2013-05-12

"Snuff" Chuck Palahniuk


Wydawca: Niebieska Studnia

Data wydania: 6 maja 2013

Tytuł oryginalny: „Snuff”

Tłumacz: Elżbieta Gałązka – Salamon

Liczba stron: 219

Oprawa: miękka

Cena detaliczna: 34 zł

Tytuł recenzji: Bijąc rekord…


Czytam kolejną, siódmą już czy ósmą książkę Chucka Palahniuka i nie nudzę się. Nie wszystkie powieści tego autora to literackie perełki. Przeciwnie – można kilka spalić na stosie. Do tego skłaniać może niektórych i kontrowersyjna okładka, i przede wszystkim zawartość nowej książki wydanej po polsku. „Snuff” bowiem będzie o sprawach waginalno – odbytniczych, o członkach i pochwach, o maczugach i muszelkach, o pieprzeniu po prostu, drodzy państwo zniesmaczeni. Palahniuk sięga ze swym ostrzem ironii i nietuzinkowym poczuciem humoru do pornobiznesu, który – tutaj zredukowany do kiczu – pozwoli autorowi snuć dość znane już  z jego pisarstwa refleksje i rozważania o kondycji współczesnego społeczeństwa amerykańskiego, któremu daleko do kondycji jako takiego myślącego stanu. „Snuff” nie jest tanią prowokacją, ale prowokuje w sposób oczywisty. Inteligentny. Między plaśnięciami, cmoknięciami, chędożeniem i dzikimi harcami pojawią się pytania nie tyle zawoalowane w erotycznej przestrzeni, co przede wszystkim – jak na Palahniuka przystało – cięte i tak sformułowane, że nie mamy do końca pewności, czy autor pyta poważnie. A jeśli pyta serio, to czego wymaga. Poznajmy nową opowieść o gwiazdach, gwiazdeczkach, outsiderach, idiotach i zagubionych, którzy nie potrafią znaleźć drogi z powrotem do samych siebie.


Na początek dowcip, którym pochwalił się jeden z bohaterów książki. „Żeby nakłonić laskę do zagrania w świńskim filmie, wystarczy jej zaoferować milion dolarów. Żeby nakłonić do tego samego faceta, wystarczy mu to zaproponować”. Laskę mamy jedną, a właściwie to dość leciwą panią, która laskę chce udawać. Cassie Wright, pornogwiazda wprost z prowincji gdzieś w Montanie, postanawia odświeżyć pamięć o sobie i po dwudziestu latach od czasu świetności i mocnej rozciągliwości swej pochwy decyduje się na krok, dzięki któremu zapamiętają ją na zawsze. Cassie zamierza pobić rekord, dając się przelecieć sześciuset mężczyznom. A oni faktycznie pędzą w gotowości i wierzą, że będzie to ich spektakularny występ z męskością uwzniośloną przez kamery podczas dzikiej kopulacji. Mamy tu męskość uprzedmiotowioną. Kandydaci do pomocy, dzięki którym podstarzała Cassie Wright zapisze się w historii kinematografii porno, nie mają imion i tożsamości, lecz numery. Ponumerowani niczym byczki rozpłodowe, czekają w niepewności na swoją kolej, albowiem wzywanie ich w kolejności co najmniej przypadkowej i do końca niewyjaśnionej, wzmaga napięcie i wywołuje marzenia o tym, co zobaczą, gdy otworzą się dla nich drzwi do planu filmowego i nogi Cassie Wright.


Wśród nich czeka trzech specyficznych Gostków. Numer 72 – młodziutki i nieśmiały chłopak, nastolatek jeszcze, dzierżący w drżącej dłoni bukiet kwiatów, które sukcesywnie tracą płatki tak, jak młodzian z czasem traci ochotę na udział w tej dzikiej zabawie. Numer 137 wydaje się być bardziej pewny siebie. Ma ze sobą pluszowego pieska, na którym mienią się autografy od sławnych ludzi. Cassie ma być kolejną, która złoży na Toto swój podpis. Numer 137 wydaje się bawić całą konwencją, śmieszy go czekanie i bawi oglądanie wyświetlanych filmów sprzed dwudziestu lat, w którym Cassie Wright bezsprzecznie króluje w łóżkach i wszędzie tam, gdzie można się seksualnie zabawić. Najwięcej wspólnego wydaje się mieć z nią samiec numer 600. Maszynką goli resztki zarostu na dotkniętym już przez czas ciele, które wciąż udaje jędrne. Kiedy wydaje się, że ci trzej panowie spotykają się zupełnie przypadkiem, dotrze do nas, jak wiele będą mieli wspólnego z tą, którą mają posiąść…


Poznając historie życia czekających kandydatów, poznajemy jednocześnie samą Cassie, a przynajmniej to, co może być o niej wiadomo. Wiadomo niewiele poza tym, że kiedyś zrobiła sobie roczną przerwę w karierze, urodziła dziecko i oddała do adopcji. Wiadomo także, a właściwie się to przeczuwa, że nadmiar seksualnych wrażeń może zabić dzielnie walczącą o nowy rekord branży porno Cassie. Śmierć pod ciałami spermolejów i koniobijców żądnych sławy może dla nich być trampoliną do sukcesu; na czyichś gruzach oczywiście. Śmiałkowie zatem dzielnie wchodzą, wywoływani po trzech przez naganiaczkę Sheilę, a tymczasem sportretowana trójka czeka, snując opowieści o tym, czego w życiu doświadczyli, a czego im brakuje. Oczywiście tego drugiego jest dużo więcej i dzięki temu powstaje nam polifoniczna przypowieść o losach „looserów”, którzy gdzieś tam popełnili błąd, ale trudno im ustalić, co nim było w istocie i dlaczego teraz czekają w mroku jakiejś obskurnej poczekalni na to, by pofolgować sobie przez parę minut z wątpliwej jakości gwiazdą filmów pornograficznych sprzed lat.


Palahniuk stwierdza wyraziście: „Porno to branża, w którą wchodzisz, kiedy porzucisz wszelką inną nadzieję”. Ma się wrażenie, że znajdujący się w jakimś koszmarnym kręgu dantejskiego piekła mężczyźni z tożsamością numeru, tkwią w poczekalni śmierci i że śmierć może przyjść do nich tak niespodzianie, jak to się dzieje w kiepskich filmach w stylu „snuff”. Tymczasem piekło mają na ziemi i są nimi sami dla siebie. Demoniczna jest też sama Cassie i jej motywacje; całe życie Wright to droga piekielna, w której nie liczy się już nic poza tym, by dobrze zarobić, choć ciało odmawia posłuszeństwa i wdzięków nie roztacza. Adorujący ją młodzieńcy tuż przed stosunkiem nienawidzą siebie nawzajem, nieufni wobec tego, co ich czeka. Przekroczenie granicy, w której oślepiające światło otwiera drogę do studia nagrania, jest przejściem, za którym czai się tajemnica, wybawienie albo… całkowita pustka. Cassie  - niczym współczesna Valeria Messalina, niezmordowana erotomanka u boku męża Klaudiusza – chce zdobyć szczyt, poniżając sześciuset mężczyzn i udowadniając sobie, że czynem tym przekroczy granice samej siebie. Z drugiej strony jej czyn jest swoistym aktem pokuty, ale co go wywołało i co Wright chce odkupić, będąc miętoszona przez setki obcych mężczyzn?


Cienka jest granica między seksem a śmiercią, cienka granica między dramatem a śmiesznością. Coś, do czego – różnymi środkami – Palahniuk zdążył nas w swej twórczości przyzwyczaić. „Snuff” jest jakością o tyle nową, że trywializuje kwestie poważne i podnosi do rangi wiecznych problemy co najmniej śmieszne lub wydumane. Konsekwentnie jednak, od pierwszej do ostatniej kropki, drwi autor z tego, z czego wyśmiewa się od lat. Pornobiznes to oczywiście chwyt mający zmylić uwagę. Zanim pomyślicie, że tym razem Palahniuk postanowił tylko zaszokować i zniesmaczyć, przeczytajcie „Snuffa”. Do ostatniej kropki. Do ostatniego orgazmu. Do końca, gdzie zagubicie się podczas pytania o to, jak naprawdę rozpoczynała się ta historia.

Brak komentarzy: