Wydawca: JanKa
Data wydania: 26 października 2014
Liczba stron: 372
Oprawa: miękka lakierowana
Cena det: 34,86 zł
Tytuł recenzji: Miłość i inne dramaty
Debiutancka powieść Ewy
Bartkowskiej gra przede wszystkim na emocjach. Nie ma tam niczego ponad to,
niestety. To zmarnowanie dość dobrego potencjału nie tyle powieści
inicjacyjnej, co narracji dotyczącej życiowego spełnienia, jakie może mieć
miejsce poza społecznymi ramami, towarzyskim porządkiem i kliszami, którymi
posługują się ci, co oceniają zasadność związku dwojga ludzi w różnym od siebie
wieku. Punkt wyjścia - interesujący. Realizacja tematu - co najmniej
rozczarowująca. Tej książki nie chciało mi się w pewnym momencie czytać dalej.
W swej wieloznaczności jest tak naprawdę bardzo przewidywalna.
"Ja, judaszka"
jest powieścią, w której jest po prostu za dużo słów. Przesyconą nadmierną
egzaltacją - zarówno w stosunku do portretowanych postaci oraz ich relacji, jak
i tego, w jaki sposób postrzegają świat i mówią o nim. Bartkowska raczy nas truizmami o istocie miłości i związku. Próbuje
przekonać, że miłość między pokoleniami jest czymś nadzwyczaj oryginalnym.
Napięcie buduje, bazując na bardzo prostych środkach. Kiedy coś złego
zaczyna się dziać między kochankami, nie mamy wyjścia. Trzeba się nad nimi
pochylić z czułością i współczuciem. Wszystko osadzone jest w jakimś
efemerycznym klimacie miłosnych udręk preromantycznych bohaterów oraz w
filozofii, która raz to ociera się o to, kim jesteśmy, przeżywając swe uczucia
świadomie, raz o jakieś marne kawałki o reinkarnacji, przeznaczeniu czy
wiecznym cierpieniu za dwoje. To powieść
o tym, że niczego nie ma na zawsze, że każdy nasz świadomy wybór prowadzi do wyzwolenia
i o przyjmowaniu cierpienia jako nieodłącznego elementu egzystencji. Czy pośród
tych zagadnień jest choć jedno, które czyniłoby tę rzecz nowatorską i ważną?
Temat związku dojrzałego
mężczyzny i młodej kobiety podjął niedawno choćby Zbigniew Kruszyński w "Kuratorze". O ile tam miłosna relacja była wybawieniem od
pozbawionego konturów świata, w którym każdą wartość można podważyć i zbyt
wiele (również ciało) kupić, o tyle Ewa Bartkowska skupia się przede wszystkim
na kobiecym przeżywaniu dramatu dojrzałości do niekonwencjonalnego związku, a
potem - uniesienia w sobie bólu i żalu po przedwczesnej utracie. Kruszyński był
bardziej wiarygodny nie tylko dlatego, że jego podstarzały zakochany nie
wyglądał tak doskonale jak Wiktor z powieści "Ja, judaszka". Autor
"Kuratora" analizuje miłosny fatalizm w kilku głębszych aspektach. Bartkowska przenosi nas do sfery przeżyć
kobiety, która z jednej strony uświadamia sobie, kim jest bardzo wcześnie i bez
potrzeby wchodzenia w bliższą relację z kimkolwiek, z drugiej jednak - nie jest
w stanie unieść swego życia w pojedynkę. Tak jakby miłosna relacja wykruszyła w
niej tę witalną siłę i tę mądrość bycia sobą naprawdę. A to ona przyciąga do
nastoletniej Alicji tajemniczego Wiktora, zachowawczego mężczyznę po
przejściach. O czym jest ta książka w zasadzie? O relacji dopełnienia czy o
utracie mimo woli? Siebie czy samej siebie w drugim człowieku?
Zaczyna się jak dobry romans
z odrobiną obyczajowej pikanterii. Mamy bowiem uczennicę i nauczyciela. Ona
pochodzi z prowincji, stara się być przezroczysta, oddalona od rówieśników i
zamknięta w świecie własnych przeżyć, na które składają się przede wszystkim
przekonania o zdrowym egoizmie i wartości, jaką ma w sobie ktoś, komu los
podarował dorosły umysł w młodym ciele. Nie jest wyjaśnione - a mogłoby to być
ciekawe - dlaczego Alicja jest dokładnie taka, jaką pochłania umysł Wiktora, bo
to umysł na początku tej miłosnej historii odgrywać będzie nadrzędną rolę.
Równie wiele znaków zapytania Bartkowska stawia w przypadku swego starszego
bohatera. Wiemy o kostycznej rodzinie, sporym majątku, nieudanym małżeństwie i
początku życia z odzysku. Dość dobrego życia. W epoce Pewexów i wiecznego
niedoboru Wiktor bez żadnych problemów podróżuje za granicę i posiada dokładnie
to, co chce posiadać. A jednak brak mu czegoś, co odnajdzie w Alicji. Ta
znajomość zmieni jego życie na zawsze i każe zastanowić się nad tym, jak wiele
ryzykuje, oddając siebie pod opiekę starej maleńkiej, tak niezwykle dojrzałej i
świadomej swego czaru.
Ewa Bartkowska niespiesznie
prowadzi nas przez kolejne miesiące i lata życia tych dwojga. To nie jest po
prostu płomienny romans. To dojrzała znajomość oparta na świadomości utraty. "Ja, judaszka" jest narracją o
kompromisach na drodze miłości. O tym, że dojrzewamy do wchłonięcia w siebie drugiej osoby i że nie ma to związku
ani z metryką, ani z pochodzeniem. Nie ma nic niezwykłego w bliskiej znajomości
nastolatki z mężczyzną grubo po czterdziestce. Niezwykłe, a raczej
nieprawdopodobne jest to, w jaki sposób ta znajomość się zacieśnia, co sobie
mówią bohaterowie i jak niebezpiecznie balansują wciąż na granicy kiczu i
nieprzekonującej wzniosłości. Bartkowska chce uwiarygodnić opisywane sytuacje poprzez
komplikowanie sfery oczekiwań, jakie mają wobec siebie zakochani. Są momenty,
kiedy truizm i sztampa uciekają gdzieś na chwilę, dając nam chwile obcowania z
niezłą prozą obyczajową. Są to jednak tylko fragmenty. Całość udowadnia, że
najważniejsze, co może nam się w życiu przytrafić, to moment, w którym dokonamy
niemożliwego, czyli zrozumiemy nasze emocje.
Alicja dedykuje
Wiktorowi następujące słowa: "Największą
zaletą pisania jest możliwość obdarzania własnymi grzechami (i marzeniami)
stworzonych postaci". To zdaje się jest credo pisarskie Ewy
Bartkowskiej. Mamy tutaj marzenie o
porywającej powieści, która ma wzruszyć i zakwestionować wszystkie te
dotychczasowe wyobrażenia o miłości i przywiązaniu, jakimi raczyliśmy się w
uporządkowanym świecie. Mamy także grzech wtórności tematycznej oraz grzech
zaniedbania. Autorka zdaje się nie myśleć o czytelniku, wpisując w swych
zakochanych cechy niemiłosiernie irytujące swą egzaltacją. A jeśli myśli o nim,
to zapewne w kategoriach rozchwianego emocjonalnie odbiorcy, którego może
porwać niekonwencjonalna historia o zdobywaniu szczęścia i jego utracie.
"Ja, judaszka" jest prozą, która manipuluje czytelnikiem. A to jeden
z największych błędów każdej powieści. Jeden z powodów, dla których Bartkowska
nie tyle nie przekonała mnie to swojej historii, co zmęczyła pewną
manierycznością w jej przedstawianiu.
4 komentarze:
Oooo, zadziwiłeś mnie :) Tyle pochlebnych recenzji już czytałam, że miałam chęć na tę książkę... Hm, teraz muszę zweryfikować chęci.
Bardzo doradzam. Choćby po to, aby zweryfikować sprzeczności obecne w recenzji. Jest że w książce "coś" czy "nic", jak pisze recenzent łaskawie. Ale fakt "Piećdziesiąt twarzy Greya" musiało okazać sie bardziej oryginalne literacko. I bardziej "postępowe". Tu, zaiste samo wstecznictwo. I paseizm.
Dziękuję Jarku za tę recenzję.
Coś mi się wydaje, że wydawcy dołączają do polityków, których był łaskaw zauważyć i skomplementować Miłoszewski.
I ja dziękuję za recenzję, nawet jeśli uważam, że autorka została oceniona tylko za ideologię i za wizję miłości, która nie podoba się recenzentowi. Trudno, może mu się nie podobać, martwi mnie tylko agresja w jej tępieniu. Bardzo też chciałabym wiedzieć, co ma na myśli Pani Wu, mówiąc o wydawcach i politykach. Kudy nam do prezydenta, doprawdy...
Prześlij komentarz