Data wydania: 26 sierpnia 2022
Liczba stron: 208
Oprawa: zintegrowana
Cena det.: 42 zł
Tytuł recenzji: Wobec bestii
Przed lekturą byłem trochę sceptyczny. Bo jak to, reportaż o pożarze? To naprawdę może zaciekawić? Potem oniemiałem, gdy zorientowałem się, z czym mam do czynienia. To nie tylko jedna z najkrótszych narracji tego gatunku, którą czytałem. To przede wszystkim mistrzowski pokaz tego, w jaki sposób można oddać szczegóły dramatycznego wydarzenia wręcz minuta po minucie, posługując się świadomymi skrótami i umiejętnie nadając zdarzeniom szybkie tempo, a w całej tej dynamice zaproponować głównie pasjonującą rekonstrukcję, która jest tak plastyczna, że podczas kilku godzin czytania naprawdę jest się w środku płonącego piekła. To wrażenie bycia wewnątrz jest zaplanowane przez autora bardzo świadomie. Tylko wewnątrz ognistego szaleństwa można zrozumieć, czym ono jest w istocie.
Dawid Iwaniec postawił na kondensację treści i formy. Wyszło mu to bardzo dobrze. Czyta się na wdechu, mając świadomość, że bohaterowie tej książki nie byli w stanie go wziąć. Ale poza umiejętnym balansem między mroczną dramaturgią a czarnym humorem (fantazje o tym, jak odbywałaby się dyskusja dotycząca wzajemnych oskarżeń o zaniedbania) jest tu również dociekliwość, której być może zabrakło odpowiednim osobom zarówno w trakcie gaszenia jednego z największych pożarów w Europie, jak i po nim, kiedy portretowany jest krajobraz po katastrofie. „Ogień wyszedł z lasu” to reportaż stawiający pytania o to, co naprawdę doprowadziło do przerażającej klęski żywiołowej w 1992 roku. Bynajmniej nie były to iskry spod kolejowych kół, choć to oczywista przyczyna dramatu i o niej jest mowa jeszcze w zakończeniu książki. Iwaniec w poczuciu społecznej odpowiedzialności zastanawia się nad tym, co potrafimy zrobić nie tylko śląskim, ale w ogóle polskim lasom. Jak bardzo niefrasobliwi i nierozumiejący pewnych zagrożeń jesteśmy. Bo to, co się wydarzyło, było konsekwencją czegoś, co wielu nie przychodziło do głowy. Tymczasem jest to również ciekawy reportaż o tym, jak sytuacja graniczna odsłania słabość konkretnego sektora odpowiedzialnego za to, by tej sytuacji zapobiec.
Autor zaczyna od sugestywnego obrazu siły żywiołu. Tego żywiołu, którego tożsamość rozpisze na ludzkie role. Na katowickiego kioskarza, bacznego obserwatora z dystansu. Na pracownika kolejowej stacji towarowej, który dopuszcza do użytku pociąg, spod którego kół wydostaną się te feralne iskry. Na zaangażowanego w swoją pracę aspiranta, który nie wyjdzie z ognia żywy. Na młodą dziennikarkę skonfrontowaną z czymś, co ją przerośnie, nie tylko zawodowo. Także na nowożeńców celebrujących początek nowej drogi życiowej pośród ognia i dymu. Na zarządzającego ekipą techniczną, który ma naprawiać sprzęt nienadający się do naprawienia. W końcu na pewną matkę, której dziecko ocaleje z przypadkowej tragedii związanej z zamieszaniem wokół katastrofy. Dawid Iwaniec nie oddaje głosu swoim bohaterom, jak czynią to zwykle jego koledzy po fachu, albo też oddaje go na chwilę. W tej książce ci ludzie komunikują się z nami – jeśli w ogóle to robią – kilkoma zdaniami. Najbardziej cenna w tym reportażu jest jego panoramiczność rozłożona właśnie w taki sposób: na punktowanie życiorysów ludzi, o których już się nie pamięta, a którzy mieli większy lub mniejszy związek z tym, jak na przełomie sierpnia i września 1992 wiele hektarów terenu zamieniło się w płonący wyrzut sumienia.
„Ogień wyszedł z lasu” opowiada tę historię bardzo szczegółowo i nie zaniedbuje żadnego elementu reporterskiej opowieści. Najpierw jest relacja z tego, w jaki bezkompromisowy sposób w codzienne życie wdziera się susza. Potem śledzimy działania służb odpowiedzialnych za gaszenie pożaru, ale jesteśmy także gdzie indziej, na drugim, pozornie bezpiecznym froncie walki z żywiołem. Dawid Iwaniec kończy przejmującym opisem tego, co zostało po szalejącym w upale piekle, lecz w tym reportażu wcale nie ma tej metaforycznej ostatniej kropki. Zaskakujące jest to, jak wiele powiązań ze zdarzeniami relacjonowanymi tu w taki sposób, że po prostu nie można się oderwać od czytania, znaleźć można w przyszłości, kolejnych latach odsłaniających pewną polską indolencję i kilka zaniedbań. W dużej mierze jest to również narracja, która stara się pokazać, w jak katastrofalnym stanie były organizacja oraz infrastruktura polskiej straży pożarnej, jakie absurdy ją dotykały i jak bardzo – prawdopodobnie do dzisiaj – deprecjonowana jest jej rola pośród innych polskich służb mundurowych. Nie sposób nie wyobrazić sobie po lekturze, jak w ogień wchodzi ochotnik w niedopasowanych butach czy stroju. Widać u Iwańca zarówno konkretyzację wszelkich deficytów związanych z działaniami wokół wielkiego pożaru, jak również baczne skupianie się na szczegółach. Nieprzypadkowo bowiem opowiada historię piekła 1992 roku na dwa sposoby: wtłaczając nas w nurt wydarzeń, ale również proponując wycieczki tam, gdzie dramat ten rezonował z dala od duszącego powietrza i zawłaszczających wszystko płomieni.
To także książka o dużym
znaczeniu poznawczym. Co tak naprawdę wiemy o polskich strażakach? Czy
rozumiemy różnicę między strażacką służbą zawodową a sferą ochotniczej
działalności w tej sferze? Dowiemy się nie tylko tego, dlaczego pożar jest
wyjątkowo groźny, gdy atakuje młodnik, albo tego, co staje się strażacką
ostatecznością w boju z ogniem. Ujrzymy świat ludzi niezwykle zaangażowanych w
swoje działania, specyficznych społeczników i postacie gotowe do bycia
anonimowymi bohaterami. To też opowieść o aprowizacyjnej solidarności oraz o
tym, kto na każdej tragedii jest w stanie załatwiać własne interesy. W tym
wszystkim jednak najważniejszy jest żywioł. Dawid Iwaniec animizuje pożar,
by nadać mu specyficzne cechy. To nie były tylko płonące drzewa, których nie
udało się ugasić. To wszystko określane jest jako dzikie zwierzę, swoista
bestia nie do okiełznania. I widać wyraźnie w każdym akapicie tej książki, że w
1992 roku doszło do konfrontacji służb ratowniczych z żywiołem, która na zawsze
pozostała w pamięci wszystkich podejmujących z nim walkę. Tymczasem niejako
ewolucyjnie wyłania się z reportażu obraz wszelkich bolączek i absurdów, które zostały
wówczas odsłonięte. Krajobraz po pożarze to u Iwańca nie tylko spalone hektary,
świadectwa bezkompromisowości ognia, ludzkiej bezradności i pozostałej po
wszystkim pustki. Ujawnia się tu coś jeszcze. W tej bardzo krótkiej, ale
niesamowicie treściwej książce skryją się również autorskie troski, dylematy
oraz wątpliwości. „Ogień wyszedł z lasu” nie stawia wielu pytań wprost, bo
formalnie stara się być dynamicznym sprawozdaniem. Jednakże sięgająca nawet
średniowiecza opowieść Iwańca to również w pewnym stopniu mroczne memento.
Opowieść o tym, że każda katastrofa ekologiczna powstaje z czegoś i ma swoje
uwarunkowania. Autor gdzieś na marginesie, lecz bardzo wyraźnie łączy swoje
spostrzeżenia z wątpliwościami, czy zmiany klimatyczne nie są już czymś, co
stało się nieodwracalne. Wartościowa książka, bardzo wyróżniający się reportaż.
O powinnościach, lojalności, zawodowej bezkompromisowości w działaniu, ale
również o zwyczajnej ludzkiej bezradności oraz strachu. O tym, że za to, co się
dzieje z naturą, oraz za wiele form środowiskowych aberracji jesteśmy w pełni
odpowiedzialni, choć rzadko zdajemy sobie sprawę ze swojej odpowiedzialności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz