Wydawca: Dom
Wydawniczy PWN
Data wydania: 14 września 2015
Liczba stron: 184
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Przybysze
Od lat małe miejscowości i
wsie wyludniają się, a liczebność miast rośnie. Trend ten wydaje się
nieodwracalny, a dla wielu ludzi wiąże się z ogromnym stresem i dramatem.
Polega on na tym, że przybywając do miasta, chcą się w nim za wszelką cenę
zakorzenić przy jednoczesnym braku wykorzenienia z miejsca, z którego pochodzą.
Marta Szarejko znalazła świetny temat!
To książka o tych, którzy nie wybrali sobie swego wiejskiego lub
małomiasteczkowego pochodzenia, ale zdecydowali się jednak w dorosłym życiu
dokonać świadomego wyboru i wrastać w tkankę miejską - ze wszystkimi tego
trudnymi konsekwencjami. "Zaduch" to szesnaście opowieści, których
wspólnym mianownikiem są wyobcowanie i rozpaczliwa czasami potrzeba
dostosowania się. Jak się zorientowałem przy lekturze jednego z reportaży,
historie do tej książki to między innymi pokłosie ogłoszenia na portalu
społecznościowym, które pomogło także napisać Filipowi Springerowi jego
"13 pięter". Szarejko i Springer mogą znaleźć wspólnych czytelników -
wielu starających się o własne miejskie lokum z pewnością porówna przeżycia
przybysza znikąd i poszukiwacza swego kąta w miejscu, które od lat wchłania kolejnych
ludzi, nie każdemu jednak oferując życie zgodne z jego oczekiwaniami.
Wielkie
miasto rekompensuje rozmówcom Szarejko liczne prowincjonalne braki,
jednocześnie wzbudzając coraz to nowe oczekiwania, a wraz z nimi - następne
marzenia nie do spełnienia albo frustracje, gdy los nie jest łaskawy.
Wielkie miasto każe rozważnie budować swoją nową tożsamość. Część bohaterów
książki decyduje się na zerwanie więzi z rodzinnymi stronami. Część utrzymuje
je, bo są ważne, bo pomagają przetrwać w miejskiej dżungli, są dla nich formami
ucieczki od zbyt szybkiego i przepełnionego bodźcami świata. Miejsca ich
powrotu uwierają jednak na wiele różnych sposobów. To ulice lub budynki, które
wydają się dużo mniejsze. Czas płynący nieco inaczej. Priorytety rodziny, które
już dawno rozminęły się z tym, co kształtuje miasto. Powroty są na chwilę,
nigdy na zawsze. Tych powracających z miasta i osiedlających się w rodzinnych
stronach traktuje się jak nieudaczników. Coś nie wyszło, skoro miasto nie
wchłonęło tej młodej, prężnej osoby. Dlatego wielu rozmówców Marty Szarejko
także samą Warszawę traktuje jak trampolinę do większego, intensywniejszego
świata. Inni postanawiają zżyć się z miastem, zakotwiczyć w nim, napisać własną
historię i pożegnać się z różnego rodzaju kompleksami.
Autorka "Nie ma o czym mówić" sporo musi wysłuchać o istocie kompleksu oraz
jego formie. Wyłania się on z oczywistego zderzenia, jakie następuje, gdy
wkracza się z uporządkowanego oraz cichego świata do miejsca chaotycznego i
pospiesznego. Poczytamy o różnego rodzaju działaniach,
które stają w opozycji do tego, skąd się pochodzi. Także o zapamiętywaniu swego
miejsca, gloryfikowaniu go po latach, przeświadczeniu o wadze i uroku małej
miejscowości, do której zawsze można na chwilę uciec, gdy zaczyna być ciężko. Pasjonujące
jest śledzenie tego, w jaki sposób bohaterowie reportaży odsłaniają przed
innymi swoje prawdziwe korzenie. Zaskakująca ambiwalencja w traktowaniu własnej
wsi - raz jako miejsca, o którym chce się mówić, raz jako przestrzeni już
niedostępnej, także dla znajomych i przyjaciół. Niektórzy zapraszają swoje
miejskie towarzystwo do domu rodzinnego. Inni sami go unikają, choć dobrze
wiedzą, że są bardzo tymczasowi w swym statusie młodego na dorobku,
niemiejskiego przecież, pochodzącego z zewnątrz.
Jeden z rozmówców wyraźnie
zaznacza, jak zmienia się optyka w relacjach z innymi już po przeprowadzce,
wrośnięciu w miasto. "Myślę, że w
małych miasteczkach i na wsiach ludzie są bardziej zakłamani względem innych, a
nie względem siebie. A w mieście
zakłamują bardziej siebie, bo nie mają wobec kogo się zakłamywać, czują się
anonimowi". Niektórzy zdają sobie sprawę z tego wewnętrznego fałszu,
inni walczą z nim na wszystkie możliwe sposoby, bo życie w mieście to ma być
przede wszystkim droga ku wolności. Takiej, jakiej nie zapewni najbardziej
nawet ciepły i stabilny dom rodzinny. A dom ten to także bolesne ślady po
rodzicach, które chciałoby się usunąć. Nie wracać do czasu, w którym szansa i
możliwość były pojęciami abstrakcyjnymi. Wielu
rozmówców Marty Szarejko drogo okupiło swą miejską niezależność. Widzą wyraźną
różnicę między sobą a rodowitymi warszawiakami, którzy nie musieli być
zdeterminowani, by osiągnąć to, co zostało im właściwie dane. Tu też kryją się
kompleksy, czasem gniew, nierzadko pewne rozczarowania. Ale i hartuje się
charakter, bo liczne trudne doświadczenia bogacą na tyle, że można być z siebie
dumnym. Nawet wtedy, kiedy nie ma w zasadzie czasu, by spokojnie pomyśleć o
tym, co się osiągnęło.
Opowieści
z "Zaduchu" są bardzo przejmujące. Wiele z nich to historie
prawdziwego początku, bo rozmówcy nie mają pojęcia, jak dalej potoczy się ich
życie. Nie chcą wracać, skąd przybyli, i chcą za wszelką cenę uchwycić jakąś
własną wolną przestrzeń. Gromadząc liczne doświadczenia, widzą
świat wielowymiarowo - do tego przyznaje się Szarejko jeden z opowiadających,
wciąż konsekwentnie torujący sobie własną drogę do szczęścia. Ta książka zadaje
także pytanie o to, co czyni spełnionymi ludzi, którzy na pewnym etapie życia
musieli pożegnać się z własnym środowiskiem, zmienić przyzwyczajenia i
dopasować się do świata, którego reguł ani kształtów dobrze nie znali. Część
opowieści jest optymistyczna, w kilku czai się gorycz. Lęk przed nazywaniem
swoich stanów emocjonalnych albo ulga, gdy już się to zrobiło ten jedyny raz na
potrzeby materiału do książki.
A "Zaduch" to w
dużej mierze opowieść o smakowaniu miasta i o jego możliwościach, bez
szczegółowego opowiadania o swoich dokonaniach czy pracy. Miasto także jest
mirażem. Niektórzy toną w nim przepełnieni infantylnym zachwytem. Innych
niszczy i upokarza. A jednak przyciąga. Bo to przestrzeń mieszanych życiorysów,
duchowych imigrantów, uchodźców z krain swego dzieciństwa i młodości. Szarejko przysłuchuje się tym, którzy
potrafili się dopasować i byli zdeterminowani, by nazwać siebie na nowo. Są i
tacy wciąż swoje miejskie sekrety chroniący przed prowincją, gdzie rozmawia się
na tematy bezpieczne i wygodne. Większość jednak nie żałuje wyboru.
Świadomie zacierają część swego czasu przeszłego, by dać sobie szansę na
zaskoczenia w czasie przyszłym. Żyją na ulicach Warszawy, ale mentalnie ledwie
dotykają miejskich chodników. Świat, który wybrali, to trud kompromisu i odwaga
śmiałej decyzji. Ten świat to także paradoksy i zdziwienia popadających w
egocentryzm oraz wygodę, bo miasto zmienia też na gorsze, a czasami modeluje
tak, że umiejętności prospołeczne wyniesione z prowincji zanikają, każąc być
osobnym i rozpaczliwie skupionym tylko na sferze własnych doznań.
"Zaduch" to
książka ważna, choć niewygodna. Temat, który nie został dotychczas podjęty w
tak szerokiej perspektywie, zachęca do zgłębiania. Być może do tego, by
posłuchać miejskich znajomych i poznać historie ich emigrowania. Oni sami są
czuli wobec miejsc, które opuścili. Opowiedzą o nich pewnie tak barwnie i
intrygująco jak rozmówcy Marty Szarejko.
3 komentarze:
Czytałam, że to książka nominowana do gniotów roku i najgorszy reportaż ever dla niektórych. Czytałam też wywiad z autorką pełen bzdur. Tym bardziej jestem ciekawa. :P
mnie tam się podoba
Powinnam to kiedyś przeczytać, żeby zweryfikować negatywną opinię, która powstała w mojej głowie o autorce po przeczytaniu kilku z nią wywiadów. Sama jestem 30-latką, która pochodzi z małego miasta i mieszka w Warszawie, więc teoretycznie powinnam tych ludzi rozumieć, ale nie rozumiem. Ich problemy są dla mnie egzotyczne, nie potwierdza ich ani moje doświadczenie, ani doświadczenie moich znajomych z innych małych miejscowości. Nie twierdzę, że nie ma na tym świecie ludzi, którzy nie cierpieliby z powodu takich kompleksów, ale po prostu szczerze wątpię, żeby autorka wybrała reprezentatywną grupę przyjezdnych, a raczej takich, którzy pasowali jej do z góry przyjętej tezy.
Prześlij komentarz