letnich oponach – który gotowy jest na wszystko, by się wzbogacić. Jest lekarz, który dobrze zarabia, jednakże wciąż mu mało. Ze swoim przyjacielem planuje, co zrobić, by mieć jeszcze więcej. Jest ostatecznie denat, który swój majątek pomnażał dzięki możliwościom, jakie daje prowincja. Tu łatwiej niż w regionie stołecznym zdobyć więcej pieniędzy, bo łatwiej jest korumpować i zdobywać środki finansowe w nielegalny sposób.

Ale sama Hildur, do której egzystencjalnej melancholii i zamknięcia na przeżycia z dzieciństwa coraz bardziej się tu zbliżamy, nie dba o pieniądze. Chce rozwiązać zagadkę kryminalną, lecz przede wszystkim zrozumieć, co dla niej znaczy „być w domu”. Domem są oczywiście Fiordy Zachodnie. Ale stają się też przekleństwem, kiedy Satu Rämö proponuje retrospekcje oraz wciąż zbliża się do źródła traumy Hildur i od niego oddala. Islandzką śledczą zastajemy przy pracy w stolicy, skąd chce się jak najszybciej wydostać, wrócić do domu. Jednakże uda się znowu do Reykjavíku, badając sprawę zabójstwa na stoku narciarskim. Wróci także w inne miejsce. I ten powrót będzie w tej powieści najciekawszy.

Satu Rämö powraca do czasu, w którym dwie dziewczynki zniknęły na zawsze, jednak pokazuje ten okres z zupełnie innej perspektywy. Przyglądamy się Hildur oraz jej siostrom już od maleńkości – z perspektywy matki dziewczynek. Kobiety intrygującej coraz bardziej, gdy czyta się o tym, jak obserwuje swoje dzieci, co w związku z tymi obserwacjami robi, czym się zajmuje i jaka jest. Nieustanne bóle głowy to zgrabny literacki chwyt, by mocno przykuć uwagę do tej postaci. Okazuje się, że przeszłość rodziny Hildur kryje w sobie tak mroczne tajemnice, że islandzkie Fiordy Zachodnie można byłoby nazwać krainą cierpienia ukrytego w śniegu i pośród wiatru. Bo Islandia to nie bajeczna wyspa, a jej północno-zachodni kraniec to nie najbardziej urokliwy turystycznie region. Tu Islandia bywa bólem, fałszem, odrzuceniem, samotnością. Tu wcale nie jest tak, że z odmienną orientacją seksualną można żyć bez stygmatyzowania – mimo że w każdej islandzkiej wiosce namalowana jest tęcza. Tu krajobraz tworzy klatkę, a nie przestrzeń wolności. Tu można utknąć z bolączkami, którym nie da się zaradzić. Można zostać zgwałconym, a gwałciciel nie poniesie konsekwencji. Można być kobietą, dla której nie ma żadnych realnych możliwości wydobycia się z życiowego marginesu, bo system nie zapewnia takiego wsparcia i wszystko zależy tylko od tego, czy kobieta jest silna.

Tu są silne kobiety, zaborczy mężczyźni i cała masa islandzkich problemów, które wciąż nie mogą się z różnych powodów doczekać rozwiązania. Ale „Rósa i Björk” to przede wszystkim powieść o pamiętaniu krzywdy. O tym, w jaki sposób zapominanie, niemówienie o problemie, bagatelizowanie go czyni czasem życie w Islandii niemożliwym do zniesienia. Mamy tutaj wizerunki ludzi, którzy podążają w kierunku destrukcji albo autodestrukcji. Ciekawie zarysowanych antagonistów i wspaniale nakreśloną atmosferę niepokoju w takich przestrzeniach, w których każdy człowiek powinien czuć się bezpiecznie i spokojnie. Rämö jest pisarką z Finlandii, która wie o mrocznej stronie Islandii dużo więcej niż czasem sami Islandczycy. Dlatego będzie to książka o wpadaniu w mrok, lecz również o wydostawaniu się z niego. O niezwykle zdeterminowanych w działaniu kobietach i mężczyznach, którzy zgubili życiowy azymut i cierpią z powodu bezsilności. I ze znakomitymi opisami natury – króciutki akapit opisujący połączenie mgły z wodą po prostu zwala z nóg. Świetnie przemyślana w detalach powieść, która każe oczekiwać kolejnej z niecierpliwością. Bo nie jest to ostatnia literackich wypowiedzi Satu Rämö, które pozna polski czytelnik.

Brak komentarzy: