Wydawca: Sine
Qua Non
Data wydania: 28 września 2016
Liczba stron: 304
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Bezradni i śmiertelni
Jakub Małecki pozostaje w
tematyce swej poprzedniej powieści, dając dokładniejszą, jakby uzupełniającą
perspektywę patrzenia na ludzki los zaprezentowaną w „Dygocie”. To, co
szczególnie wyróżnia literackie miniatury składające się na „Ślady”, to przede
wszystkim skryte gdzieś między tymi mrocznymi powieściami autorskie zapytanie o
to, czy literatura jest w stanie unieść ciężar opowieści o ludzkim życiu.
Pytanie nienowe, ale wciąż na nowo zaskakujące. U Małeckiego korowód licznych śmierci będzie szedł w parze z
pamiętaniem. To chyba pamięć może być jedynym orężem w walce z końcem
ostatecznym. Ze śmiercią o wielu możliwych obliczach – często przypadkową,
prozaiczną, złośliwą, okrutną, bezkompromisową i czasami po prostu głupią.
Bohaterowie „Śladów” znikają wtedy, kiedy zadecyduje o tym los. Mogą stanowić o
sobie w różnych okresach i nie zawsze będą mogli być tym, kim chcieli zostać. Prokrastynacja jednych
związana jest z lękiem przed przemianą i przed tym, że można wykorzystać
możliwości. Obok nich życia przerwane nagle, bez uprzedzenia i bez możliwości
przeżycia wszystkiego tego, co można by przeżyć w życiowych rolach, na różnych
etapach życia. Jakub Małecki nie będzie opowiadał o strachu przed istnieniem.
Tę historię poznaliśmy w „Dygocie”. „Ślady” będą wielowątkową opowieścią o tym,
co pozostawiamy po sobie i co możemy ze sobą zabrać w charakterze wspomnienia.
Ludzie w tej książce rozpaczliwie mierzą się z pustką, ale także z samotnością.
Te historie definiują samotność w mikroświatach przeżyć i wspomnień. Każą
przyglądać się ludzkiej osobności. Skazaniu na podążanie w kierunku śmierci
własną, tylko swoją drogą.
Opowieści tworzące tę książkę charakteryzuje chaos.
Chronologia wciąż jest zaburzana, związki między poszczególnymi postaciami
musimy odtwarzać z dużą uwagą. Nie zawsze istotne jest następstwo zdarzeń,
niekiedy ważne są one same z siebie i to, czy zostaną właściwie zapamiętane.
Czy pojawią się po nich tytułowe ślady. Coś, co będzie nas identyfikować mimo
upływu czasu, a nawet wbrew temu upływowi. Życie jest właśnie tak
rozpaczliwie fragmentaryczne jak opowiadane historie. A jednak „Ślady” mają
wyraźnie nakreślony początek i koniec. Małecki porządkuje ślady po tych,
którzy nie pozostawili ich wiele, ale dramatycznie walczyli o to, by osadzić
się w swych biografiach, nauczyć się siebie, definiować świat przez pryzmat
własnych doświadczeń i porządkować to, co odbierają chaos życia i bezwzględność
śmierci.
Tadeusz jest trębaczem z Kwilna. Przyszło mu żyć w
czasie wojny i ta wojna zabiera go ze sobą. Ktoś mu się przygląda. Ktoś jest z
nim do ostatniej chwili, kiedy Tadeusz spotyka się ze śmiercią, ale nie wiemy,
co naprawdę z tej konfrontacji wyniknie. Pozostaje Kwilno. Stamtąd niektórzy
wydobyli się samodzielnie, innych porwał los i rzucił w osobne miejsca, jeszcze
inni pozostali prowincjonalnymi durniami albo świętymi. Jak Chwaścior i
Eugenia. On miłuje wiejską prostotę i niestraszna mu śmierć. Ona konfrontuje
się z nią za każdym razem, kiedy chowa kolejne padłe zwierzę. Bo nie chce
pamiętać tego, że musiała pochować najbliższych jej mężczyzn. Z Kwilna życie
wyrusza w swoją drogę, kwilnianie swoje życiorysy budują w opozycji do miejsca,
z którego się wydobyli. A jednak pozostają z nim w związku. Bawią się, cierpią,
korzystają z przyjemności. Zdradzają, płaczą, przepraszają się albo oddalają od
innych, bo nie mogą znieść samych siebie. A potem umierają albo umierają na
tyle niespodziewanie, że prawdopodobieństwo tego, kim mogliby być, jest dużo
bardziej frapujące niż to, kim byli.
Ludwik oswaja śmierć na licznych pogrzebach. Jego
córka Bożena każdą chwilę swego intensywnego życia poświęca na to, by zapominać
śmierć. Jej mąż unosi się w powietrze i ginie w katastrofie lotniczej. Synowie
nie mogą uporządkować śladów po rodzicach, kiedy zostaje tylko towarzyszenie im
w ostatniej drodze. Jeden z nich chce skryć się w ziemi, bo tam jest naprawdę
bezpiecznie, nie atakują zgiełk i chaos życia. To tylko jedna straumatyzowana w
kilku pokoleniach rodzina, dla której życie jest nie tyle pasmem zaskoczeń, ile
przede wszystkim egzystencjalną udręką. Nie sposób się z niej wydobyć, a kiedy
na drodze staje śmierć, nie można już niczego zmienić.
Kalejdoskop umierania – to bardzo rzuca się w oczy w
„Śladach” i szczególnie dotyka. Bo to opowieść o tym, że nasza tymczasowość
jest wyjątkowo efemeryczna. Nieprzypadkowo sugerowane jest w tej narracji,
aby niczego nie odkładać na później, wykorzystać wszystkie możliwości, popełnić
wszystkie możliwe błędy. Życie jest piękne, ułomne i chwilowe. Wie o tym
Irek, który codziennie wyszarpywał z niego kompulsywnie to, co najcenniejsze, a
dziś jest już tylko ciałem, z którym nic nie można zrobić i którym zajmują się
dobrzy ludzie w kitlach. Ten stan to pewien półsen. Śniący bohaterowie są w
stanie uporządkować sobie dużo więcej niż na jawie. A jednocześnie to
przerażające sny, gdy wszystko się zatrzymuje. Życie nie wymusza już śmierci, a
śmierć nie implikuje namiętnej miłości do istnienia, którego za chwilę nie
będzie. „Ślady” to też nieco oniryczna wykładnia tego, kim jesteśmy, gdy
mierzymy się z czymś, co nas przerasta i co powoduje, że musimy bezradnie
pochylić głowę, poddać się, zatrzymać. Małecki punktuje nam to, co odbiera
śmierć, i jednocześnie pokazuje te momenty, w których być może marnujemy czas.
Jego opowieści są także hołdem złożonym ludzkiej tęsknocie za odebranymi
bliskimi. Mówią o budowaniu sensu życia w parach i o paraliżującej samotności
życia w pojedynkę.
Jakub Małecki opowiada o sprawach niewygodnych i
bolesnych. Przyjmuje specyficzną, oryginalną formę. W tych tekstach tkwią
niejako zapowiedzi tego, co można byłoby przeczytać, a co trzeba przede
wszystkim wydobyć z wyobraźni. „Ślady” są dla nadwrażliwców, dla
przekonanych o swej wieczności narcyzów i dla wszystkich tych, którzy wciąż na
nowo opłakują stratę najbliższych. Można nie zaznać w życiu strachu jak
milczący Bartłomiej. Można się też mentalnie zatrzymać w pewnym miejscu
naznaczonym traumą – jak Julka. Odpowiadamy jednak tylko za siebie, tylko ze
sobą jesteśmy najbliżej i tylko siebie możemy uratować. Pozostawić ślady, bo
czas naszych możliwości jest ograniczony. Ale przecież wszystko ma swój
początek i koniec. Małecki nakreśla egzystencjalne fantazje o tym, co może się
zdarzyć między jednym a drugim.
1 komentarz:
Warto dodać, że Małecki, bardziej bezlitosny wobec stworzonych przez siebie postaci niż judeochrześcijański Bóg, posługuje się wyjątkowo wyrazistym stylem: oszczędnym, precyzyjnym i efektownym. Paroma zdaniami ktreuje bohatera, jego charakterystyczne cechy, etc. Jest jak dobry rysownik, któremu do stworzenia wyrazistej postaci wystarczy kilka kresek.
Prześlij komentarz